Ludwik Dorn Ludwik Dorn
179
BLOG

WPIS O KŁAMSTWIE I KŁAMCZUCHU WTÓRY

Ludwik Dorn Ludwik Dorn Polityka Obserwuj notkę 63

 


Warszawa, dn. 26 maja 2008 r.



Tak jak w bajce, w której księżniczka uciekała przed smokiem i rzucała za siebie a to grzebień (zamienił się w góry), a to wstążkę (zrobiła się z niej rzeka),rzeczywistość piętrzy przede mną przeszkody i uniemożliwia mi zamieszczenie wpisu o informacji ministra Sikorskiego o polityce zagranicznej RP. Tym razem w charakterze księżniczki uciekającej przed PiS-owskim smokiem, a może pędzącej na spotkanie posady zapowiedzianej przez wicepremiera Grzegorza Schetynę, wystąpił eks-premier i eks-dyrektor EBOiR-u, Kazimierz Marcinkiewicz. W znanym wywiadzie udzielonym „Dziennikowi” podwójny eks stwierdził: 



<form>

Michał Majewski, Paweł Reszka: Czy to prawda, że w grudniu 2005 r. prezydent elekt Lech Kaczyński zlecił szefowi ABW Witoldowi Marczukowi zbieranie informacji na pana temat i podsłuchiwanie pana?

KAZIMIERZ MARCINKIEWICZ: Prosił go o zbieranie materiałów na mój temat.

 

M.M., P.R.: Skąd ma pan tę wiedzę?

M.K.: Słyszałem w trzech niezależnych źródłach: od polityka, ze średniego szczebla służb i pośrednio także od samego Marczuka.

 

M.M., P.R.: Według naszej wiedzy Marczuk sporządził notatkę służbową z rozmowy z Lechem Kaczyńskim.

M.K.: Nie pamiętam, czy Marczuk, ale widziałem to także na piśmie.

 

M.M., P.R.: Co było napisane w tej notatce?

M.K.: To było jedno zdanie. Coś w stylu: „Podczas rozmowy prezydent elekt Lech Kaczyński poprosił mnie o zbieranie materiałów na temat prezesa Rady Ministrów Kazimierza Marcinkiewicza, prośbie tej odmówiłem”.

 

M.M., P.R.: Nie było tam nic o podsłuchu?

M.K.: Nie.

 

M.M., P.R.: Skąd pan wie, że Lech Kaczyński chciał,by ABW założyła panu podsłuch?

M.K.: To polecenie padło podczas rozmowy Kaczyńskiego i Marczuka. Dowiedziałem się o tym ze wspomnianych już źródeł.

 

 

Dzień lub dwa później na swoim blogu p. Kazimierz Marcinkiewicz stwierdza:

Informację o zdarzeniu z grudnia 2005 roku najpierw otrzymałem od urzędnika państwowego, który powołał się na rozmowę z Ministrem Marczukiem. Kilka dni później opowiedział mi to zdarzenie sam minister Marczuk, mówiąc, że odmówił realizacji prośby koleżeńskiej. Wreszcie dwa miesiące później opowiedział mi to zdarzenie polityk współpracujący z Panem Prezydentem. Dziwiąc się, że o wszystkim wiem.



A teraz poddajmy wypowiedzi p. Kazimierza Marcinkiewicza takiej analizie, jakiej poddają  analitycy wywiadu dostarczone im materiały, a historycy – źródła, na których pracują. Analitykiem wywiadu nie byłem nigdy, z wykształcenia jestem socjologiem, ale pracę magisterską pisałem w oparciu o materiały historyczne, chodziłem na seminaria profesorów Kieniewicza i Skowronka, a o krytyce źródeł w latach studenckich czytałem sporo, bo to fascynujące i trudne. A zatem:

  1. Pomiędzy wywiadem dla „Dziennika” (źródłem wcześniejszym) a wpisem na blogu (źródłem późniejszym) obserwujemy następujące różnice:

-         Nie ma mowy o notatce (notatka to temat sam w sobie);

-       „średni szczebel służb” przemienia się w„urzędnika państwowego”, co jest kategorią szerszą, do której należą funkcjonariuszem służb, ale nie tylko oni;

 

  1. Źródło, jakim jest p. Kazimierz Marcinkiewicz w wypowiedzi dla „Dziennika” jest niespójne. Z jednej bowiem strony mamy stwierdzenie, że polecenie lub „prośba o przysługę” padła w rozmowie  Lecha Kaczyńskiego Marczukiem, z drugiej strony Marcinkiewicz nie wie, czy autorem przywołanej notatki był Marczuk, czy ktoś inny, a ze strony trzeciej przywołana z pamięci treść notatki nie ma sensu, jeśli jej autorem nie jest ktoś, kto nie rozmawiał z prezydentem-elektem Lechem Kaczyńskim („prośbie tej odmówiłem”).
  2. Kazimierz Marcinkiewicz mówi też, że o fakcie rozmowy z prezydentem-elektem poinformował go  Marczuk. Ale Witold Marczuk zaprzecza. Mamy tu słowo przeciwko słowu.
  3. Pozostaje notatka. Jeśli autorem tej notatki jest Witold Marczuk, to potwierdza to słowa Marcinkiewicza. Verba volant, scripta manent. Notatki służbowe nie ekspirują, są rejestrowane. Jeśli tej notatki nie ma, to Kazimierz Marcinkiewicz jest kłamcą. Jeśli ta notatka istnieje, a jej autorem  nie był Witold Marczuk, to oznacza to, że prezydent-elekt rozmawiał także z innymi funkcjonariuszami służb o inwigilowaniu Kazimierza Marcinkiewicza, czego sam Marcinkiewicz nie twierdzi.
  4. Tak zupełnie nawiasem, jeśli ta notatka istnieje, co wydaje się w świetle przeprowadzonego dowodu skrajnie nieprawdopodobne, to czy miała gryf tajności czy nie?
  5. We wpisie na blogu Kazimierz Marcinkiewicz odnosi się do swojego wywiadu dla „Dziennika”. We wpisie nie ma słowa o notatce. Czy Kazimierz Marcinkiewicz podtrzymuje to, że notatka istniała, czy też nie?
  6. Napomknienia o wiedzy pochodzącej od „średniego szczebla służb” (alternatywnie: „urzędnika państwowego”) oraz „polityka” (w późniejszym wpisie na blogu pada informacja, że ten polityk to minister z Kancelarii Prezydenta), sugerują, że Prezydent RP i szef ABW po odbytej rozmowie zaczęli o niej paplać na prawo i lewo, co ze względu na drażliwość tematu rozmowy wydaje się skrajnie nieprawdopodobne.

 

Z przeprowadzonej „immanentnej krytyki” źródła  (krytyka immanentna bada wiarygodność źródła poprzez analizę niespójności przekazu z niego płynącego, bez odwołań się do wiedzy pozaźródłowej, na przykład wiedzy z innych źródeł) wynika, że najprawdopodobniej Kazimierz Marcinkiewicz łże tak, że słońcu wstyd świecić.

 

A teraz przejdźmy do innych elementów krytyki źródła pod nazwą Kazimierz Marcinkiewicz.Z tego, że źródło kłamało w jednej sprawie, nie wynika koniecznie, ze kłamie w sprawie innej. Niemniej badacz, który przyłapał źródło na kłamstwie w jednej sprawie, powinien stosować procedury ostrożnościowe, gdy wysłuchuje, co źródło ma do powiedzenia na inny temat. Otóż Kazimierz Marcinkiewicz już kłamał, a tak się składa, że kłamał na mój temat. W Zeszłym roku udzielił wywiadu „Gazecie Wyborczej”, w którym stwierdził, ze spotykałem się z Ryszardem Krauze. Zareagowałem na to ostro, zamieszczając na swoim blogu 4 grudnia 2007roku „wpis o kłamstwie i kłamczuchu” treści następującej”:

„W wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej” 29 listopada br.  były premier Kazimierz Marcinkiewicz stwierdził, że w 2005 roku Jarosław Kaczyński, Kazimierz Marcinkiewicz i ja spotkaliśmy się wspólnie z biznesmenem Ryszardem Krauze. Nigdy nie spotkałem się z Ryszardem Krauze. Kazimierz Marcinkiewicz kłamie. Kazimierz Marcinkiewicz jest kłamcą.”

 

5 grudnia 2007 r. Kazimierz Marcinkiewicz zareagował na mój wpis wpisem następującym:

Jak bloger do blogera piszę do Ciebie i proszę – daj spokój. Sprawdziłem w swoich notatkach. Byłeś razem z prezesem Kaczyńskim i mną zaproszony na spotkanie. W ostatniej chwili zrezygnowałeś i pojechał za Ciebie Wojtek Jasiński. Pomyliłem się, ale nie skłamałem bo NIGDY nie kłamię. Może czasem  nic nie mówię, albo mówię nie wszystko, może czasem się mylę, ale nie kłamię. Trudno w to uwierzyć? To trudno. 


Kazimierz Marcinkiewicz stwierdził, że nie skłamał, bo jest prawdomówny, tylko się pomylił. Trochę z litości, a trochę z oportunizmu (po co mi się szarpać z kochanym przez ludność Marcinkiewiczem, kiedy dokopuje mi prezes mojej własnej partii) nie prostowałem kolejnych kłamstw zawartych we wpisie eks-premiera z 5 grudnia, ale skoro Marcinkiewicz dalej łże, to sprostuję. Nie mogłem „w ostatniej chwili zrezygnować” ze spotkania z Krauzem, bo nigdy nie byłem na nie „zaproszony”. Nie można bowiem zaprosić na spotkanie kogoś, kto nie jest tego świadom.

 

To, co powyżej napisałem, pozwalana sformułowanie hipotezy, że z prawdopodobieństwem bliskim pewności Kazimierz Marcinkiewicz łże tak, że słońcu wstyd świecić. A dlaczego tak łże? Myślę, że słowa wicepremiera Schetyny, iż Marcinkiewicza trzeba politycznie zagospodarować wyjaśniają wszystko.

 

Ludwik Dorn



 

Ludwik Dorn
O mnie Ludwik Dorn

Banuję za wulgaryzmy i aluzje do życia osobistego mojego i innych oraz agresywną głupotę połączoną z chamstwem.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (63)

Inne tematy w dziale Polityka