Odebrałem dzisiaj w pracy gratulacje z powodu zwycięstwa Justyny, co sprowokowało mnie do opisania jaką rolę biegi narciarskie odgrywają w Norwegii, a odgrywają ogromną.
Taka opowiastka: pewien Polak udał się w te wakacje do lekarza w Norwegii z chorym dzieckiem. Niezbyt był sportem zainteresowany. Gdy lekarz zorientował się ze ma do czynienia z Polakami, to wygłosił półgodzinny wykład, ze nie jest prawdą ze leki przeciw astmie pomagają Marit.
Biegi narciarskie to całe zjawisko socjologiczne w Norwegii.
Nic dziwnego, narty zostały wynalezione przez Wikingów, a angielskie słowo "narty" - "ski" to po prostu "kawałek drewna" w języku staronordyjskim, którym się posługiwali.
Przyznam że do szału zaczęły mnie doprowadzać w pracy nieustanne pytania: jaki sport uprawiasz? Kiedy pójdziesz na siłownię? Norwegia to przecież wspaniały kraj dla sportsmenów. Również v-ce prezes wykładając mi uroki życia w Norwegii mówi że to fantastyczny kraj szczególnie jeśli “jesteś sportsmenem”. Nie! Nie jestem sportsmenem! Ani nie pójdę na siłownię! Lubię za to whisky i wypalić paczkę papierosów!
Śnieg jednak pięknie napadał i kusi do nart. Chińczycy nawet suwają na biegówkach, a to będę sobie suwał i ja. Popatrzę sobie na widoki, zdjęcia porobię, relaksik. Szczególnie że, jak to mi ktoś powiedział: szurasz sobie powolutku po śniegu oraz widzę że zestawy biegowe nie są drogie.
Dopadam zatem Norwegów przy kawie, bo oczywiście wszyscy śmigają i mówię magiczne: „chciałbym zacząć cross-country”, jak zwie się po angielsku narciarstwo biegowe. Zmierzyli mnie spojrzeniem i odrzekli: a to skontaktuj się z tym panem – chodziło o starszego Norwega, od którego pochodzi m.in opisana historia o dziadku.
Otrzymałem długi wykład o stylu klasycznym, telemarkowym, łyżwowym. O smarach, nartach łuskowych i o szerszych do penetrowania nieprzygotowanych szlaków w górach i umożliwiających zjazd w dziewiczym terenie. I usłyszałem o synu który uprawia narciarstwo górskie – znaczy się wywozi go helikopter na jakąś dziką, wysoką górę i on szus-szus tam w dół w przepaście.
W każdym razie Norwegowie siedzą na ogół przy biurkach i nie odzywają się. A tym razem wstają pokazują mi odpowiednie strony www itd. Faktycznie, trafiłem w jakiś czuły punkt kultury narodowej. Gdy jeszcze napomknąłem że pójde w ślady Justyny Kowalczyk to odchylili się do tyłu i z powagą pokiwali głowami „aaa tak…. Kovaltsyk”. Skończyło się jednak na tym, że po wykładzie starszego Norwega (który okazuje się co weekend robi 30 kilometrów dziennie na biegówkach w górach!) jeden wziął mnie na bok i mówi : kup sobie najtańsze narty łuskowe, nie będziesz musiał smarować i lepsze dla początkującego. Tak zrobiłem.
Udaję się na najbliższą Oslo trasę biegową nad jeziorem Sognsvann. Niosę narty. W metrze ludzie się patrzą. O co chodzi? Jadę kolejką: pojawia się coraz więcej osób z nartami biegowymi. Starsza pani uśmiecha się do mnie. O co chodzi? Uśmiech jakby mówił „jestem dumna z tych naszych chłopców, co to biorą narty i jadą zdobywać dzikie góry i lasy”. Jakaś krępa norweska dziewczyna z biegówkami też sie uśmiecha od czasu do czasu. Ewidentnie trafiłem w jakiś rytuał i posiadłem święty przedmiot: „narty biegowe”. Dzwoni telefon, odpowiadam po polsku. Już się nie uśmiecha – „nie jestem ich”.
I do tej pory było przyjemnie. Potem założyłem narty i … wyplułem płuca. Do diabła! Czemu mi nikt nie powiedział że to wymaga o wiele wyższej kondycji niż narciarstwo zjazdowe! Szus, szus, wyprzedzają mnie dzieci, starsze panie. Najbardziej zdumieli mnie rodzice, którzy suną pięknym krokiem łyżwowym a za nimi na płozach…. wózek z niemowlakiem! Nic dziwnego że narty wdrukowują się im w mózg. Na trasie tłok, a ja wracam wcześnie – zaliczając 2 bolesne upadki, gdyż przy zjeździe biegówki trudno kontrolować, a płasko tam bynajmniej nie było. Wracam z poczuciem klęski, ale znowu powtarza się efekt poprzedni. Ludzie patrzą, pani w kiosku, która zwykle nie zwraca na mnie uwagi nagle jakoś też się uśmiecha i wpatruje się prosto w oczy. Mimo że powszechny, znak nart jest przepustką do Uczestnictwa. Następnego dnia: lepiej. Dopracowałem technikę, tak aby się nie męczyć, ale i tak zrobiłem marne 6 kilometrów. Co to jest przy 30 w górach!

37 lat, pracuję jako specjalista w Oslo
pisuję głównie o historii i ekonomii
ostatnio o podrózach, mentalności Skandynawów i Chińczyków
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości