Warszawa, dn. 10 kwietnia 2008 r.
BARDZO POWAŻNY WPIS O PARTII, POWROCIE DO WŁADZY, BIOETYCE, RWĄCYM POTOKU I RZECE
Jeszcze przed deklaracją prezesa Kaczyńskiego zapowiadającą możliwość głosowania przeciw ratyfikacji, oświadczyłem na tym blogu, że sam będą głosował za ustawą ratyfikującą. Spotkałem się z zarzutem, że moje deklaracje osłabiają siłę negocjacyjną PiS. Merytorycznie zarzut ten uznaję za wątpliwy, ale ponieważ wiem, że stale szuka się pretekstu, który pozwoliłby wobec członków i sympatyków partii uzasadnić wyrzucenie mnie, to postanowiłem takiego pretekstu nie tworzyć i o podjętej decyzji oraz jej uzasadnieniu publicznie milczałem. Wypowiadałem się jedynie o możliwym kształcie kompromisu i tak się szczęśliwie stało, że w dziesięć dni po tym, jak w wywiadach dla „Rzeczpospolitej” i RMF FM zarysowałem dość precyzyjnie jego kształt, prezydent Kaczyński i premier Tusk wpadli w Juracie na dokładnie taki sam pomysł.
Wydarzenia trzech tygodni poprzedzających głosowanie w Sejmie będą prawdopodobnie w samym PiS przedmiotem dyskusji. Piszę „prawdopodobnie”, bo nie wykluczam, że pojawi się dążenie do tego, by poważne problemy i wewnętrzne napięcia po prostu zamilczeć. Póki jednak istnieje nadzieja na taką dyskusję, to tu oraz w prasie będę w ujawnianiu moich opinii dość powściągliwy.
Nie sądzę natomiast, bym wyrządził mojej partii jakąś szkodę, przywołując powszechnie znane fakty, które wskazują na istnienie problemu, oraz proponując sposób jego rozwiązania. Otóż po trzech tygodniach dość raptownych i niezrozumiałych dla członków klubu spoza najściślejszego kręgu kierowniczego zwrotów, a nie wykluczam, że niezrozumiałych także dla członków najściślejszego kręgu kierowniczego, krąg kierowniczy w osobach prezesa Kaczyńskiego i przewodniczącego Gosiewskiego zaapelował o jak najliczniejsze głosowanie za ratyfikacją. 40 procent posłów i 60 procent senatorów z PiS tego wezwania nie posłuchało, przy czym dotyczy to także niektórych członków Komitetu Politycznego. Nie sądzę, by ujawniony przez te decyzje problem można było zamilczeć stwierdzeniem, że w takiej partii jak PiS istnieje w sposób naturalny nurt eurosceptyczny. Chyba, że ktoś doda, iż ten właśnie nurt wyznacza główne koryto rzeki, tylko po co, w takim razie, wystosowywać nieskuteczne apele?
Tak ujawniony problem (piszę „ujawniony”, bo nie ja go postawiłem, on postawił sam siebie) odsyła do prostego pytania: skoro PiS jest partią wielonurtową, to czy ma nurt główny i jakim korytem on się toczy? Jeszcze do niedawna samo postawienie takiego pytania uznawałbym za bezpodstawne, a pytanie za niewymagające odpowiedzi. Każdy kto w wyborach 2007 roku kandydował z listy PiS wiedział przed wyborami, że to prezydent Lech Kaczyński i premier Jarosław Kaczyński wynegocjowali traktat lizboński, uznali, a wraz z nimi PiS, że był to sukces, a próby zadawania pytań o realność tego sukcesu prowadziły do zawieszenia w prawach członka partii. Innymi słowy każdy wiedział, że PiS opowiada się za integracją europejską, także za traktatem lizbońskim. W odróżnieniu od środowisk euro entuzjastycznych PiS wie, że proces integracji stwarza realne problemy związane z suwerennością, ale rozwiązania tych problemów poszukuje poprzez dyskusję o kształcie integracji, a nie poprzez jej odrzucenie. Tak jako jeden z założycieli PiS widziałem główny nurt mojej partii. W jej ramach nurt eurosceptyczny skupiał się nie nad refleksją nad pożądanym kształtem integracji europejskiej, ale na diagnozowaniu i wskazywaniu zagrożeń, wysuwając pod adresem kierownictwa, czy też nurtu głównego, postulaty, by te zagrożenia uchylić, bądź zminimalizować. Jest przy tym oczywiste, że każdą odpowiedź na te postulaty, każdą propozycję rozwiązania biorącą pod uwagę zastrzeżenia, przedstawiciele nurtu eurosceptycznego traktowali jako niezadowalającą. Inaczej być nie mogło, ponieważ częścią ich tożsamości politycznej jest sprzeciw wobec integracji europejskiej – członkowie klubu PiS, którzy dziś formułowali najdobitniej sprzeciw wobec traktatu lizbońskiego, w2004 roku opowiadali się przeciwko członkostwu Polski w Unii Europejskiej. Z ich punktu widzenia nie ma pożądanego kształtu integracji, są tylko kształty mniej lub bardziej niepożądane.
Tak ustalona relacja między nurtem głównym partii a nurtem eurosceptycznym nikogo wprawdzie do końca nie zadowalała, ale była politycznie efektywna. Ubocznym efektem burzliwych wydarzeń ostatnich tygodni jest jej destrukcja i powstanie w PiS na istotnym obszarze polityki europejskiej sfery politycznej niepewności. Otóż moim zdaniem ta sfera niepewności powinna zostać jak najszybciej zlikwidowana wraz z odbudową politycznie efektywnej relacji między nurtem głównym a nurtem eurosceptycznym i to nie tylko dlatego, że partii politycznej aspirującej do powrotu do władzy nie stać na hodowanie sfery niepewności w obszarze polityki europejskiej. Rzecz dotyczy kwestii jeszcze istotniejszej: czy PiS zachowa zdolność do powrotu do władzy?
Po „politycznej kompresji” wyborów 2007 roku, czyli redukcji liczby obecnych w parlamencie partii (celowo nie podaję ich liczby, bo w klubie LiD obecni są przedstawiciele trzech partii, ale wiadomo o co chodzi), w PiS mądrością obiegową i zdroworozsądkową stało się przeświadczenie, że warunkiem utrzymania szans na realny powrót do władzy oraz roli jednej z dwóch najważniejszych partii jest niedopuszczenie by na prawo od partii wyrosła siła polityczna o charakterze nie marginalnym. Jarosław Kaczyński był o tym przekonany już od wczesnych lat dziewięćdziesiątych i była to jedna z jego wielu trafnych intuicji politycznych. Pogląd taki ma uzasadnienie nie tylko w ocenie tych przesunięć preferencji partyjnych, które ujawniły się w 2007 roku (przejęcie przez PiS wyborców LPR), ale też przemyśleniu słabości prawicy w ciągu minionych kilkunastu lat oraz doświadczeń wielkich prawicowych partii w Europie Zachodniej, zwłaszcza zaś niemieckiej chadecji.
Niemiecka chadecja przez dziesięciolecia zachowuje pozycję jednej z dwóch głównych partii dzięki temu, że jeśli duże grupy wyborców przesuwają się zdecydowanie na prawo tworząc tym samym sposobność, by miedzy chadecja a prawą ścianą pojawiła się partia, która może niebezpiecznie zbliżyć się do 5 procentowego progu wyborczego, to cała chadecja przesuwa się ostrożnie na prawo pozbawiając przez to tlenu potencjalną konkurencję. Polsce w latach dziewięćdziesiątych polską prawicę niszczyła rywalizacja szeregu partii, a zwłaszcza mordercza konkurencja miedzy PC a ZChN-em. „Solidarność” spacyfikowała na chwilę wewnątrz prawicowe konflikty tworząc AWS.Z różnych powodów AWS była dobrym narzędziem do zdobycia władzy i fatalnym jej sprawowania, co doprowadziło do rozpadu tej quasi-formacji. Prawo i Sprawiedliwość oraz LPR powstały na gruzach AWS (w jakimś stopniu na tym gruzowisku powstała też PO). LPR walczyła z PiS i w ramach koalicji rządowej, którą współtworzyła, i po jej rozpadzie w ostatnich miesiącach sejmu V kadencji. Wyborcy ukarali za to tę partię przerzucając głosy na PiS. Jedną z przyczyn, która umożliwiła ten proces była otwartość PiS na postulaty i obawy środowisk, które tu roboczo określę jako katolicko-narodowe. Dotyczyło to i dotyczy tak sfery obyczajowej i moralności publicznej, jak i polityki europejskiej, w której PiS ma, jak trafnie zauważył Norbert Maliszewski – dwa wymiary: opowiada się za integracją widząc w niej szansę i nie pozostaje głuche na obawy, traktując je nie tylko jako wyraz postawy lękowej, ale dostrzegając w nich element racjonalny. Przyczyną drugą było to, że PiS jest duży i silny, a LPR była mała i słaba. To PiS wyprowadził katolicko-narodowy odłam polskiej opinii publicznej ze swoistego getta i pomógł zdobyć mu pozycję jednego z istotnych nurtów w polskiej debacie publicznej i w polskiej polityce. Ale PiS mogło odegrać taką rolę tylko i wyłącznie dlatego, że było dużo szersze niż nurt katolicko-narodowy, co oznacza, że dla tego segmentu polskich wyborców PiS jest atrakcyjne właśnie dlatego, że się od nich różni i to nie tylko w sprawach drugorzędnych. Jak zauważył kiedyś jeden z politologów poszczególni wyborcy bywają politycznie nieracjonalni, natomiast elektoraty w dłuższych sekwencjach czasowych zachowują się racjonalnie, jeśli tylko da im się taką możliwość. Wyborca katolicko-narodowy ma za sobą traumę pozostawania przez kilkanaście lat w okopach św. Trójcy i doświadczenie bezsilności. Pamięta, dzięki komu uzyskał na sprawy polskie realny wpływ. Przeżył upokorzenia związane z polityką bezsilnego świadectwa i wcale nie marzy o jej powrocie. Nie potrzebuje PiS w postaci bladej kalki LPR, bo wtedy będzie miał wszelkie racjonalne powody, by PiS porzucić. Skoro ma nie mieć wpływu, to lepiej nie mieć wpływu wśród uznawanych za bezdyskusyjnie swoich. Słabnięcie PiS-u jako formacji daleko wykraczającej poza nurt katolicko-narodowy, a nawet wchodzącej z nim w wewnątrzpartyjny spór, otwiera drogę do powstania nowej formacji na prawym skraju sceny politycznej.
Z tego punktu widzenia Jarosław Kaczyński popełnił ciężki błąd zaczynając grę o warunki ratyfikacji traktatu lizbońskiego od groźby głosowania przeciw, w dodatku zapowiadając klubową dyscyplinę głosowania. Oznaczało to powiedzenie klubowi, partii i wyborcom, że PiS gotów jest umrzeć za postulaty eurosceptyków. Apetyty ludzkie, także w polityce, są nieograniczone i zburzoną równowagę wewnątrz partii trudno będzie przywrócić, bo raz uzyskawszy taką deklarację (co prawda niezrealizowaną) politycy odwołujący się do nurtu katolicko-narodowego czują się w prawie żądać coraz więcej. Zawsze jedno nieracjonalne ustępstwo naraża na konieczność czynienia następnych.
Z tego względu uważam za jeden z warunków powrotu PiS do władzy odbudowę wewnętrznej i zewnętrznej równowagi mojej partii. Nie będzie to zadanie łatwe samo przez się,bo do utraconej równowagi wraca się trudno, a i warunki nie są specjalnie sprzyjające. Nie sprzyjać bowiem będzie odbudowie efektywnej politycznie relacji między nurtem głównym PiS a nurtem katolicko-narodowym przewidywana polaryzacja polityki polskiej związana z wyborami do Parlamentu Europejskiego – pierwszym po przedterminowych wyborach parlamentarnych momentem „otwarcia” polskiego systemu partyjnego. O ile bowiem w krajowych wyborach parlamentarnych wyborcy wybierają z ograniczonej palety możliwości, to wybory europejskie i prezydenckie pozwalają zaistnieć na scenie politycznej środowiskom pozbawionym własnej reprezentacji parlamentarnej i usytuować się w roli potencjalnych kandydatów w kolejnych wyborach do Sejmu. A wszystko wskazuje na to, że debata i kampania przed wyborami europejskimi w 2009 roku zostanie zdominowana przez skrajnie zideologizowane nurty.
Przewidywanie powyższe opieram na następujących przesłankach: europejski demos nie istnieje w całej Europie, a w Polsce nie istnieje jeszcze bardziej, o czym świadczy frekwencja w wyborach europejskich. W warunkach bardzo niskiej, oscylującej wokół 20 procent frekwencji (a takiej należy się spodziewać) do urn w 2009 pójdą wyborcy motywowani albo wiernością wobec partii albo interesem ideologicznym (jedno nie wyklucza drugiego). To sprawi, że nadwartościowane wobec realnego wpływu wcałym elektoracie będą formacje stawiające na mocny przekaz ideologiczny powiązany ze sferą o charakterze aksjologicznym (kwestie aborcji, bioetyki, moralności publicznej, religijnej lub antyreligijnej tożsamości). Z podobnym zjawiskiem mieliśmy już do czynienia: w ostatnich wyborach europejskich LPR uzyskała 16%, a w krajowych – 7%. Na taką polaryzację nastawia się SLD – stąd parady ważnych działaczy tej partii z homoseksualistami po Sejmie, pielgrzymki do Hiszpanii i stawianie na program „szoku zapaterystowskiego”, który dla SLD sformułował Sławomir Sierakowski. Z punktu widzenia SLD taka strategia nie jest pozbawiona sensu. Ale jeden biegun skrajności przyciąga lub tworzy drugi. Wspólna będzie definicja Unii Europejskiej jako narzędzia kulturowo-cywilizacyjnego przekształcenia tożsamości Polaków. Odmienne – wartościowanie. W takiej perspektywie wydaje się wysoce prawdopodobne, że albo PiS w okresie kampanii wyborczej transmutuje w jakiś neo-LPR (czemu staram się zapobiec z całych sił, a do czego drzwi otwiera nieświadomie Jarosław Kaczyński) albo też neo-LPR pojawi się poza PiS-em. I nie należy się pocieszać tym, że powtórzyć się może sekwencja z okresu wyborów minionych (bardzo dobry wynik LPR w wyborach europejskich, mniej niż średni w krajowych), gdyż nawet taka powtórka pozbawia PiS szans na powrót do władzy.
Taki rozwój sytuacji jest prawdopodobny, ale nie jest nieuchronny. Można mu zapobiec, jednakże muszą zostać spełnione pewne warunki. Dzisiaj wyobrażam je sobie następująco:
- W PiS musi się odbudować nurt główny, o takim charakterze, jaki powyżej opisałem. W ciągu ostatniego miesiąca uległ on osłabieniu i jest w kłopotach, a to z tego powodu, że wypisał się z niego prezes partii. W jakimś sensie redefinicji uległo samo pojęcie nurtu głównego. Nie tworzy go wspólna, mająca rozbudowany sens polityczny odpowiedź na pytanie: za czym opowiada się partia?. Jest to wspólnota odpowiedzi: partia opowiada się za prezesem. Jestem politycznym realistą i dlatego nie lekceważę politycznej wagi takiej odpowiedzi. Ale w jej ramach likwidowana jest sama możliwość zadania innego pytania: a za czym opowiada się prezes? W moim przekonaniu takie warunki będą sprawiać, iż prezes wbrew własnym poglądom i chęciom będzie się stawał zakładnikiem nurtu katolicko-narodowego, a to dlatego, że on nie opowiada się za prezesem tylko za sobą. Ma w imię czego ryzykować i wie jak z sukcesem formułować własne postulaty, popierając je politycznym szantażem.
- Odbudowa nurtu głównego z prezesem albo i bez niego jest zatem pierwszym warunkiem skutecznego przeciwstawienia się zagrożeniu radykalizacją albo podziałem. Warunkiem drugim jest przyjęcie zasady, że partia jako całość nie może być zakładnikiem jednego ze swoich skrzydeł.
- Aby mógł być spełniony warunek drugi, konieczne jest spełnienie warunku kolejnego: stworzenie (bo niestety, nie ma tu czego odbudowywać) mechanizmów wewnątrzpartyjnej dyskusji w sprawach o strategicznym znaczeniu dla całej partii. Jeśli nurt główny ma negocjować z nurtem katolicko-narodowym, to musi istnieć miejsce i sposób na taką dyskusję i takie negocjacje. Tylko w ten sposób będzie można uzyskać zaangażowanie całej partii w uzgodnione wspólnie działania. Tylko w ten sposób uniknie się poniżającej dla wszystkich sytuacji, w której grożono sankcjami klubowymi i partyjnymi członkom PiS, którzy chcieli zagłosować za ratyfikacją traktatu.
- Warunkiem ostatnim jest przejęcie i przeformułowanie przez nurt główny PiS diagnoz i postulatów podnoszonych przez nurt katolicko-narodowy. Chodzi o to, by PiS jako całość przestał zachowywać się na tym obszarze w sposób czysto reaktywny, podejmując działania tylko wtedy, gdy zostanie przyciśnięty do ściany.
Ostatni punkt pozwolę sobie rozszerzyć. Wiele z diagnoz, wskazań na zagrożenia, niepokojów, które artykułowane są na łamach „Naszego Dziennika” lub na falach „Radia Maryja” zawiera szereg elementów racjonalnych. Oczywiście zdarzają się także elementy nieracjonalne. Problem jednak polega na tym, że to język, słowa, ich otoczka emocjonalna niekiedy bardziej różnią ludzi niż treści przez język wyrażane. Język, słowa i aura emocjonalna używane choćby przez „Radio Maryja” jednych odbiorców przekonują i utwierdzają w ich poglądach, innych zaś mniej lub bardziej rażą. Wśród tych, których rażą są oczywiście i tacy obywatele, którzy żywią poglądy radykalnie, co do treści, sprzeczne z wyrażanym przez tej język przekazem ideowym. Ale jest też wiele takich, których sprzeciw wobec treści przekazu jest mniejszy lub zgoła żaden, natomiast odruch repulsji na język – bardzo silny. Ponadto przekaz, nazwijmy to, „radiomaryjny”, nakierowany jest na dość precyzyjnie określoną grupę odbiorców i nie uwzględnia odmienności w natężeniu opcji ideowych.
To ogólne stwierdzenie wyjaśnić najlepiej poprzez przykład. Ktoś może być przeciwny ujmowaniu związków homoseksualnych w prawną formę małżeństwa, a jeszcze bardziej adopcji dzieci przez pary homoseksualne i przeżywać to jako bezpośrednie zagrożenie podstaw ładu moralnego, w którym żyje, uznając zarazem, że już dziś niezbędna jest mobilizacja ideowa i polityczna, by Polskę przed tym zagrożeniem uchronić. Inna grupa osób również może nie akceptować homoseksualnych małżeństw i adopcji przez nie dzieci, ale zarazem żywić przekonanie, że „coś takiego” możliwe jest gdzie indziej, a w Polsce się nie zdarzy. Osoby takie zapewne można by zmobilizować, gdyby pojawiła się w Polsce siła polityczna zdolna do objęcia rządów i przeprowadzenia takich zmian. Ale póki program taki głoszą siły wyraźnie mniejszościowe, obywatele o takiej wrażliwości skłonni są sam problem traktować jako słabo ich osobiście w wyobrażalnej perspektywie czasowej dotyczący. Dlatego nie wchodząc w spór merytoryczny ze środowiskami wzywającymi do natychmiastowej mobilizacji ideowej i politycznej mogą traktować je jako środowiska fanatyków (nie lubią fanatyzmu) lub dziwaków (dziwaków też nie lubią). Inne jeszcze środowiska mogą przeżywać zagrożenia związane z naruszeniem ładu moralnego jako bardzo poważne i bliskie, ale odrzucać język„gorącej” natychmiastowej mobilizacji z tego względu, że uznają go za przeciwskuteczny. Sądzę, że większość polskich obywateli o prawicowych i centroprawicowych przekonaniach w bardzo wielu mutacjach i odmianach zalicza się do drugiej lub trzeciej wskazanej przeze mnie grupy. Wynika z tego wniosek jak najbardziej praktyczny i polityczny: jeżeli moja partia chce skupiać wyborców i polityków od zdecydowanej prawicy po centroprawicę (a tylko taka partia ma szanse zdobyć władzę) to jej nurt główny musi w dialogu, który niekiedy bywa sporem, wypracować przekaz ideowy i język jego komunikowania, który co najmniej nie będzie odstręczał tak „letnich” centroprawicowców, jak i„gorących” zdecydowanych prawicowców. Jeśli tak się nie stanie, to PiS jako całość stanie się zakładnikiem nurtu katolicko-narodowego ze wszystkimi tego konsekwencjami: potężnymi napięciami wewnętrznymi i porażkami w starciach politycznych.
Czas nagli. W tej sferze Polskę czeka poważny i głęboki spór już w tym roku. Dotyczyć on będzie kwestii bioetycznych, a przede wszystkim zapłodnienia in vitro. Premier Donald Tusk zapowiedział uchwalenie odpowiedniej ustawy już w 2008 roku. Przedstawił jednocześnie pewien polityczny plan przeprowadzenia tej ustawy i takiego rozegrania związanego z nią konfliktu, który przyniesie korzyści PO. Platforma dążyć będzie zatem do prezentacji sporu jako starcia sił umiarkowania, harmonii i rozsądku z fanatykami z prawej i lewej strony. Nie można mieć o taki plan do Donalda Tuska pretensji. Jest politykiem i przywódcą partyjnym a jego obowiązkiem jest zabiegać o interes swojej partii. Innego rodzaju niepokój budzą deklaracje posła PO, Jarosława Gowina o jednej ustawie regulującej całość tej problematyki. Jest to po prostu niemożliwe ze względu na materię, która ma być prawnie uregulowana. Jestem głęboko przekonany o dobrej woli posła Gowina, ale zaproponowany przez niego kierunek prac tylko spotęguje przewidywany konflikt. Jeśli PiS nie przygotuje się poprzez prace i debatę wewnętrzną do nadchodzącego starcia, to czeka go przegrana i potężny kryzys.
Dlatego mojej partii już teraz potrzebna jest najpoważniejsza z możliwych debata ideowa i polityczna. Okazją do jej rozpoczęcia może być zapowiedziany na jesień kongres programowy partii. Niestety, jak się zdołałem zorientować, w najbardziej wpływowym kręgu kierowniczym mojej partii przyjęto następującą koncepcję: pokażemy na kongresie na czym polega IV Rzeczpospolita w podatkach, wymiarze sprawiedliwości, polityce międzynarodowej, polityce gospodarczej, itd., itp. Uważam tę koncepcję za intelektualnie i politycznie miałką, a przez to szkodliwą. Jak bowiem pisał poeta:
Biada temu, kto ustawia dziecinny młynek u brzegu rwących potoków,
Kiedy rycząca powódź i noc idą z gór.
Dlatego w jedyny dostępny mi sposób apeluję do członków i sympatyków PiS: rozpocznijcie wielką debatę; domagajcie się od kierownictwa partii, by nadało jej ramy. Nie pozwólcie, by wielką energię i siłę PiS-u zmarnotrawiono na konstrukcję dziecinnego młynka. W tej debacie postawcie żądanie, by uregulować koryto naszej rzeki.
Ludwik Dorn
Banuję za wulgaryzmy i aluzje do życia osobistego mojego i innych oraz agresywną głupotę połączoną z chamstwem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka