Warszawa, dn. 23 czerwca 2008 r.
Z wielką troską i niepokojem obserwuję to, co dzieje się w polskiej polityce w związku z publikacją książki o związkach Lecha Wałęsy ze Służbą Bezpieczeństwa. Sam, jako że jestem politykiem, narzuciłem sobie, jeśli chodzi o temat książki, samoograniczenia: uważam, że w dyskusji, którą wywołała, czynni politycy powinni wypowiadać się powściągliwie, a najlepiej milczeć (choćby przez uchylanie się od odpowiedzi na pytania), albowiem nieusuwalnym elementem polityki jest konflikt polityczny, ten zaś warto odsunąć od sporu o prawdę historyczną.
Na powszechną powściągliwość nie ma jednak co liczyć. Rzecz w tym, że wraz ze zgłaszanymi przez PO i PSL koncepcjami zmiany ustawy o IPN, którą chce się przeprowadzić razem z SLD, bieżący konflikt polityczny, który nałożył się na spór o najnowszą historię, niepokojąco zbliża się do punktu, od którego zaczyna się spływ rzeką bez powrotu.
Nie zamierzam szczegółowo opisywać i analizować sposobów wykorzystania przez różne formacje polityczne publikacji IPN-u dla celów bieżącego konfliktu politycznego. Jednym z pierwszych aktów agresji w tej wojnie – bo sytuację mamy już wojenną – był list tzw. „autorytetów” w obronie Wałęsy, opublikowany przez „Gazetę Wyborczą”. Pytany o jego ocenę, potraktowałem go szorstko i lekceważąco, co było błędem. Jest oczywiste, że w kategoriach intelektualnych jego sygnatariusze ciężko się wygłupili, ale to, że się wygłupili intelektualnie, nie oznacza, iż nie osiągają właśnie sukcesu politycznego. To oni bowiem okazali się subtelnymi kreatorami konfliktu politycznego – opisali role i obsadzają w nich uczestników życia politycznego. Wielka odpowiedzialność, proporcjonalnie największa, spoczywa na kierownictwie Platformy Obywatelskiej, które ochoczo, z racji zacietrzewienia i nadziei na krótkotrwałe zyski, podjęło suflowany mu przekaz: ipeenowsko-pisowski atak na Wałęsę, obalenie komunizmu, odzyskanie demokracji. Gwoli uczciwości stwierdzić wypada, że kierownictwo PiS-u też nie jest całkiem bez winy, która polega na nietrafnej ocenie sytuacji i paru wypowiedziach, które mogły stanowić pretekst dla interpretacji sformułowanej przez GW, a podjętej przez PO.
Uważam, że jeśli bieżący konflikt polityczny nie zostanie w tej sprawie wyciszony i będzie się rozwijał w ramach logiki sformułowanej przez „Gazetę Wyborczą”, a zatem doprowadzi do wspólnych z SLD prac nad zmianą ustawy o IPN, to w Polsce zrealizuje się prawdziwa kontrrewolucja, która cofnie nas przed 2003 rok, do czasu sprzed afery Rywina.
Rafał Matyja, politolog i publicysta, określił lata 2003-2005 jako czas „rewolucji semantycznej”, która, po 2005 roku, nie przerodziła się w rewolucję instytucjonalną. Niemniej to rewolucja semantyczna lat 2003-2005 podmyła moralno-polityczne fundamenty III RP (nie twierdzę, że powstała IV RP), przekształciła język dyskursu publicznego likwidując faktyczny monopol „Gazety Wyborczej”, zepchnęła postkomunistów na margines i wyniosła na pozycje dwóch największych partii PiS i PO. Nawet ostry konflikt między tymi partiami nie doprowadził do rewolucji w strukturze partyjnej – nastąpiła jedynie wymiana na pozycji najsilniejszego aktora. To właśnie moralny potencjał rewolucji semantycznej sprawił, że zawiązany pod patronatem Aleksandra Kwaśniewskiego LiD okazał się stworem niezdolnym do życia. Natomiast proces polityczny w ramach, którego dojdzie do likwidacji IPN de facto (nawet jeśli nie de iure) poprzez jego wykastrowanie, będzie dla PO, ale też PiS-u tym samym, czym dla postkomunistów i Gazety Wyborczej była afera Rywina. Oczywiście, na operacji „zabić IPN” najgorzej wyjdzie Platforma Obywatelska, ale odłamki uderzą także w moją partię, która będzie jak najsłuszniej przeciw zabijaniu IPN protestowała. Po prostu zwycięska „kontrrewolucja semantyczna” siłą rzeczy uderzy w obie partie, które wyrosły w latach 2003-2005. Zwycięska „kontrrewolucja semantyczna” posłużyć może jedynie odbudowie „systemu III RP”, PiS najprawdopodobniej wejdzie w rolę opozycji antysystemowej, stanie się o wiele silniejszym PC, ale bez nadziei na zdobycie władzy.
Cóż zatem można zrobić? Pozostaje tylko apelować do przede wszystkim PO, ale po trosze i PiS-u o uspokojenie i odcięcie sporu o historię od bieżącego konfliktu politycznego. W kategoriach walki politycznej, kalkulacji zysków i strat, uważam, że jeśli PiS pierwszy zaapeluje o uspokojenie, to wygra – także bieżąco. Mój apel nie ma charakteru moralnego, lecz wyłącznie polityczny. Można zauważyć, że jakości i fakty moralne w tym wpisie traktuję jako materię polityki; jest to podejście uprawnione i nie ma w nim nic niemoralnego. Apeluję do oświeconego politycznego interesu własnego obu największych formacji partyjnych, bo w polityce takie apele wydają mi się najskuteczniejsze, a że nie jestem moralistą, nie zamierzam nikogo pouczać. I to tyle. A w kwestii meritum sporu historycznego odsyłam do Uspokojenia Słowackiego:
Co nam zdrady! – jest u nas kolumna w Warszawie.
Ludwik Dorn
Banuję za wulgaryzmy i aluzje do życia osobistego mojego i innych oraz agresywną głupotę połączoną z chamstwem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka