Łukasz Rzepiński Łukasz Rzepiński
1166
BLOG

Norwegia cz.X "Dania i z powrotem w Norwegii"

Łukasz Rzepiński Łukasz Rzepiński Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 3
Dania

 

  Musze przyznac, ze coraz bardziej lubie Skandynawie, mimo ze zawsze miloscia darzylem Wlochy, moj wyjazd w te rejony trafil sie w zasadzie przypadkowo, a kraje te kojarzylem glownie z deszczem, Bergmanem, ponurymi pastorami i ciezkimi westchnieniami.

Tylko ze zamiast Norwegiem zostalem Dunczykiem i poki co nie zanosi sie aby w przeciagu 2 miesiecy zmienilo sie to. No dobrze, przynajmniej nie musze placic za mieszkanie, konto pecznieje - sa zatem zdecydowane plusy.

"Kto mieszka w Niemczech? Nazisci!"

"Niemcy to duza przestrzen, przez ktora nalezy przejechac aby dotrzec do innych interesujacych miejsc" - juz lubie Dunczykow za te teksty. Do tej pory pamietaja Niemcom odebranie Szlezwiku i Holsteinu. 

Ciekawe sa mini animozje miedzy Skandynawami. "Ojciec zawsze powtarzal mi - uwazaj na Dunczykow!" - mowi znajomy Norweg. "Ze Szwedem jak robisz interesy to jest to narod trudny, ale solidny i dotrzyma umow. Tymczasem Dunczyk zlupi Cie do ostatniego øre" (skandynawski grosz).

Solidnosc, ostroznosc, poprawnosc polityczna, multikulurowosc - Dunczycy naprawde tacy sa i naprawde w to wierza. Mieszkaja przewaznie w minimieszkankach i minidomkach. Zgodnie z luteranskim zwyczajem, mieszkania nie posiadaja zaslon, takze jadac kolejka napowietrzna mozna zagladac do owych 30 metrowych apartamencikow - tu ksiazki, tu jakies obrazy, przewaznie porzadek. Domki rzadko przekraczaja 100 a nawet 80 metrow kwadratowych. Dunczycy tlumacza mi jednak, ze istnieja na polnoc od Kopenhagi ogromne ogrodzone, nadmorskie rezydencje bogatych ludzi.

Podobno metraz jest niski z powodu ogromnych cen ziemi. Moj pokoj hotelowy takze jest mini-mini. Z rozbawieniem Dunczycy opowiadaja mi o Hindusach (z czym i ja zetknalem sie w Norwegii), ktorzy przyjezdzajac do Danii sa zszokowani ze nie otrzymaja do mieszkania domu z 5 sypialniami. O nie! Tutaj grzecznie, lewicowo, luteransko nalezy mieszkac skromnie. Nie znajduje jednak uzasadnienia tych cen ziemi - ogromne polacie Kopenhagi leza odlogiem. Kraj zreszta nie jest gesto zaludniony: sklada sie glownie z 4 skupisk: Kopenhaga, Aarhus, Alborg i Odense. Jak slysze, ze cene mieszkania w Kopenhadze, mozna nabyc zamek na poludniu przy niemieckiej granicy (za okolo 3 miliony koron). Podnieca mnie ta mysl - spacerowac po blankach wlasnego dunskiego zamku i pohamletyzowac.

Nazwa stolicy: København to oznacza po prostu "port kupiecki" - tutaj zreszta duzo jest "havn"-ow, Christianshavn, Lufthavn itd. Wymowa dunska (rowniez owego "København") jest jeszcze trudniejsza i mniej wyrazna od norweskiej. Nazwy dzielnic musze czesto powtarzac taksowkarzom wielokrotnie. Zapowiedzi stacji w metrze to nagle "belkotniecia", ktorych nigdy nie powiazalbym z wyswietlanymi literami. Jednak podobnie jak w przypadku norweskiego, jezyk dunski jest ladny, spiewny i ma swoja charakterystyczna melodie, ktora pamietam glownie z "Gangu Olsena". Z Dunczykami ktorych znam zaczelismy wymieniac drobne prztyczki. 

Instruuja mnie ze nalezy zapinac pasy (z tylu samochodu), ja macham na to reka to prychaja na "Polish driving style". Gdy w Budapeszcie z kolei taksowkarz przewiozl ich po miescie w iscie wschodnioeuropejskim stylu, na ich czola wystapil pot a oczy przybraly rozmiary monet 20-koronowych. W Danii jest "inaczej". To co w Polsce nazywane jest energia i przebojowoscia, dla nich jest to "aggressive eastern European style". Nie lubia przemadrzalych managerow ze wschodniej Europy (do ktorych i ja sie zaliczam). Szczegolnie ze jeszcze 25 lat temu wysylali do nas pomoc zywnosciowa. 

Sprawdzam z ciekawosci czy byly jakies wojny polsko-dunskie. Ano byly. 

Za Boleslawa Krzywoustego slowianskie (choc nie polskie) plemiona pomorskie zlupily Danie wyjatkowo doszczetnie. Po 20 latach postanowili powtorzyc operacje, ale zastali w zasadzie spalone domy po swojej ostatniej wyprawie. W XVII wieku zli Dunczycy zdenerwowali sie dzialalnosci gdanskich kaprow, czyli korsarzy na uslugach miasta Gdansk. Na Helu wyladowal dunski desant i paskudni Dunczycy wzieli okrety kaprow na hol i zabrali je do Kopenhagi.

Znowu jakas dziwna wojna w XVIII wieku - "o sukcesje polska". W zyciu nie slyszalem.... a uczestnicy i przebieg jeszcze dziwniejsze. Z jednej strony Hiszpania i Francja a przeciwnicy to Prusy, Rosja, Austria i Dania. Na Westerplatte (sic!) laduje 2.5 tysieczny korpus wojsk francuskich (sic!). Dzielny francuski dowodca pada na Westerplatte. Obie strony chca obsadzic swojego marionetkowego polskiego krola.

(errata: wojna jest ciekawa, ale Wiki wymienia Danie przez pomylke, jednak akapitu nie kasuje)

 

No i wojna potencjalna. Moja ulubiona opowiastka w celu denerwowania Dunczykow. Za czasow Ukladu Warszawskiego: ZSRR laskawie przydzielilo ambitnym polskim generalom "front dunski" podczas planowanej inwazji na Zachod. PRL nabyla 30 okretow desantowych i cwiczyla opanowywanie Bornholmu, podczas gdy bodajze 2ga Armia Wojska Polskiego miala maszerowac przez Szlezwig-Holstein na srodladowe obszary Danii. 

Wyczytuje jeszcze ze w Warszawie pomnik Chopina jest autorstwa Thorvaldsena - trzeba sie wybrac tutaj do muzeum.

Dania jest wymieniana przez Fukuyame jako najbardziej rozwiniete i dojrzale spoleczenstwo swiata. Wszedzie widoczne 'multikulti' - muzulmanie, afrykanczycy, Rosjanie itd. Swiadczenia socjalne, edukacja, sluzba zdrowia: na bardzo wysokim poziomie. Oplacane jest to z gigantycznych podatkow: dochodowy do 55%, podatki od luksusu: samochod 180%, czekoladki, papierosy... tylko alkohol tani. Dania rozwiazala ten problem kompletnie inaczej niz reszta panstw skandynawskich i wybrala totalny liberalizm. Podobno rodzice na wywiadowkach glosuja czy dana impreza nastolatkow ma byc alkoholowa, czy niealkoholowa.

Dunczycy sa mocno "wyluzowani" - przesiaduja w knajpkach, pala "ziolo". Otwarte picie alkoholu nie jest zakazane. W mentalnosci nie ma nic zdroznego w zaproszeniu dziewczyny na "picie piwa pod chmurka" zamiast na elegancki obiad jak przyjete jest to w Polsce. Przynajmniej ekonomicznie... 

 

Po 3 miesiącach wygnania w Danii powróciłem do Oslo. Poniewaz stwierdziłem, ze nie opłaca się wynajmować mieszkania w Norwegii tylko po to zeby w nim nie przebywać, to przyjechałem z całym moim mobilnym dobytkiem w 3 walizkach (jak wyjezdzalem były dwie!). Zwazylem na lotnisku - 60 kilogramów! Za nabagaz linie Norwegian policzyły mi słoną dopłatę. Wziąłem równiez osławioną taksówkę Lotnisko->Oslo. Ostrzegano mnie ze ta przyjemność kosztuje 1000 koron. Kłamali... kosztowała 1400. (750zł).

Ale gdy wreszcie dobiłem się do mojego mieszkania na Fuglehaugatta 11 to ogarnął mnie błogi spokój - jak tu pięknie jednak. Powietrze czyste az odurza, masa drzew, w drzewach śpiewają ptaki, ludzie nigdzie się nie spieszą. Wyruszam po zakupy uliczkami mojej dzielnicy Majorstuen. Drewniane domki, zadbane kamienice. Dziewczyny nawet ładniejsze niz w Danii (choć parę miesięcy temu wydawało mi się odwrotnie).

W pracy wychodzę na spacer nad "mój prywatny fiord". Prywatny, gdyz zwykle jest tam pusto. Latają dzikie gęsi i kaczki, ogromne wazki, bujna roślinność. No gdzie pod pracą mozna znaleźć takie miejsce? Chyba konkurować moze tylko siedziba firmy Accenture w Rzymie, mieszcząca się w starym klasztorze pośród gajów oliwnych, otoczona drzewami pomarańczowymi.

Rezdynci mieli rację - po pewnym czasie przestaje się zwracać uwagę na ceny. I tak norweskim zwyczajem, po Goethowsku gapiąc się w morze popijam słynną wodę z lodowca (którą niektórzy Polacy nie wiem dlaczego określili, ze smakuje jak kałuza; nie piłem kaluzy to nie mam porównania). Buteleczka tej wody kosztuje 33 korony, czyli prawie 20zł. Prawdopodobnie jest to najdrozsza woda świata, mozna pomyśleć ze kupuje się ją u handlarza na pustyni :) Ale jest pyszna, albo dałem się nabrać na marketing (sama butelka ma kształt mający sugerować bryłę lodu). No w sumie faktycznie, trochę jakby lizać sopel :)

Na fiordzie dokonuję "odkrycia" geologicznego. Skały na brzegu są ewidentnie warstwowe, choć wyglądają tak jakby jakaś potęzna siła wyrzuciła je i przewróciła, a warstwy zamiast narastać w górę, kształtują się w poziomie. Wśród tych równo ułozonych warstw znajduję wstrzelone skośnie skamieniałe warstwy białe - jakby wapień. Czemu tak, skoro tamte warstwy narastały powoli przez tysiące lat? Muszę sfotografować i zapytać jakiegoś geologa. Zapamiętuję gdzie jest ta dziwna skała w "moim prywatnym fiordzie".

Odwiedzam równiez centrum handlowe w jednym celu: idę oglądać ryby! Są! Rózne, duze, małe, nie znam nazw. Na ogół drogie, ale po poludniu bywają przeceniane do bardzo niskich cen - i tak widzę jakąś piękną wielką rybę za jedyne 30 koron za kilogram! Pójdę porobić zdjęcia i zamieszczę. Obok lezą kraby i gigantyczne krewetki o długości 15-20cm. A ile w nich mięsiwa! Jeśli ktoś zna się na łowieniu ryb to z łatwością złapie ich całą masę. Mój szef w chwili gdy wyrwał się z typowego dla niego autyzmu rzekł ze z Chin przyjechał ojciec i nałapał tyle ryb, ze mają ich pełną lodówkę. Jednak ponoć złapane przy brzegu nie smakują tak dobrze jak złapane na otwartym morzu.

Oslofjord

Okolice mojego "prywatnego fiordu".

"Masz szczęście Łukasz, ze nie urodziłeś się w Chinach"

Wróćmy do Chińczyków.

Kontakty z obcą cywilizacją postępują i nigdy nie przestanie mnie ona zaskakiwać. Dzisiaj dowiedziałem się ze moim szefem jest zupełnie inna osoba niz sądziłem do tej pory. Po prostu siedział cichutko i się nie przyznawał. Po 4 miesiącach pracy!

A teraz czas na nieco bardziej mroczne informacje o "komunistycznych" Chinach. Poniewaz pracowałem przez te 3 miesiące z Chińczykami zatrudnionymi w oddziałach mojej firmy w Chinach to dowiedziałem się rzeczy od których zjezyl mi się włos na głowie.

Firma bardzo dba o podniesienie efektywności. W ramach jej podnoszenia wszyscy chińscy pracownicy podpisali klauzulę w kontrakcie iz "ochotniczo poświęcają cały swój urlop na pracę w firmie". Chińskie prawo pracy gwarantuje "całe" 12 dni urlopu rocznie. Ale to i tak najwyraźniej zbyt wiele. Na szczęście całe kilkadziesiąt tysięcy chińskich pracowników wykazało się ochotniczą postawą i pełnym zrozumieniem, ze firma nie moze opłacać im takich luksusów jak dni wolne od pracy.

Dlatego w ostatnie dni w Danii Chińczycy się cieszą - nie ma juz zadnych zadań, a polecenie wyjazdu zostało. Tzn ze będą mogli kilka dni wypocząć po około 60 dniach pracy średnio 12-14 godzin dziennie wliczając w to weekendy. Juz nie patrzę ze zdumieniem jak padają pokotem na biurka.

W Chinach firma uznała równiez ze nie po to płaci pracownikowi za umiejętności aby szkolił się w czasie pracy. Nawet obowiązkowe szkolenia typu BHP, o dobrych obyczajach (gdzie pouczają ze molestowanie seksualne jest złe) itd nalezy odbyć w nadgodzinach!

Buntu brak - Chińczycy wiedzą ze na władzę liczyć nie mogą. Władza świetnie się zna z szefostwem. Próba oporu zostanie zgnieciona przez albo maszynerię firmy, albo państwa chińskiego. Jak pisze Fukuyama władza w Chinach nigdy nie była rozliczana przez prawo. Władza jest tozsama z prawem.

"Masz szczęście Łukasz, ze nie urodziłeś się w Chinach" - mówią do mnie Chińczycy. Jednak pewna róznica jest... kiedyś Chińczyk paradował w dziwnym chałacie, dzisiaj wszyscy są dobrze poubierani w europejskie garnitury.

"Co sądzisz o komuniźmie?"

Zaskakuje mnie kiedyś jeden z bardziej myślących. Patrzę na niego ze zdumieniem, ale wyraźnie oczekuje odpowiedzi. Wie równiez ze jestem z Polski i jakieś pojęcie o tym mamy. "Nieudany eksperyment społeczny" - odpowiadam po chwili. "Żeby było zabawnie, właśnie znajdujemy się w kraju, który najbardziej zblizył się do socjalistycznego ideału" (było to jeszcze w Danii). "No tak, ale tutaj ludzie to sami sobie wybrali taki system. I w Europie są prawa człowieka!". Patrzę na niego z coraz większym zdumieniem, a poniewaz mowi to przy kolegach to pytam go czy jest pewien ze nie jest nagrywany i czy moze wrócić po takich wypowiedziach do Chin?

Moze. Dzis juz mozna krytykować władzę. Chińska partia bardzo starannie odcięła internet od obcych krajów. Ale ciągle pozostaje internet wewnętrzny - i on okazuje się największym batem na władze. Ostatnio był podobno jakiś przypadek, ze chiński policjant po pijaku uszkodził dziecko obcej kobiety, gdyz zachciało mu się je pokołysać w tym stanie. Dziecko upuścił. Matka go zaskarzyla, ale kara dla policjanta to było przeniesienie do innej jednostki i zawieszenie w czynnościach na 2 tygodnie. W chińskim internecie zawrzało. Władza musiała przyjrzeć się tej sprawie. I w ten sposób internet, choć odcięty od świata zewnętrznego (jak wiadomo Google jest ocenzurowany, Facebook zablokowany, ale istnieją lokalne serwisy społecznościowe) wywiera wpływ na Chiny - zastępuje społeczeństwo obywatelskie a wladzom pozwala się przyglądać co lud naprawdę boli.

Kolejny firmowy absurd. Z trudem udało mi się wycofać z "pracy" w weekend. Cały zespół będzie jednak w weekend w biurze. Nie ma zadań. Zespół będzie oczekiwać w biurze na informacje o losach przetargu w oczekiwaniu na to ze przypadkiem moze będzie jakaś dodatkowa praca do wykonania! Została w związku z tym wywarta na mnie presja abym "był w biurze". Ze sporą szansą ze spędzę 8 godzin przy biurku, nie wykonując zadnej pracy! Zdenerwowałem się i zapytałem czy nie sądzą ze marnują energię? I ze lepiej by odpoczęli, bo wtedy będą mieli więcej energii na realną pracę, kiedy naprawdę nadejdzie? Prywatnie przyznają mi rację... jednak taka jest presja społeczna, a presji społecznej Chińczyk się nie oprze.

Przy obiadowych rozmowach znowu powraca temat Chin i jedzenia. Wtrącę tutaj tylko, ze Chińczycy nie wyznają europejskiego zwyczaju uprzejmych rozmów przy obiedzie. Moze siedzieć przy Tobie (i wsuwać siorbiąc i ciamkając) i nie powiedzieć ani słowa podczas obiadu. Nie znaczy to ze jest obrazony, po prostu nie ma takiego zwyczaju. Równiez czasami zdumiewa mnie to, ze mozna przebywac z kimś parę godzin a przy obiedzie klapnie sobie przy osobnym stoliku, bo tam mu wygodniej i wciąga makaraon bawiąc się telefonem. Jak mi ktoś jeszcze raz będzie truł o medycynie chińskiej i zdrowym stylu zycia to juz nigdy nie uwierzę. Chińczycy jedzą duzo, szybko, nie koncentrując się na jedzeniu (najlepiej oglądać przy tym TV lub telefon), nie zwracają uwagi na to co jest zdrowe a co nie. Co bardziej autokrytyczni i światowi (ten od komunizmu) mówią z niesmakiem: Chińczycy to jedzą wszystko!

W kazdym razie, jak juz wielokrotnie pisałem - jedzenie jest centralnym elementem zycia i myślenia Chińczyków. Do tego stopnia ze firma zatrudnia kucharzy i wynajmuje kantyny, tak aby pracownicy spozywali swoje chińskie obiady i kolacje. Firma oszczędza na wszystkim, ale skoro nie zlikwidowała kantyn to pokazuje jak wazne jest jedzenie w chińskim sposobie myślenia. Podstawowe pytanie Chińczyka: "gdzie dziś jesz kolację?". Jeśli okazuje się ze nie mam co do tego planów jest bardzo zdziwiony. Tylko dla jednego mozna odłozyć pracę: planowanie posiłku zyskuje tę samą wagę co projekt za 100 milionów dolarów.

Poniewaz Chińczyków jest bardzo duzo, to polityka zywnościowa jest w centrum ich zainteresowania. Największą obawą jest ze wydarzy się jakieś nieszczęście i nastanie głód. Głód z czasów Mao Dze Donga połozył się na społeczeństwie ogromną traumą. Niektórzy mowią, ze ich rodzice pamiętają ten głód. Między innymi stąd jedzenie jest tak wazne, a jednym z chińskich bohaterów jest człowiek który udoskonalił metody hodowli ryzu.

Chadzam z nimi do owej chińskiej kantyny, jeden z kolegów mówi z uznaniem, ze jestem z prowincji Hunan (o ile dobrze zrozumiałem) - bo dobieram tego typu ostre potrawy.

Dlaczego Chińczycy są niefektywni

Chińczycy są bardziej pracowici od Europejczyków i niesamowicie inteligentni. Jednocześnie efektywność firmy mozna łatwo zmierzyć poprzez podzielenie przychodu przez liczbę pracowników. Wypada słabiutko.

Podczas wojny w Korei jedna amerykańska dywizja radziła sobie z jedną chińską armią.

Teraz juz wiem dlaczego. Chińczycy równiez do mnie mowią, ze Europejczycy inaczej postępują ze sprawami. Gdy pracuję, koncentruję się na efekcie - chcę zamknąć problem. Chińczycy problem kontemplują. Grupowo. Rzadko wyznaczają sobie wewnętrzny cel - zakończyć sprawę dziś do 17tej. Posiedzą do północy, porozmawiają o tym z kolegami. Problem moze nie zostać rozwiązany.

Inny przykład - jakimś sposobem przejmuję prowadzenie zespołu technicznego pracującego przy projekcie. Tak jakos wyszło, gdyz jest mi wygodniej negocjować z Europejczykami niz Chińczykom. Oprócz zespołu technicznego istnieje zespół prawny, wdrozeniowy, komercyjny itd.

Podczas naszych spotkań poruszana jest sprawa szkoleń (który to temat nalezy do innego zespołu). Mówię: a tutaj odpowiedziałem na wasze pytania, dodałem klauzule do umowy itd. (Wcześniej skonsultowałem to z odpowiednim zespołem). Zespół techniczny jest w cięzkim szoku. "Nie mozesz o tym mówić!" - mówi mi jeden Chińczyk. "Ale przeciez rozwiązalem problem" - odpowiadam. I prezentuję nadal klientowi ten temat. W oczach Chińczyków rodzi się panika. W końcu jeden wydusza: "Ale nie miałeś prawa tego zrobić!". Europejczycy od klienta patrzą zdumieni. Ja patrzę zdumiony na Chińczyków. Nie widzą ze teraz wszyscy patrzą na nich jak na kosmitów. Inicjatywa została zduszona, nie mozna wyjść ze swojej szufladki. A nazajutrz znowu management powie ze Chińczycy są nieinnowacyjni. No tak, skoro nie koncentrujemy się na rozwiązywaniu problemów, tylko uwazamy na to zeby nie wykonać rzeczy do których "nie mamy prawa" to nie dziwię się...

Sytuacja jeszcze pogarsza się gdy zgadzam się usunąć 2 klauzule prawne, gdyz widzę ze są tozsame z innymi. Widze w oczach mojego zespołu autentyczny strach!

Po spotkaniu zdenerwowany Chinczyk mnie odciaga na bok. "Jak mogles robic takie rzeczy? Postawisz nas w niebiezpieczenstwie!". "Jakim niebezpieczenstwie?" - pytam zdumiony. "Ze jakiś wysoki manager powie ze cos zrobiliśmy źle!". Słucham i uszom nie wierzę. A więc to jest siłą napędową działań? Pracuj, ale przede wszystkim uwazaj, aby "wysoki manager cię nie napiętnował". Pytam - czy po to zatrudniają drogich specjalistów aby kolorowali tytuły w Wordzie i czy płacą im za wiedzę czy za ubieranie garnituru? I ze generalnie mam gdzies co powie jakis wysoki manager, wykonuję moją pracę zgodnie z najlepszą wiedzą. "Nie znasz jeszcze tej firmy" - odpowiada przybity Chińczyk. Nasze planety nie zblizyły się.

Siedziba

Na pracownikach oszczędzać mozna. Tymczasem właściciel firmy jest milośnikiem architektury europejskiej. Zamieszczę zdjęcia bo to jest nie do opisania.... na 10 wyspach powstaje nowa siedziba chińskiego giganta: na jednej budowany jest Oxford, na innej - część starego Paryza, na kolejnej - Heidelberg. Patrze i oczom nie wierze! 10 miast europejskich to nowa siedziba firmy!

 

 

37 lat, pracuję jako specjalista w Oslo pisuję głównie o historii i ekonomii ostatnio o podrózach, mentalności Skandynawów i Chińczyków

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Rozmaitości