Pochodzę z dość specyficznej rodziny: mój ojciec był o dwa pokolenia starszy ode mnie i o wiele starszy od mojej mamy. Z tego powodu straciłem go wcześnie; byłem niestety zbyt młody i zbyt głupi aby spisać jego przebogate opowieści. W głowie pozostały mi jedynie szczątki. Oto jedna z tych opowieści. Mój ojciec nazywał się Czesław Rzepiński i był malarzem.
Pierwsza notka Historia jak z "Pianisty" - oficer Wehrmachtu
Druga: Orlę Lwowskie i służba u okulickiego
Wędrówka przez okupowane ZSRR
Co działo się po uratowaniu przez niemieckiego oficera jest dla mnie ogromną zagadką. Ojciec przeszedł na piechotę szmat ziemi – przez zachodnią Rosję i okolice Białorusi do Polski i to ukrywając się.
Człowiek poruszający się w takich warunkach jest zdesperowany, któregoś razu zobaczył niemieckich żołnierzy gotujących coś przy torach kolejowych. Szybko ocenił że nie są to młodzi żołnierze pijani faszyzmem, a jacyś starsi już ludzie. Podszedł i rozpoczął po niemiecku rozmowę i poprosił o coś do jedzenia. Niemcy popatrzyli zdziwieni, ale zaczęli rozmawiać i podzielili się jedzeniem. Byli to żołnierze ze służb tyłowych, ponad 40 latkowie.
Opowiadał także, że często sypiał w chatach rosyjskich chłopów. Gdy mówił że wyszedł z łagru, otwierało to często drzwi. Prawie zawsze chłopi mówili: mój syn/ojciec/żona/zięć etc. także jest w łagrze i traktowali jak swojego, szczególnie że rodziny poniosły straty - często brak syna lub ojca. Ojciec odwdzięczał się tym czego nauczył się właśnie w łagrze – rąbał drewno.
Gdy trafił na polskie kresy i obserwował jakąś białoruską wioskę, pojawiła się starowinka, która zbierała chrust. Zaczęli rozmawiać a ona powiedziała: „tak dawno nie słyszałam polskiego, a pan tak pięknie mówi, jak Mickiewicz”.
Dziwne przesłuchanie w Gestapo
Jak ojciec opowiadał – ponieważ przebywał w ZSRR to nie bardzo miał pojęcie o stosunkach w Polsce i obliczu niemieckiej okupacji. Mówił że miał w pamięci obraz Niemiec z I-wszej wojny – narodu surowego, ale cywilizowanego. W Krakowie kazano mu zgłosić się na Gestapo.
Oczywiście... gdzieżby inaczej. Opowieść o przyjściu pieszo z Rosji do Polski wydaje się nazbyt niesamowita zatem wiadomo... Sowiecki agent.
Do weryfikacji historii o marszu ojca z Rosji przystąpili z niebywałą precyzją. Kazali opowiadać o studiach w Paryżu. Przy kolejnych przesłuchaniach wracali do tego i nagle wyskakiwali z jakimś szczegółem z Paryża sprawdzając wiedzę. Lub nagle wpadał funkcjonariusz pokazując jakiś przedmiot „co to jest? Mów szybko!”. „A to polskie przedwojenne papierosy – Sporty”.
Albo zadawali pytania „a dużo czołgów mają Rosjanie?”, na które odpowiadał „nie wiem, ja żadnego nie widziałem”.
Potem wpadli na to, że skoro ojciec to malarz to zażyczyli sobie „a to narysuj rosyjską Trojkę”. „Nie potrafię” – mówi ojciec.
„A! Mamy ptaszka!” – zawołał z triumfem funkcjonariusz. „Jak pan oficer wie są różni malarze, jedni są od koni, inni są od ludzi”. „Aha, aha, to narysuj mnie”. Ojciec naszkicował Niemca. „Schon!” – woła. „10 marek”- pozwolił sobie na żart ojciec. Niemcy rechotają. „Mogę to wziąć?” – pyta Niemiec. „A mam jakieś inne wyjście?”.
Przesłuchania powtarzały się z podobnym scenariuszem. W końcu Niemcy uwierzyli w autentyczność historii i przestali ojca wzywać.
Komentarze
Pokaż komentarze (3)