Ludzie, którzy stworzyli i prowadzą inCanto, to rzadki przykład tych, którym się chce. Organizowany w Krakowie już piąty raz festiwal Musica Divina przyciąga ogromną publiczność, bo ludzie doceniają jakość, pracowitość, determinację, zaangażowanie. Dbajmy o takie skarby!
Złośliwi nazywają mnie czasem Smurfem Marudą. Nie obrażam się, bo uważam, że publicysta właśnie takim marudą być powinien. Wielu zresztą jest, ale niestety tylko w jedną stronę. Czasem jednak zdarza się coś, co sprawia, że nie chce się marudzić. Przeciwnie, miałoby się ochotę napisać pean.
Chcę państwu dzisiaj opowiedzieć o takim projekcie i takich ludziach, których miałem wielkie szczęście poznać kilka lat temu. Ludziach, którym się chce. Chciałbym Państwu przedstawić krakowski festiwal dawnej muzyki sakralnej Musica Divina i jego organizatorów, fundację inCanto, którą kierują Marta i Łukasz Serwińscy.
Piąta edycja festiwalu kończy się dziś. Przede mną jeszcze jeden z sześciu koncertów, ale ten tekst mogę bez żadnych wątpliwości napisać już teraz. Ba, mógłbym to nawet zrobić przed rozpoczęciem festiwalu, bo inCanto należy do tych nielicznych struktur w Polsce, które zasługują na totalne zaufanie, wynikające nie z jakichś prywatnych pobudek, ale z doświadczenia. I ja takie do fundacji mam – w przeciwnym wypadku nie chciałbym pełnić roli jej ambasadora (która to rola przypadła mnie i kilku innym osobom parę miesięcy temu). Żeby było jasne: nie piszę tego wszystkiego dlatego, że jestem ambasadorem fundacji. Zostałem ambasadorem fundacji – gdy zaproponował mi to Łukasz Serwiński – właśnie dlatego, że mogłem to wszystko, co tu piszę, napisać w dowolnym momencie. Wiedziałem, kogo reprezentuję.
Bardzo szanuję ludzi, którzy w dość jednak niszowej dziedzinie, jaką jest generalnie muzyka klasyczna, węziej – muzyka dawna, a jeszcze węziej – dawna muzyka sakralna (przy czym rozumiana szeroko, bo taką muzykę komponowali oczywiście najwięksi: Jan Sebastian Bach, Antonio Vivaldi, Dietrich Buxtehude, George Frideric Handel, Cristóbal de Morales, Girolamo Frescobaldi, Wacław z Szamotuł, Mikołaj Zieleński, Mikołaj Gomółka, Jan Dismas Zelenka, Heinrich Ignaz Franz Biber i niezliczeni inni) robią coś – i to jakie coś! – z niesamowitą determinacją, wbrew naprawdę poważnym przeciwnościom, czasami kosztem prywatnych wyrzeczeń albo własnego zdrowia. To naprawdę są tytani – i Serwińscy są takimi tytanami. Oni oraz ludzie, którzy ciągną z nimi inCanto – wszystkim należy się uznanie.
Żeby uświadomić ogrom zadań, kilka słów o przedsięwzięciu.
To już piąta edycja festiwalu Musica Divina. Poza tym inCanto wydaje jeszcze książki (ukazała się właśnie druga książka Sir Rogera Scrutona – najpierw była „Muzyka jest ważna”, teraz „Zrozumieć muzykę”), płyty (najnowsza to dwupłytowa antologia lyra viol, czyli rodzaju violi da gamba, w wykonaniu Mateusza Kowalskiego, oraz „Nutu Laulud” estońskiego zespołu Linnamuusikud, który na tegorocznym festiwalu dał wspaniały koncert), organizuje też drugi, bardziej kameralny festiwal Rezonanse na Podkarpaciu, odbywający się w zabytkowych, małych, drewnianych na ogół świątyniach, katolickich czy grekokatolickich. Wszystko to robi fundacja, w której na stałe pracuje zaledwie kilka osób, a jej siedziba mieści się w tej chwili w prywatnym mieszkaniu.
Zorganizowanie każdego festiwalu to ogrom pracy, z której wiele osób, nawet uczestników, zapewne nie zdaje sobie sprawy. Artyści układają swoje kalendarze na wiele miesięcy, nawet więcej niż rok, naprzód, co z kolei nijak się ma do kalendarza rozpatrywania wniosków o dofinansowanie w Polsce. Artystom trzeba opłacić przelot lub przejazd i pobyt oraz wypłacić honoraria. Trzeba przygotować i podpisać umowy na wszystkie aspekty wydarzenia, nie tylko z wykonawcami. Do tego druk książek festiwalowych, w przypadku Musica Divina zawsze wypełnionych dobrą, ciekawą treścią, dogadanie się w sprawie lokalizacji koncertów (festiwal w Krakowie goszczą proboszczowie poszczególnych parafii), umówienie profesjonalnego oświetlenia, fotografów, rekrutacja wolontariuszy, bez których ani Musica Divina, ani Rezonanse by się nie odbywały.
I teraz najważniejsze: wszystko to ludziom z inCanto wychodzi zawsze perfekcyjnie. Bo oni po prostu są perfekcjonistami, tam nie ma miejsca na zaniedbania. Widać, że docenia to publiczność, ale też zaangażowanie ludzi z fundacji wciąga osoby odpowiadające za różne aspekty organizacyjne. Na przykład festiwale od dawna fotografuje dwoje wypróbowanych, znakomitych fotografów: Paulina Krzyżak i Piotr Łysakowski (zresztą autor również wspaniałych wojskowych fotografii lotniczych). I proszę rzucić okiem na facebookowy
profil festiwalu, żeby zobaczyć, jak fotografują! Pomaga firma, która stworzyła system dystrybucji wejściówek (bezpłatnych) na koncerty. Pomaga od lat kancelaria prawnicza SMW Legal. I wielu innych. Jest coś takiego w ludziach, którym się chce, że jeśli im się chce, to innym także zaczyna się chcieć. Uruchamiany jest jakiś tajemny łańcuch woli, na końcu którego jest przedsięwzięcie tak wspaniałe i potrzebne jak Musica Divina i inne dokonania Fundacji inCanto.
Gdy zacząłem się przyglądać bardziej z bliska pracy Serwińskich, ostatecznie nabrałem pewności, że mrzonką jest oczekiwanie, iż kultura wysoka utrzyma się sama – co postulują niektórzy radykalni wolnorynkowcy. Może, miejmy nadzieję, kiedyś, ale na pewno nie jeszcze przez kolejne wiele lat. Jednocześnie mam absolutną pewność, że system dotowania wydarzeń kulturalnych (ale odnosi się to również do przedsięwzięć wydawniczych czy think-tanków) jest głęboko niewydolny i wadliwy, zwłaszcza na poziomie centralnym, z powodu swojej skrajnej nieprzejrzystości, kompletnego oderwania od realiów organizacji wydarzeń (terminy!) oraz całkowitej uznaniowości.
Rozmawialiśmy o tym podczas debaty przy okazji festiwalu, którą miałem przyjemność poprowadzić, a w której wzięli udział Joanna Broniec, kurator festiwalu Misteria Paschalia z Krakowskiego Biura Festiwalowego, Paweł Szczepanik, dyrektor artystyczny Kromer Festival Biecz, oraz Łukasz Serwiński. Dwa tylko anegdotyczne wątki, pokazujące, z jaką sklerozą systemu dotacji mamy do czynienia. Po pierwsze – odwołania od decyzji dotyczących rozdziału centralnych dotacji są rozpatrywane w czerwcu. Tym samym wydarzenia odbywające się wcześniej, a uzależnione od tych pieniędzy, odbywać się po prostu nie mają za co. Po drugie – punktacja, która teoretycznie powinna uwzględniać doświadczenie organizatorów, wydaje się losowa. To dotyczy i Misteria Paschalia, i Musica Divina, a potwierdziłby to zapewne każdy, kto miał z tym systemem do czynienia. I nikt nie wie – bo ministerstwo nikomu się nie tłumaczy – dlaczego festiwal przy podejściu do trzeciej edycji dostaje więcej punktów niż przy podejściu do czwartej (czyli gdy ma większy dorobek, a organizatorzy większe doświadczenie). To jest absolutnie chore i system wymaga bardzo głębokiej reformy.
InCanto postanowiło uciec do przodu, tworząc ideę festiwalu społecznego, czyli zapraszając swoich słuchaczy do zaangażowania. Przede wszystkim finansowego, poprzez regularne wspieranie fundacji, a także wszelkiego innego. Nawet popularyzowanie czy polubianie postów na Facebooku albo Instagramie ma znaczenie, bo zwiększa zasięgi. Lecz powtarzam: bez publicznego wsparcia działalność fundacji nie byłaby możliwa. Aczkolwiek niektóre jej przedsięwzięcia udają się dzięki pieniądzom prywatnym. Tak było z wydaniem „Zrozumieć muzykę”, na które uzbierano pieniądze.
Trzeba jeszcze wspomnieć, że inCanto ma niesamowitą rękę do wyławiania prawdziwych muzycznych pereł, szczególnie z naszego regionu. W poprzednich edycjach objawieniem była muzyka starocerkiewna, odtwarzana i rekonstruowana pieczołowicie przez założycieli rosyjskiej grupy Sirin, a rok temu wywodzącego się od niej zespołu Uzorika. (Tu dodać trzeba, że ta droga artystyczna i twórcza w żadnym razie nie cieszy się wsparciem rosyjskiego reżimu – wręcz przeciwnie, powiązanie z „niewłaściwą” Cerkwią sprawia, że te znakomite rosyjskie grupy od dawna w samej Rosji były na kompletnym marginesie, a w Polsce spotykały się z o wiele większym zainteresowaniem i dużo cieplejszym przyjęciem niż w swojej ojczyźnie.) W tym roku absolutną rewelacją festiwalu stało się estońskie Linnamuusikud, wykonujące muzykę sakralną osadzoną w estońskiej tradycji, także ludowej. Tego nie da się opisać ani opowiedzieć, to trzeba po prostu usłyszeć. Płyta zespołu, dostępna w sklepie inCanto, to zasługa fundacji – to jej szefostwo namówiło Estończyków na nagranie pierwszego od wielu lat albumu, a fundacja to przedsięwzięcie zrealizowała.
Koncert Linnamuusikud w Bazylice Świętej Trójcy był ogromnym sukcesem – nie tylko z powodu jakości muzyki, ale też frekwencyjnym. Do świątyni przyszło ponad tysiąc osób! Kościół był wypełniony do ostatniego miejsca, a nawet więcej – ludzie stali i siedzieli na podłodze w nawach bocznych, na schodach na emporę, pod filarami. I to wszystko przy budżecie reklamowym festiwalu, wynoszącym – uwaga – 26 tys. złotych. W mieście nie ma ani jednego – dosłownie – plakatu Musica Divina. Ludzie przychodzą na koncerty tłumnie, bo gdzieś o nich przeczytali, usłyszeli, bo doradzili znajomi. Spotykam też osoby, które podchodzą do mnie i mówią, że dowiedziały się o nim z mojego wideoblogu – to ogromnie miłe i dla mnie satysfakcjonujące. Wszystkich „moich” uczestników Musica Divina pozdrawiam szczególnie gorąco. To są dowody, że jakość, zaangażowanie, determinacja przynoszą owoce. Ludzie to czują, doceniają. Wiedzą, że tu nikt ich nie naciąga i nie oszukuje.
Musica Divina, a bardziej nawet kameralne Rezonanse, to przyjacielska, może nawet rodzinna atmosfera. Organizatorzy są tuż obok, znają wielu widzów, artyści rozmawiają z publicznością – wszyscy chyba mają poczucie, że uczestniczą w czymś więcej niż tylko zwykłym wydarzeniu artystycznym. Że tu naprawdę jest misja do wypełnienia. Że słuchacze nie są tylko odbiorcami, ale też uczestniczą czynnie w czymś pięknym.
Kiedy festiwal się kończy, myślę z wdzięcznością o tym, co znów zapewniło mi inCanto, a jednocześnie proszę Opatrzność, żeby dała organizatorom siłę, by wytrwali przy swoim przedsięwzięciu mimo wszelkich przeciwności. To jednak oczywiście zależy także od nas – słuchaczy, sympatyków, wielbicieli muzyki dawnej, a może po prostu zwolenników dobrej roboty. Takiej właśnie, jaką wykonuje inCanto. Wspierajmy ludzi, którym się chce. Oni są prawdziwym skarbem!
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura