I znowu kolejna powódź. Znowu rwące rzeki, które niszczą wszystko, co stoi na ich drogach. Rozpadły się domy, ogrody zniknęły, a kiedy wody ustępują, pozostaje szlam. Wszystko zaczyna być nie tak, jak być powinno. Opadają ręce, ale zaraz pojawiają się ludzie, którzy pomagają je podnieść, a czas na nowo zaczyna iść.
Mam nieodparte wrażenie, że wierną ilustracją części naszego obecnego życia politycznego, realiów „miasta” jest świat przedstawiony w wierszu Wystana H. Audena „Tarcza Achillesa”. Ten świat, ryty przez Hefajstosa na tarczy przeznaczonej dla syna Tetydy i Peleusa, to niebo grafitowe, sztuczna pustynia, naga gładka równina bez odrobiny zieleni. To zgromadzeni w pustce ludzie zastygli w oczekiwaniu na rozkaz, zgadzający się zawsze z tym, co powie im „głos bez twarzy” dowodzący wszystkiego statystycznie.
Pewnie wielu z nas zastanawia się, jak odgrodzić się od tej rwącej rzeki zdarzeń, jak siebie przed nią ocalić, i wielu dochodzi do wniosku, że można to zrobić jedynie dzięki zaporze z piasku milczenia. Tak też postępuje Hefajstos, ryjąc na tarczy przygnębiający obraz świata. Kiedy Tetyda, która przygląda się jego pracy, widzi, że ten w milczeniu tworzy tarczę, że jedynie odwzorowuje świat, nie wyraża buntu wobec tego, co przedstawia, wybucha gniewem. Boginię oburzyła niewzruszoność Hefajstosa, brak emocji w związku z tym, co ukazuje, brak protestu wobec tych, których przedstawił, ot chociażby w postaci sądu, który wcześniej czy później ich spotka. Jej gniew jest tym większy, że kulawy bóg wiedział, co jest logiczną konsekwencją świata bez duszy - na kutej przez siebie tarczy Hefajstos umieszcza przecież młodego „obdartusa”, człowieka okrutnego, wyzutego z wszelkich uczuć, wzruszeń; żyjącego bez namysłu, zawsze gotowego spłoszyć ptaka kamieniem.
Tetyda uczy nas swoim oburzeniem cnoty mówienia, głosu i przestrzega przed milczeniem. Ale jaki to powinien być głos?
Myślę sobie, że kiedy rozpadają się domy, kiedy ogrody znikają, kiedy brodzi się w szlamie i wylewają rzeki obraźliwych słów, nie powinniśmy bronić się milczeniem, trzeba mówić, ale mówić tak, żeby z naszych słów nie zrodził się „obdarty łobuz”, który będzie włóczył się bez celu, który nie słyszał, by słowa dotrzymano i nie wierzył, „by ktoś mógł płakać nad cudzą łzą wylaną”. Powinniśmy mówić tak, by zatrzymany zegar zaczął znowu iść, by ludzie z „miasta” nie myśleli, że istnieje tylko jedna mowa - ich mowa.
Komentarze
Pokaż komentarze