Tak zatytułowany nius przeczytałam z samego rana w serwisie Fakt.pl. Cóż to znaczy, że małżeństwo nie dla wszystkich? Że nie każdy się nadaje? Tak, ale to wiadomo od początku świata. Nie każdy bowiemczłowiek jest stworzony do tego, by żyć w symbiozie z drugim człowiekiem. A w każdym razie wiele osób nie pamięta albo też i nie zdaje sobie sprawy, że aby żyć z drugą osobą w związku, jakim jest sakrament małżeństwa, to trzeba się do tego dobrze przygotować i przemyśleć.
Obawiam się, że wyjdzie mi z tej notki coś na kształt koscielnego kazania. Jeśli tak sie stanie, to przepraszam. Zawsze jednak lubijam kaznodziejstwo w swoim wydaniu i kto wie, czy rodząc się mężczyzną, a nie kobietą, nie głosiłabym swoich przemyśleń co niedzielę z ambony kościelnej.
Ale wracając do tematu. Papież Benedykt XVI napomniał księży, iż zbyt łatwo udzielają ślubów koscielnych i zbyt łatwo te śluby unieważniają. Zalecił większą ostrożność przy wydawaniu zgody na ślub i staranniejszą, większą pracę na rzecz młodych ludzi przygotowujących sie do sakramentu. Pozostaje mi wyrazić nadzieję, że księża wezmą sobie do serca słowa Ojca Świętego.
W dzisiejszym świecie, w którym tak naprawdę wszystko dla wszystkich jest dostępne bez ograniczeń, a różnice wyrażają się tylko w sposobie i długości realizacji zamówienia, zależnej od zasobu portfela, ludziom wydaje się, że małżeństwo to kolejny produkt z półki w Tesco i wystarczy siegnąć po niego ręką - jeśli przyjdzie nam na to ochota. W przypadku jednak trefnej sztuki, można zareklamować, ale łatwiej po prostu wywalić, bo w sumie niewielka to inwestycja.
Tak to jednak tylko z pozoru wygląda. Bo związek między dwojgiem ludzi jednak różni się od modnie przykrojonych sarpetek czy opiekacza z kilkoma nowymi funkcjami. Choćbyśmy nie wiem ile i jak długo pracowali, by te różnice zamazać. Nigdy się to nie uda, bo człowiek, pomimo swego postępującego wynaturzenia, pozostaje nadal człowiekiem. Ze swoimi myślami i emocjami.
I choćby powstało nie wiem ile firm urządzajacych bale z okazji rozwodu, choćby najmodniejsze stało się porzucanie męża/żony jeszcze przed czterdziestką - zawsze pozostanie rana, rysa na duszy, niezmywalna i nieusuwalna. Czasem rysa będzie udawała, że zniknęła, że jej nie ma, żeby niedługo potem przypomnieć o sobie ze zdwojoną mocą.
Mam taką przyjaciółkę, która wyszła za mąż jeszcze na studiach i jeszcze na studiach się rozwiodła. Mieszka teraz z synem - dojmującym wyrzutem sumienia. Ciężko pracuje, całymi dniami, na półtora etatu. Nie z powodów finansowych. Widzę, że boi się usiąść choć na chwilę i pomyśleć. Gdy nie daj Boże pojawi się okazja do refleksji, moja przyjaciółka na podorędziu ma zawsze jakieś grube tomiszcze, w którym od razu cała sie zatapia. Jest bowiem nałogową czytelniczką książek, wszelakich, od klasyki począwszy na harlequinach kończąc.
Po kilku latach od rozwodu zapytałam ją o byłego meża. Napadła na mnie wtedy z wściekłością, krzycząc, że po co ja bez przerwy o nim mówię. Że ona chce żyć normalnie, ułożyć sobie z kimś na nowo życie, zapomnieć. Bardzo wzięłam sobie to do serca i nigdy w jej obecnosci nie ważyłam się wypowiedzieć imienia byłego małżonka. Trzymam się tej zasady do tej pory, a jednak zauważyłam z przygnębieniem, że nie było między nami rozmowy, nawet o przysłowiowej pogodzie, żeby nie pojawiła się wzmianka o tym człowieku.
Kilka dni temu widziałam w telewizji film, z Umą Thurman w roli głównej. Opowieść o kobiecie - rozwódce i jej perypetiach miłosnych. Niby banalny film i chwilami cieżki do zniesienia, nudny i sztuczny.Ale wstrząsnęła mną jedna scena: oto główna bohaterka rozkleja sie na widok swojej dawnej terapeutki, do której kiedyś intensywnie przychodziła, łudząc się, że uda jej się usunąć swoją rysę. Mówi przy tym "tak bardzo mi ciebie brakowało".
Miałam wręcz dreszcze, gdy sobie pomyślałam, jak samotny i nieszczęśliwy musi być człowiek, rzucający sie w objęcia swojego terapeuty, który jest osobą obcą i po prostu wykonuje swoją pracę, tak jak piekarz czy robotnik na budowie. Film skupia się jednak na miłosnych perypetiach owej panny z odzysku, na jej podnoszeniu sie na duchu i co tam jeszcze. Nie skupia się na przyczynach, na powodach, któe sprawiły, że kobieta nie ma bliskiej osoby, że jest bardziej samotna niż genialny artysta. Owszem, wspomniane jest, że właśnie sie rozwiodła i że nie miała zbyt szczęśliwej rodziny w dzieciństwie. Ale to było tylko na marginesie, jako konieczny wypełniacz. Dlaczego zbyto milczeniem ten najważniejszy temat? Dlatego, że według załozeń twórców miało być lekko i przyjemnie. Nikt nie zniósłby ciężkiej i trudnej prawdy. Ludzie wolą zamknąć oczy i zatkać uszy i udawać, że są Umą Thurman, która w końcu dorośleje i odzykuje spokój, zapomina o wszystkim.
Dlatego cieszę siez inicjatywy Benedykta XVI. Ludzie powinni sobie przypomniec, że nie mają naturalnego prawa do zawarcia ślubu. Że trzeba się postarać, przygotowac, pogłębić swoja refleksję oraz życie duchowe. Że nauki przedmałżeńskie i większa "co łaska" nie zapewnią im długiego i szczęśliwego życia. Szczęsliwy związek małżeński jest udziałem nielicznych, wybranych, elity duchowej tak naprawdę. Nie każdy rodzi się elitą, ale ta elitarnośc moze objawić się przecież w każdym.
Inne tematy w dziale Rozmaitości