Zbiórka na drona Bayraktar, zainicjowana przez Sławomira Sierakowskiego, jest całkowicie irracjonalna, ale pozwala podtrzymać „ukraiński haj” części publiki i komentariatu. Ja wolę patrzeć trzeźwo. W Polsce mamy mnóstwo pilnych potrzeb, ważniejszych niż bezużyteczny obecnie dron dla Ukrainy.
Mój miły kolega Igor Janke, który swoje materiały w „Układzie Otwartym” od wielu tygodni poświęca niemal wyłącznie wojnie na Ukrainie (w różnych aspektach) i zrobił się przez to zatrważająco monotematyczny, podesłał mi link do swojego tłita, w którym zachęca, aby dołączyć do zbiórki na drona Bayraktar dla Ukrainy, zainicjowanej przez Sławomira Sierakowskiego. Do zebrania są ponad 22 mln zł, dotąd zebrano 2 mln.
Drogi Igorze – nie, nie wezmę udziału w tej zbiórce, nie będę do tego nikogo namawiał, a nawet wręcz przeciwnie: namawiam, aby w niej nie brać udziału. Choć oczywiście jest to wolna decyzja i każdy może swoje pieniądze przeznaczyć, na co chce.
A oto, dlaczego.
Po pierwsze – nie wiem, na ile inicjator zbiórki, Sławomir Sierakowski, śledzi sytuację na froncie. Chyba nie za bardzo, bo gdyby śledził, wiedziałby, że bayraktary, jakkolwiek uważane za bardzo dobre maszyny, przetestowane w boju, nie sprawdzają się tam, gdzie obecnie toczą się walki. Mówią to sami Ukraińcy. To wynika z zasadniczej zmiany taktyki, a może nawet strategii Rosjan, którzy okopali się w Donbasie i powoli młócą ziemię ostrzałem artyleryjskim. Poprawili też swoją obronę przeciwlotniczą. Bayraktary były świetne, gdy trzeba było wyszukiwać i niszczyć pojedyncze poruszające się jednostki wroga. Teraz wojna ma całkiem inny charakter, a bayraktary w dużej mierze przestały być używane. Po co w takim razie składać się na bezużyteczny właściwie sprzęt? Odpowiedź jest jasna: każda inna jednostka innego rodzaju sprzętu, autentycznie potrzebnego (armata, haubica, czołg), byłaby bez porównania droższa, więc zbiórka zapewne by się nie udała. A żeby się udała, trzeba ludziom dać jakiś konkretny cel – finansowy w ich zasięgu, a sprzętowy – wystarczająco efektowny. No więc Sierakowski taki cel wymyślił. A że bez sensu? Trudno.
Po drugie – ludzie reagują emocjonalnie na hasło „zbiórka na bayraktara”. Ale co to w praktyce oznacza? W przypadku przemysłu zbrojeniowego nie jest przecież tak, że przyjdzie do tureckiego producenta Sławek Sierakowski i powie: „Cześć, jestem Sławek Sierakowski, ten z Krytyki Politycznej, mam tu trochę ponad cztery miliony dolców i chciałbym kupić bayraktara”.
Owszem, w opisie zbiórki napisano: „Litwini zebrali środki błyskawicznie i firma produkująca Bayraktary postanowiła przekazać drona darmo Ukrainie a zebrane pieniądze przeznaczyć na pomoc ludności. Później to samo stało się z kolejną zbiórką na trzy Bayraktary!”. Ale przecież turecki producent nie prowadzi działalności charytatywnej. Ile razy można powtarzać ten sam manewr?
Po trzecie – a co, jeśli nie uda się zebrać całej sumy? Co, jeśli nie da się jej przeznaczyć na ten konkretny sprzęt? Co się stanie z pieniędzmi i kto o tym zdecyduje?
Po czwarte – i to jest może najważniejsze – zawsze politowanie, choć zabarwione czułością, budziły we mnie przedwojenne polskie zbiórki na sprzęt dla wojska, przede wszystkim na Fundusz Obrony Narodowej, będący pod zarządem Ministerstwa Spraw Wojskowych. Ludzie oddawali ostatnie pieniądze, pamiątkową rodzinną biżuterię, kosztowności tylko po to, żeby sfinansować polskiej armii pół samolotu czy dwa motocykle. Które potem, w kluczowym momencie wojny obronnej 1939 i tak nie miały najmniejszego znaczenia. Motorem takich działań było szczere patriotyczne uniesienie, którego nie sposób potępiać, ale też było to do głębi nieracjonalne. Dla uczestników zbiórek był to ogromny osobisty wysiłek, a w skali potrzeb i nawet całości pieniędzy, będących w dyspozycji funduszu – drobiazg. Podobno z prywatnych zbiórek fundusz zdołał zgromadzić w sumie ok. 50 mln zł, podczas gdy całość jego zasobów wynosiła prawie 2 mld zł. A i tak te pieniądze nie zostały w pełni wykorzystane. Sytuację Polski we wrześniu mogła zmienić inna polityka finansowania armii, inna polityka gospodarcza, inne podejście do danych wywiadu i przede wszystkim inaczej prowadzona polityka zagraniczna – a nie zbiórki wzmożonych patriotycznie obywateli.
Wówczas jednak chodziło o Polskę i naszą obronność. Teraz nawet ten czynnik nie wchodzi w grę. Owszem, idzie o państwo, które toczy wojnę w jakimś stopniu w naszym zastępstwie – choć o tym, jak duży jest faktycznie poziom tego zastępstwa też można by dyskutować. Bo przecież jego wielkość zależy od tego, jakie jest prawdopodobieństwo rosyjskiego ataku na Polskę.
Ukraina ma jednak własny budżet, ma swoich własnych obywateli, ma wreszcie bezprecedensową pomoc międzynarodową, nawet jeśli zdaniem Kijowa jest ona wciąż zbyt mała. Jaki ma sens dorzucanie własnych paru groszy do dziesiątków, jeśli nie setek miliardów euro, które już faktycznie Ukrainie przekazano w postaci sprzętu oraz innej pomocy? To jasne: żaden. Chyba że ktoś jest na „ukraińskim haju” i w ten sposób poczuje się moralnie lepszy niż źli, wstrętni realiści. Jak napisałem – własne pieniądze, własna sprawa i decyzja.
Po piąte wreszcie – gdy jednak mówimy o aspekcie moralnym, ta zbiórka budzi we mnie wewnętrzny opór. Wojna na Ukrainie jest wielką rozgrywką geopolityczną, w której stawką z finansowego punktu widzenia są nie jakieś tam miliony dolarów, tylko biliony. Zbióreczka Sierakowskiego wygląda przy tym trochę tak, jakby na scenie toczył się szachowy mecz o mistrzostwo świata, a z boku podszedł pięcioletni chłopczyk i powiedział: „Cy mogę z panami zagrać w bierki?”.
Tymczasem w biedniejącej błyskawicznie i na potęgę Polsce mamy mnóstwo potrzeb. Ciekawe, że żadna z tych potrzeb nie zainteresowała lewicowego publicysty, nie miał natomiast żadnych oporów, żeby zaplanować wsparcie pieniędzmi ze zbiórki producenta z kraju, który z prawami człowieka, tak przecież dla lewicy ważnymi, jest, powiedzmy, lekko na bakier.
22 mln zł to ogromna suma. Wystarczyłaby na przykład na sfinansowanie zapewne ze dwóch czy trzech przypadków zagranicznego leczenia dzieci, których rodziców nie stać na taką terapię, a polskie państwo w takich razach umywa ręce. Albo na pomoc dla bardzo wielu spośród tych, których najbliższej zimy nie będzie stać na kupno węgla (dopłaty rządowe nie rozwiążą problemu) czy ogrzewanie – również dlatego, że Polska postanowiła być w szpicy wszystkich działań sankcyjnych.
Powie ktoś, że to demagogia. Bynajmniej – po prostu pokazuję, dlaczego mam ze zbiórką Sierakowskiego problem. „Ukraiński haj” trwa już w naszym kraju bardzo długo – zdecydowanie zbyt długo, a niektórzy sprawiają wrażenie, jakby wciąż wciągali nowe porcje i nie mieli ochoty wrócić do rzeczywistości. Ta zbiórka jest taką właśnie potężną dawką narkotyku, zresztą wciąganą w momencie, gdy duża część Polaków zaczyna już z oszołomienia wychodzić i zaczyna pytać: a co z nami? A ja fanem narkotyków i patrzenia na rzeczywistość przez narkotyczne przesłony nie jestem.
Namawiam do otrzeźwienia.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka