Zima powoli nastaje w Norwegii – dziś już minus kilka stopni. Ja opatulony, wielu Norwegów też – wyposażeni w dobrej jakości kurtki. Dziwna moda panuje – kurtka musi mieć norweskie symbole oraz koniecznie kółko na ramieniu z oznakowaniem “Norsk polar ekspedisjon” albo “na pamiątkę jakieś tam wyprawy Knuta Wmordęsena”. Często jakaś mapka, prawie obowiązkowo flaga Norwegii. Ja z moim amerykańskim North Face jestem bardzo niepatriotyczny. Ale podczas gdy ja marznę to wielu Norwegów paraduje sobie jakby nigdy nic w strojach jesiennych – twardy lud. Zauważyłem że często ludzie miewają odmrożenia na rękach.
Jakże inna jest melodia języka. Często słyszę “Okej” z którego pobrzmiewa głęboka irytacja. Tymczasem na irytacja to właśnie oznaka głębokiego zainteresowania i zaangażowania w temat. Opowieści należy snuć czasami tonem “w zasadzie mi to zwisa” lub przeciwnie -śpiewać intonując głosem w górę i dół na przemian.
A teraz o specyficznym poczuciu humoru i dystansie do rzeczywistości Norwegów. Dwa newsy.
Pierwszy:
Wczoraj pod wieczor, na cmentarzu przy kosciele Nygård kirke w Laksevåg, para w wieku 20+ miala sex na widoku innych, nie przejmując sie ani obecnością ludzi, ani tym, że robiono im zdjęcia.
Czytelnik, ktory podeslal gazecie zdjecia, opowiada, ze stal i rozmawial z innym mężczyzną niedaleko pary, która nie przejmowała się obecnościa innych.
“Kiedy wracalem, wciąż byli w trakcie, a w międzyczasie zdążyłem podlać 3 groby.”
“Co o tym sądzisz?” – pyta gazeta BA.
“Cmentarz nie jest wlasciwie miejscem na tego rodzaju aktywność. Powiem tak: Musialo im sie bardzo chciec. A przeciez mamy wiele innych miejsc tu w Laksevåg, gdzie mozna miec wiecej prywatnosci. Na przyklad caly las Kanadaskogen do użytku.”
Zauważmy – Norweg sobie w spokoju zdążył podlać 3 groby a następnie spokojnie skomentował tego rodzaju aktywność jedynie zaznaczając że nie jest może zbyt właściwa i znajdując wyjaśnienie czemu tak się stało.
Drugi news:
Meteorolodzy ostrzegali o silnych wiatrach które są plagą Vestlandet, jednak nie każdy odpowiednio się zabezpieczył.
Na wyspie Bremangerlandet w Sogn og Fjordane z siłami natury postanowił się zmierzyć byk.
Gdyby nie bariery zabezpieczające przy drodze nie wiadomo dokąd by doleciał


Zwierzęciu pomogła stanąć na nogach przejeżdżająca tą drogą Stina Hauge
“Wiedzieliśmy że w powietrzu latają różne rzeczy, nie wiedzieliśmy jednak że będą latać byki”
W okolicy jest wiele zwierząt, zazwyczaj przy takiej pogodzie szukają schronienia w lasach lub gospodarstwach, niestety nie ten latający biedak.
Nie spodziewaliśmy się że będą latać byki – piękny przykład norweskiego poczucia humoru, ironia, dystans do rzeczywistości.
Dziś policzyłem słowa mojego bloga – 20.000: sprawdziłem że jest to już 1/3 wielkości przeciętnej powieści. Akurat będę mógł wydać po powrocie
Dziś w firmie powiedzieli mi, że warto abym poszedł na lekcje chińskiego, które zorganizowali dla klientów norweskich, gdyż tylko jeden Europejczyk od nas chodzi. Załamałem ręce, bo przecież pytałem na początku czy organizauja jakieś lekcje językowe. No ale poszedłem jak na ścięcie – zaserwowałem na początek chińskiemu starszemu nauczycielowi “wo-ka” (łoooka!) – jest to jakieś nowe slangowe wyrażenie, którego nauczyli mnie chińczycy, które można przetłumaczyć mniej więcej jako “co do k…. nędzy?” choć nie o takim poziomie wulgarnego ładunku, podobno umiarkowane. Kiedyś mojemu osobistemu i zwykle dość zrównoważonemu szefowi wymknęło się “Wo-ka!” jak zobaczył mój rachunek z lotniska.
Ale nie zaimponowałem, bo nauczyciel tego zwrotu nie znał i powiedział że jak wiele nowych wyrażeń slangowych, przywędrowało ono pewnie z Tajwanu. Starszy człowiek, posługuje się biegle angielskim, norweskim i francuskim.
Dalej było jeszcze zabawniej – lekcja w dużej mierze odbywała się i po chińsku i po norwesku. Na szczęście grupa nie zaszła zbyt daleko, a ja w swoim czasie nauczyłem się jakiś zupełnych podstaw – tonów, notacji pinyin i odrobinkę osłuchałem się melodii. No i akurat prymitywne chińskie zdanka wystarczają na mój prymitywny norweski, także jakoś sobie radzę, a nawet wciągnąłem się, szczególnie gdy zobaczyłem jak ładnie i logicznie jest to zbudowany język: dian – elektryczność, hua – mowa, dianhua – telefon, dianzi – elektroniczny itd. itd.
Mój kolega Liching poprosił mnie poprzednio, że gdy będę na lotnisku to żebym kupił mu wódkę. No dobrze, myślę sobie, kupię mu, a gdzie będzie mój limit na Jasia Wędrowniczka? (Bo do Norwegii można wwozić tylko 1 litry alkoholu, za więcej płacimy horrendalne sumy). “No dobrze, przywiozę ci wódkę z Polski” – mówię. “Nie, nie, ja chce rosyjską”. Ja na to mówię, że mamy lepszą i ogólnie kłócimy się z Rosjanami kto wódkę wynalazł. Lichao zgadza się dla świętego spokoju, ale niezbyt zadowolony, coś tam mamrocze. Otworzył internet i nagle twarz mu się rozjaśniła: faktycznie, tutaj piszą że Bolan (Polska) i Rosja robią najlepsze wódki na świecie. Włącza się mój szef i mówi – musicie bardziej się reklamować, w Chinach znamy tylko rosyjskie. Następnym razem przywożę mu dużą Żubrówkę i nie chcę zwrotu pieniędzy … celowo. Obdarowany Azjata musi się odwdzięczyć – wykorzystuję bezwzględnie tę wiedzę. Od tej pory jest bardzo miły.
Czasami kiedy ogarnia mnie głupi nastrój zadaję dla eksperymentów dziwne pytania “czy jesteś szczęśliwy?”. Lichao patrzy z dużym zdziwieniem i nagle odpowiada tak jak zwykli to czynić Polacy: “a co mam być szczęśliwy? Tyle roboty że nie wiem za co się zabrać, jestem zmęczony i źle się czuję”. I ogólnie Chińczycy często odpowiadali na to pytanie właśnie w ten sposób. Albo wczoraj go zaskoczyłem pytaniem “powiedz mi jak żyć?” – przyzwyczaił się już do moich dziwacznych pytań i odpowiada “po prostu ciesz się życiem – jedzeniem, słońcem”.
Często chodzę do chińskiej kantyny znowu. Jedna z chińskich dziewczyn zawsze jakoś reaguje entuzjazmem kiedy mnie widzi i mówi niskim tonem: “Łukasz, znowu tutaj? Może powinieneś sobie chińską dziewczynę znaleźć, to będziesz mieć takie jedzenie codziennie?” – Chińczycy rechotają: świetny dowcip. No tak, ponieważ jedzenie jest tak ważne dla nich, to forma flirtu zahacza oczywiście o ten temat.
Dorwał mnie v-ce prezes i dzieli się historiami, świeżo po pobycie w Serbii. Rozmowy z Serbami przykłada wprost na doświadczenie całej Europy Centralno-Wschodniej. (Dodam że w Serbii delikatnie mówiąc nie kochają Amerykanów). I mówi tak: “No i po co była wam w ten Europie ta transformacja i ta tak zwana demokracja? Teraz ludzie nic z tego nie mają a wszystko jest w rękach amerykańskich korporacji”. I zaczyna opowiadać jak to złe USA i NATO zbombardowały Serbię i potem mówi “Chiny nigdy nikogo nie najezdzały” (Tak jasne… myślę ale siedzę cicho – oprócz Tybetu, ludów w okolicach Uzbekistanu, Wietnamu, Indii oraz ZSRR). Ale ogólnie jak na warunki europejskie to faktycznie nieduzo – głównie dlatego ze zawsze byli zajęci walkami ze sobą, albo odpierali aktualnie jakąś inwazję. Trafiam ostatnio na blog jakiegoś profesora Sinologii i pisze on tak samo – ze cały świat byłoby juz skośny gdyby chcieli go podbić. Oj okręcili go Chińczycy okręcili wokół palca. Pomimo ze ich lubię i w sumie podziwiam, nigdy nie tracę z pola widzenia jak groźny to moze być naród. Tłumacze mu ze to w Serbii tak myslą, a głównym partnerem jest Unia Europejska (którą w Serbii tez traktują często jak zło). V-ce prezes aby załagodzić mówi: czyli mówisz ze Amerykanie nie są tacy źli. Nie chce mi juz się bawić w tą dyskusję to takze urywam – nie chce mi się dalej tłumaczyć ze na świecie jest więcej biegunów niz tylko USA i Chiny. Później wypowiada dziwaczną teorię ekonomiczną jak to nalezy dbać o stabilność waluty i jak to wpływa na gospodarkę. Bzdury straszne, ale siedzę cicho.
Na zakończenie zeszło na Japonię. Wyjątkowo dziwaczna rzecz – w oficjalnej prezentacji firmy dla początkujących, prezentującej chińską kulturę i wartości firmy stoi: Chińczycy nie lubią Japończyków, a niektórzy z nich ich nawet nienawidzą!!! Przewróciłem się.
Mówię o tym v-ce prezesowi a on na to ze to prawda, poza jednym wyjątkiem: wszyscy w Chinach lubią pewną japońską gwiazde porno. I nagle ozywienie – Chińczycy rechotają i kontynuują temat. “A w Polsce jak to z tym macie?”. Nie bardzo wiem co odpowiedzieć i mowię ze mamy własne gwiazdy. Halo! Tu jest Europa. W firmie jakoś nie wypada rechotać z filmów porno i opowiadać o wizytach w burdelach (bo ten temat takze jest lubiany)
Ku mojemu zdumieniu dostaję wczoraj od jednej z chińskich dziewczyn maila: Łukasz, idziemy na hotpot, idziesz z nami? Hotpot, czyli gorący kociołek to ulubiona forma posiłku Chińczyków. W kociołku gotuje się woda, czasami przyprawiona, a z tac wybiera się surowe produkty, osobiście się je gotuje, następnie macza w sosach i spożywa. Chińczycy najpierw na ogół gotują mięso, ryby, małże, a warzywa idą na zakończenie. Nie rozumiem dlaczego wolą przyrządzone w ten sposób dania, zamiast kompozycji wykwalifikowanego kucharza, zapewne chodzi o spędzanie czasu i rytuał.
Niemniej jestem zdziwiony, gdyż grono osób zaproszonych jest małe – co ja tam robię? W sumie to nie bardzo znam tych ludzi. Odpisuję zatem: a to fajnie że wychodzicie, to wezmę mojego kolegę Lichao. Nie, odpisuje dziewczyna, bo zrobi się z tego typowa chińska impreza. No cóż, zdziwiony jestem nadal, ale szybko przekonuję się co tu było grane. Otóż jest w pracy pewien nowy Norweg. Wysoki, zbudowany i och i ach i poluje i jest świetnym sprzedawcą i wybiera zawsze spośród ładniejszych chińskich dziewczyn którą to weźmie na obiad. I zaprosił całe to swoje grono znajomych. A dziewczyny stwierdziły że to głupio tak iść w składzie Wspaniały Norweg + harem, w związku z tym dobrały towarzystwo. Hmm, przynajmniej wybrał najładniejsze dziewczyny.
Po kurtuazyjnej męskiej rozmowie o samochodach przestałem w zasadzie istnieć. Również obecny sympatyczny Chińczyk. Jedzenie jest w sumie pyszne więc z pewnym rozbawieniem przyglądam się rozwojowi sytuacji bo już przeczuwam zderzenie kosmosu norweskiego i chińskiego. Wkrótce ono nastąpi. I patrzy głęboko w oczy to jednej Chince, to drugiej. Dziewczyny śmieją się oczywiście i rozmawiają. Przychodzi kolej na norweskie pokazywanie piór. A na czym ono polega? Na pokazaniu hytty (chaty w lesie), łodzi oraz/lub zainteresowania narciarstwem/biegami tudzież czym innym. Hytta pojawia się w telefonie a jakże i zdjęcia z polowań. A że święta idą to przychodzi czas na rozwodzenie się nad wspaniałością norweskich potraw świątecznych, ponieważ pamiętajmy, nie ma wspanialszego kraju nad Norwegię. Nie ma i już. Chinki są w Norwegii zamieszkałe już od paru lat, toteż znają nazwy tych potraw, a ja niestety nie. Ale chodzi o jakieś wyroby z wieprzowiny lub jakoś dziwnie zapiekane mięso owcze albo też o to samo mięso które jest pieczone w kapuście. O owsiankę (!!!) świąteczną, jakieś wersje kaszanki i typowe potrawy charakterystyczne dla dawnej ubogiej kuchni chłopskiej. Norweg wymienia:”a lubicie potrawę X?” “Nie, okropna”. “A Y? Jest fantastyczna, a najlepiej przyrządzana w moim regionie w okolicach Bergen”. “Nie, nie – coś strasznego” i tak w kółko. Wreszcie zbity z tropu Norweg, nie przyzwyczajony do niehołubienia Najwspanialszego Kraju Świata, pyta czy jakakolwiek potrawa w Norwegii im smakuje? “Nooo… ryby dobre” – odpowiadają Chinki. Wówczas przyszedł czas na pokazanie hytty i polowań – jako koło ratunkowe. Chińczycy kiwają głowami i mówią – masz dobre życie. My takiego nie mamy bo dużo pracujemy i nie mamy pieniędzy – i uśmiechają się. W sumie ciekawe, brak pieniędzy jest wieczną przyczyną niezadowolenia Polaków, lub może wygodnym pretekstem aby być niezadowolonym. Chińczycy ich nie mają, ale cieszą się prostymi rzeczami.
Na to ja się wcinam bo już ich trochę poznałem i mówię “akurat! tak przyzwyczailiście się pracować że nie potraficie robić nic innego i nagle jak się okazuje że macie czas wolny to nie wiecie co z nim robić bo uzależniliście się od pracy”. Zastanawiają się… “No może i tak” – mówią.
Kolacja w towarzystwie chińskich dziewczyn okazuje sie miła – jedna z nich, cichutka i malutka pichci te potrawy i co chwila wrzuca mi do miski ugotowane kawałki małży czy jakieś nogi kraba, które z trudem wydłubuję z pancerza. Druga sąsiadka okazała się moją “krajanką” z prowincji Hunan. Krajanką, gdyż kilkakrotnie Chińczycy patrząc jak ostro przyprawiam potrawy ogłosili werdykt że pochodzę z prowincji Hunan. I faktycznie Hunan-ka wręcz nurza kawałki ryby w kąpieli z pasty chilli. Jeszcze inna Chinka opowiada jak to rodzice usiłowali wydać ją za mąż. Okazuje się że dziewczyna może zakomunikować zainteresowanie lub brak w prosty sposób – jeżeli pozwoli mężczyźnie zapłacić za posiłek – jest zainteresowana, jeśli nie: płaci za swój. I w ten sposób – mówiła – musiałam zawsze płacić za siebie, dlatego zaczęłam się z nimi spotykać w Mc Donaldzie.
Norweg na to opowiada zwyczaje norweskie, że większość dziewczyn tutaj sama płaci za posiłek, choć niektóre zgadzają się aby mężczyzna zapłacił. Chińczycy z rozbawieniem zauważają że kiedy jedna norweska dziewczyna z firmy umawia się z mężem na kolację, to płacą za nią osobno. To nie do pomyslenia – mówi Chińczyk – jeśli w Chinach facet nie zapłaciłby za posiłek to byłby w oczach kobiety nikim.
Pojawia się także tematyka higieny jedzenia z kociołka – gdyż zgodnie ze zwyczajem chińskim je się pałeczkami ze wspólnego gara. Gotująca się woda załatwia w zasadzie sprawę higieny. Jedna z dziewczyn mówi, że dużym wyrazem intymności czy zaintresowania, jest kiedy dziewczyna… pałeczkami którymi właśnie jadła, nałoży mężczyźnie potrawy bezpośrednio na talerz.
Norweski spryciarz zapamiętał i … przekroczył granicę. Swoimi pałeczkami nałożył jednej z dziewczyn potrawy do miski, ta zakłopotana przełożyła mu z powrotem.
Jedna z dziewczyn zupełnie jakoś przypadkiem wypaliła gdy zeszło na wielkich ludzi z Chin, że Mao był gorszy niż Hitler. A to mam ciekawą paletę opinii – mój biurkowy sąsiad mówi że Mao jest jak słońce.
Wieczór chyli się ku końcowi, jednej z dziewczyn, mojej “krajance”, dzwoni telefon – bardzo zmartwiona. Dwóch Chińczyków którzy przyjechali na delegację nie może się dostać do mieszkania. Nie bardzo im może pomóc, a hotelu też nie może wynająć bo firmowe regulacje mówią: dopóki są wolne firmowe pokoje, to nie zwrócą kosztów za hotel. Norweg zaczął jak mantra powtarzać: “czy jest coś co możemy zrobić, aby Ci pomóc?” – napomykając że chodzi o podwiezienie samochodem. I tak kilkakrotnie. Już mam ochotę powiedzieć że tak, w zasadzie to by mógł przenocować tych dwóch Chińczyków, ale gryzę się w język.

Po lewej autor, w środku Hunan-ka, po prawej kolega chiński

A tu leży prowinacja Hunan