Od podstawówki wpajano nam, że książki należy szanować. Może i była to racja, w czasach gdy nie było Internetu i jedną książkę czytało nawet parę tuzinów osób. Było to zwłaszcza zasadne dla pań bibliotekarek, które chciały otrzymywać z powrotem książki w nienagannym stanie. Cóż, nie żyjemy jednak, aby sprawiać przyjemność paniom w bibliotekach, a książki są drukowane masowo, nie przepisywane przez skrybów jak kilka wieków temu. Koniec z średniowieczem!
Zasada powinna być zgoła inna – mamy książkę to wykorzystujemy ją do oporu. Gdy nam się do niczego innego już nie przyda możemy zrobić z niej nawet orgiami. Nasza to sprawa. Na wakacjach miałem „Bombę Megabitową” Lema poużywałem na niej, zagiąłem rogi, zapaskudziłem konserwą, ale przeczytałem całą. Czy ktoś uważa to za marnotrawstwo? Jak tak to opowiem króciutką anegdotkę.
Pożyczyłem od znajomego studenta któreś z dzieł Wittgensteina. Dziełko miało przyjemność min. przejechać się ze mną w Tatry zwinięte w coś na kształt rulonu. Nic więc dziwnego, że gdy oddawałem je koledze nie był zachwycony. Zapytałem go jednak, czy wiele razy będzie jeszcze z niego korzystał. Pewnie przejrzy jeszcze karty książki w poszukiwaniu jednego akapitu do pracy dyplomowej, potem odłoży Wittgensteina na półeczkę, w której nieszczęśnik będzie się starzał i obrastał kurzem w nadziei, że w dalekiej przyszłości zaglądnie do niego np. syn rzeczonego studenta. Ale pewnie tak się nie stanie, bo ten będzie studiował marketing i zarządzanie, albo zostanie inżynierem. I wiecie co? Przyznał mi rację.
Aby nie zostać posądzony o nakłanianie do czynów sprzecznych z prawem – przypominam, że należy niszczyć wyłącznie to, co należy do nas. Nie polecam także niszczenia książek przed ich przeczytaniem, gdyż jak wiemy proces ten nie jest odwracalny.
Komentarze
Pokaż komentarze (13)