Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
509
BLOG

Parowozownia na Pradze, czyli nie-państwo polskie

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 63

W tle wielkich politycznych awantur zdarzają się czasem sytuacje, które pokazują wyraźnie, w jakim stanie jest dzisiaj polskie państwo. A właściwie – że niemal całkiem go nie ma. Taka teza pojawiła się w debacie o stanie państwa, którą można znaleźć na blogu Opinii „Faktu” w Salonie24. Część uczestników w swoich tekstach zachwycała się nad osiągnięciami ostatniego 20-lecia, a część prezentowała obraz dość ponury. Pogląd o braku państwa przy istnieniu jego pozorów prezentował przede wszystkim prof. Krasnodębski; niewiele odbiegała od tego opinia, którą w rozmowie ze mną przedstawił dr Janusz Kochanowski.
Co jakiś czas trafiam na informacje, które przekonują mnie, że rację ma prof. Krasnodębski. Pisałem już jakiś czas temu o dwóch takich przypadkach. Dziś w „Życiu Warszawy” trafiłem na tekst o kolejnej takiej sprawie. Chodzi o zburzenie przez prywatnego inwestora zabytkowej praskiej parowozowni przy totalnej bezsilności stołecznego konserwatora zabytków, wojewódzkiego konserwatora zabytków oraz policji. I nie chodzi nawet o to, że obie panie konserwator nie zainteresowały się sprawą – przeciwnie: robiły wszystko, żeby powstrzymać rozbiórkę. Ale okazało się, że ich cała państwowa moc kończy się na progu placu budowy, gdzie nie rządzi już polskie państwo, ale banda troglodytów, którzy dostali rozkaz wyburzania, więc wyburzają. Na tym polega pozorne istnienie państwa: jest decyzja o błyskawicznym wpisaniu pozostałej części budynku na listę zabytków, na miejscu jest nawet policja, a robotnicy jak wyburzali, tak wyburzają.
Najpierw o tym, jak taka sytuacja powinna wyglądać w normalnym państwie. Otóż w normalnym państwie spółka skarbu państwa – a taką są PKP – nie sprzedałaby prywatnemu inwestorowi budynku o niewątpliwej wartości historycznej, który zresztą już od dawna byłby w całości wpisany na listę zabytków. Zadbałaby o to, aby urządzić tam muzeum, wejść ewentualnie w partnerstwo publiczno-prywatne i zrobić tam galerię, centrum kultury czy coś podobnego. Gdyby zaś do sprzedaży jednak doszło, warunkiem jednoznacznie zastrzeżonym w kontrakcie byłoby, że nowy właściciel musi zachować przynajmniej zewnętrzną bryłę budynku w nietkniętym stanie. Normalne państwo, będąc de facto właścicielem takiej nieruchomości, dbałoby o kulturę materialną i unikatowe zabytki.
Ale spekulujmy dalej: gdyby obiekt stał się jednak prywatną własnością i gdyby jakimś cudem inwestor okazał się tak nierozsądny, że nakazałby nielegalną rozbiórkę, to na miejscu w ciągu 10 minut pojawiłaby się policja, która zatrzymałaby co najmniej kierownika budowy oraz nakazała natychmiastowe wstrzymanie prac, w razie potrzeby obstawiając teren, a opornych zakuwając w kajdanki i wioząc do aresztu. Kierownik budowy zostałby przesłuchany, następnie zatrzymany zostałby jego mocodawca. Sprawa miałaby finał w sądzie, gdzie w ciągu tygodnia zapadłby wyrok przynajmniej w pierwszej instancji, a cały proces trwałby w sumie pewnie nie dłużej niż trzy miesiące. Dodatkowo obligatoryjna grzywna za nielegalną rozbiórkę zabytku wynosiłaby nie 5 tysięcy złotych, jak jest teraz u nas, ale co najmniej 500 tysięcy. Tak, jako się rzekło, było w normalnym, istniejącym i względnie prawidłowo funkcjonującym państwie.
W Polsce natomiast mamy klimaty z Monty Pythona. Okazuje się bowiem, że jeśli inwestor, którego bez wahania można nazwać barbarzyńcą, postanawia dokonać nielegalnej rozbiórki zabytku, to nikt mu nic nie może zrobić.Właśnie dlatego, że jego działania są nielegalne. Naiwni mogliby pomyśleć, że policja jest właśnie od powstrzymywania nielegalnych działań. Cóż, tak jest może w normalnym państwie, ale nie w Polsce.
Normalne państwo, które przeszło tyle, co Polska, trzęsłoby się nad każdym zabytkowym budynkiem, bo zbyt wiele ich u nas nie pozostało. W państwie pozornym natomiast, jakim jest niestety Polska, na różnych poziomach zainstalowali się barbarzyńcy, których zdolność abstrakcyjnego rozumowania kończy się na własnym portfelu.Barbarzyńcy ustalili karę za wyburzenie zabytku na śmiesznie niskim poziomie. Barbarzyńcy kierują PKP, które do własnego dziedzictwa ma stosunek, delikatnie mówiąc, niefrasobliwy, a zajmuje się głównie wyciąganiem kolejnych dotacji z budżetu. Barbarzyńcy niemal bez wyjątku opanowali zarządy firm deweloperskich. I tak dalej, i tak dalej. Dzięki temu łańcuszkowi barbarzyńców, kretynów i cyników z powierzchni ziemi znika właśnie kolejny niemożliwy do odtworzenia zabytek. Własnymi rękami, przy bierności państwa, dokańczamy to, czego nie zdołali zrobić komuniści, a wcześniej narodowi socjaliści, okupujący Polskę.
Jaki będzie finał tej sprawy? Podobno inwestor ma trafić do prokuratury. I co z tego? Jeśli nawet akt oskarżenia wreszcie trafi do sądu i jakimś trafem napisze go prokurator na tyle rozgarnięty, żeby sąd nie odrzucił go z powodów formalnych, to i tak proces w co najmniej dwóch instancjach będzie trwał osiem lat. W tym czasie na miejscu dawnej parowozowni już dawno stanie jakiś tandetny apartamentowiec albo „galeria” handlowa, firma deweloperska zdąży zbankrutować, a jej majątek wcześniej zostanie sprytnie wyprowadzony, zaś ewentualny „nakaz przywrócenia stanu pierwotnego”, wydany przez konserwatora zabytków, barbarzyńca inwestor oprawi sobie w ramki i powiesi w kiblu swojej willi za grube miliony. Też pewnie zbudowanej pod Warszawą w miejscu jakiegoś zabytkowego domu, wyburzonego za pięć tysięcy kary.
I jeszcze jedno wyjaśnienie: zastanowi się ktoś, jak taki tekst mogłem napisać ja, przekonany liberał. Przecież prywatny właściciel ma prawo robić ze swoją własnością, co chce. I tak, i nie. Jestem liberałem, ale nie libertarianinem: wierzę w państwo. Państwo ma ustalić jasne i dobre zasady korzystania ze swojej własności. Ma także spełniać swoje podstawowe funkcje. W Polsce, która mentalnie wciąż wychodzi z barbarzyńskiej epoki komunizmu, a może raczej – wciąż w niej tkwi, jedną z tych funkcji powinno być dbanie o materialne dziedzictwo, którego w ogromnej mierze nas pozbawiono.Prywatni właściciele muszą zostać w pewien sposób „wychowani” przez państwo. Nasi na razie są często na poziomie Hunów z początkowego okresu ich ekspansji na tereny Cesarstwa Rzymskiego. Z jednej strony kara z niszczenie tego, czego nie mamy w nadmiarze, powinna być drakońska. Z drugiej – państwo powinno zadbać o to, by opłacało się zachować tę substancję w dobrym stanie. Tymczasem wymogi konserwatorskie są tak surowe, a pomoc państwa oczywiście nieobecna, że wielu prywatnych, zwłaszcza drobniejszych właścicieli, po prostu nie jest w stanie odremontować swoich nieruchomości.
Państwo nie musi być w tej sferze obecne tak bardzo po wsze czasy. Ale dzisiaj na pewno być w niej powinno. A tymczasem go nie ma. Nie tylko w tych sprawach, ale wcale.

 

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj63 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (63)

Inne tematy w dziale Polityka