Pochodzę z dość specyficznej rodziny: mój ojciec był o dwa pokolenia starszy ode mnie i o wiele starszy od mojej mamy. Z tego powodu straciłem go wcześnie; byłem niestety zbyt młody i zbyt głupi aby spisać jego przebogate opowieści. W głowie pozostały mi jedynie szczątki. Oto jedna z tych opowieści. Mój ojciec nazywał się Czesław Rzepiński i był malarzem.
Pierwsza notka Historia jak z "Pianisty" - oficer Wehrmachtu , Druga: Orlę Lwowskie i służba u Okulickiego , Trzecia: Wędrówka przez ZSRR i dziwne przesłuchanie na Gestapo, Czwarta:Opowieść z łagru, Piąta: Nieobliczalny profesor Dunikowski
Część szósta - w PRL
Po wojnie ojciec zajął się nauczaniem i organizacją krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Jak wspominał rozmawiał oczywiście z różnymi osobami o swoich losach - opowiadał o łagrze i obliczu ZSRR. To musiało się skończyć tylko w jeden sposób. Ktoś oczywiście spełnił swój obywatelski obowiązek. Wezwanie na UB za "szerzenie propagandy antryradzieckiej". Prawdę mówiąc nie wiem jak to się skończyło, ale były to wielokrotne wezwania. Zdaje się że sprawę wyciszył ktoś na poziomie ministerstwa kultury.
Opowiadał o trudnościach z jakimi było związane prowadzenie Akademii w owym czasie.
Przyjechali malarze radzieccy i przy wsparciu funkcjonariuszy partyjnych pokazali: "tak teraz trzeba malować!" - oczywiście robotnicy, traktory, przemysł. Zresztą i ojcu zdarzyło się popełnić kilka obrazów o tej tematyce - jacyś spadochroniarze, czy gdzieś mi tam majaczy jakaś fabryka - wszystko jednak utrzymane w manierze kolorostycznej i niezbyt przywodzące na myśl socrealizm. Zapewne był wymóg że jakieś obrazy "tego typu" trzeba było dostarczyć.
(Przy okazji spotkań z bratnimi malarzami zza Buga, jeden z malarzy radzieckich konfidencjonalnie poprosił - a napisałby mi pan zaproszenie do Polski?)
Dostarczono także oczywiście listę lektur zakazanych. Jednym z większym kuriozów były zakazy nauczania niektórych filozofów antycznych!
I tak jeden z profesorów filozofii prowadził zajęcia ze studentami. W ramach inspekcji przyszła młoda funkcjonariuszka partyjna. Przysłuchuje się, okazało się że zajęcia dotyczyły "Państwa" - Platona.
Coś zaświtało jej w głowie i pyta: "a czego wy tu nauczacie towarzyszu"? "Państwo - Platona". Towarzyszka podobno zrobiła się czerwona i wydusiła tylko "Platona????". Profesor odpowiedział: "Tak, to bardzo piękne, wiedziałaby pani gdyby pani to przeczytała".
Innym elementem życia w PRL były donosy. Któregoś razu ojciec miał spotkanie z ministrem kultury, który wręczył mu ich całe naręcze. Oczywiście ludzie z bliskiego otoczenia. W zasadzie były to donosy kompleksowe - nie tylko na Rzepińskiego ale na całe środowisko artystyczne. Przedstawiały szeroki obraz kolaboracji prawie wszystkich znanych malarzy i wesołej zabawy z w hitlerowskich barach, m.in. Rudzka-Cybisowa była przez autora donosów "widziana" jak tańczyła tam na stole.
Na szczęście minister okazał się człowiekiem rozsądnym i wylądowały one w szafie i w tym wypadku trafiły w ręce osoby pomówionej.
Inną rzeczą były wizyty towarzyszy partyjnych protestujących przeciwko szerzącej się na Akademii abstrakcji. Wielokrotnie musiał ojciec tłumaczyć że to wybryki młodych studentów i nie trzeba zwracać na nie uwagi. Jednocześnie sztuka "nazbyt nowoczesna" nie cieszyła się jego przychylnością. Któryś z rzędu "wybryk" Tadeusza Kantora - przedstawienie sedesu czy innego obiektu tego typu poskutkował wydaleniem z uczelni. Panom najwyraźniej nie było po drodze. Żeby było ciekawiej pod koniec życia obaj mieszkali koło siebie, do tej pory pamiętam spotykanego Tadeusza Kantora na klatce schodowej.
Świat szybko się zmieniał i pojawił się bunt w szeregach artystycznych - Rzepiński został określony mianem epigona i nazbyt wygodnego : gdyż sztuka kolorystyczna jest z natury apolityczna i nie stanowi wyzwania rzuconego władzom. A co bardziej gorętsi widzieli rolę sztuki jako kontestację systemu. Rzeczywiście ojciec nie tak postrzegał rolę sztuki - po eksperymentach ze sztuką w stylu Matisse'a powrócił do pierwotnego sposobu malowania. Wciąż te obrazy często "pachniały" genialnym artystą francuskim - Pierrem Bonnardem. Z pewnego powodu - Bonnardem przesiąknął nauczyciel ojca - Józef Pankiewicz. Pankiewicz i Bonnard przyjaźnili się długo a następnie Pankiewicz "skaził" tą sztuką całe pokolenie swoich uczniów. Ojciec jednak chętniej widział inspirację w sztuce dawnej, często ciepło wyrażał się o Tycjanie - mówił że często postępował wzorem sztuki włoskiej odwrotnie do impresjonistów kładąc gorące plamy w cieniu. Poszukiwania relacji między kolorami zostały jednak gdzieś w historii sztuki a świat artystyczne poszedł w drugą stronę. Ciągle jednak ma swoich zwolenników, z których największym jest znany tenor Wiesław Ochman , największy przyjaciel ojca i jednocześnie posiadacz największej kolekcji jego obrazów. Ja mogę tylko powiedzieć że zapach farb olejnych zawsze będzie kojarzyć mi się z dzieciństwem, będę pamiętać wyprawy w plener z kasetką pełną farb, którą nosiłem i jeden raz dumę kiedy powiedziałem że tu należy położyć biały, a ojciec powiada "faktycznie".
Na tym kończę ten cykl opowieści - być może wrócę do niego, ale tym razem kończą mi się materiały z pamięci i musiałbym rozpocząć bardziej regularną pracę dziennikarską
37 lat, pracuję jako specjalista w Oslo
pisuję głównie o historii i ekonomii
ostatnio o podrózach, mentalności Skandynawów i Chińczyków
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura