Kiedy zastanawiam się nad naszą współczesnością, kiedy szukam jej znaku, tego co dla niej charakterystyczne, widzę ją jako krę oddalającą się coraz bardziej od wielkiej tafli tradycji, której była częścią. I odnoszę wrażenie, że powoli zaczynamy dryfować, niezainteresowani tym jak płynie życie publiczne, dokąd płynie, co się z nim dzieje. W odróżnieniu od minionych czasów ludzie chyba mają coraz mniejsze poczucie odpowiedzialności za świat, za innych, za samego siebie w sensie moralnym. Kiedyś to poczucie było kreowane w związku człowieka z religią, filozofią, później, zwłaszcza w wiekach dziewiętnastym i dwudziestym, w jego związku z historią, ojczyzną, polityką, w kontekście jego psychologicznych, socjologicznych aspektów istnienia. Takie pojęcia jak chociażby „prawda” czy „wolność” urastały do podstawowych wartości ludzkiego życia.
Dzisiaj coraz rzadziej upominamy się o nie. A gdy jesteśmy świadkami tego, że jacyś wandale je niszczą, odwracamy głowy, zadawalając się kłamstwem, że nie przyłączając się do „dzieła zniszczenia” jesteśmy moralnie usprawiedliwieni. Karmimy się iluzją, że gardząc w duchu niszczycielami wartości, nie należymy do ich świata, że żyjemy poza kręgiem zła. Współcześni ludzie zafascynowani techniką w jej gadżetowej formie przeważnie nie mają czasu i ochoty podmiotowo uczestniczyć w życiu. Starają się unikać sytuacji, kiedy trzeba podejmować decyzje, które wymagają odwagi, świadectwa szacunku dla wartości, a jeśli muszą w nich brać udział, robią wiele, by pokazać swój dystans wobec tych sytuacji. Próbują sprowadzać niekiedy ich dramatyczny wymiar do żartu, czegoś, co jest bez istotnego znaczenia. Pragnienie spokoju, wygody, unikania konfliktów zamienia często człowieka w cynika, aktora grającego wyłącznie liche komedie, który notabene z tych ról jest bardzo zadowolony. Chęć doświadczenia „szczęśliwego istnienia” powoduje, że człowiek w życiu przyjmuje głównie pozycję obserwatora, o ile oczywiście nie jest naruszany interes grupy, do której należy, bo gdy jest, wtedy walczy zażarcie ze „swoim wrogiem”. Takie jest nasze życie, taka jest nasza polityczna codzienność. Próbujemy często życie na swój sposób „przechytrzyć” swoją „neutralnością”, ale jego „przechytrzyć się” nie da – nie można być jednocześnie po stronie Makbeta i przeciwko niemu.
Personifikacją tego stanu rzeczy – „neutralności” ludzi wobec codziennych kwestii, wobec problemów naszego państwa - stał się dla mnie Franciszek Stefaniuk, który, jako osoba należąca do sejmowej komisji badającej tzw. aferę hazardową, chciał chyba w niej pracować zgodnie ze swoimi zainteresowaniami: w roli pszczelarza i poety. Robił cały czas wrażenie, jakby miał zamiar swoje praktyki gospodarskie przenieść do świata polityki. W jednym z wywiadów udzielonych TVP Info stwierdził, że w wolnych chwilach, tam gdzie mieszka - w lubelskim Drelowie - zajmuje się ulami. Zakłada wtedy specjalny uniform, bierze „dymnik”, którym stara się uspokoić agresywne pszczoły, a potem pozyskuje miód. Zajęcie jest tym bardziej miłe, że, jak przekonywał, jest odporny na owadzi jad.
Przyzwyczajony chyba do tego zajęcia „dymił” także w sejmowej komisji. Siedząc na brzeżku komisyjnego stołu, uzbrojony w sztukę milczenia, dystansowania się wobec tego, co działo się wokół niego, od czasu do czasu odzywał się jak oślica Balaama. Gdy mówił, dla każdego miał coś miłego do powiedzenia, jakby kierował się zasadą: Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek. Próbował występować jako rozjemca, który chciał uspokajać wzburzone morze żartem, ale przeważnie dyskredytującym wysiłek posłów próbujących dociec prawdy. Niczym porucznik Columbo, dochodzący w niekonwencjonalny sposób do rozwikłania tajemnicy zbrodni, uraczył Jarosława Kaczyńskiego pytaniem o to, czy gra w golfa. Do premiera Donalda Tuska po kilku godzinach przesłuchania zwrócił się mówiąc: „Panie premierze, to był przeciek czy nie?” „Nie było” – odpowiedział po żołniersku Donald Tusk. „No widzicie państwo i o wystarczyło zapytać” – z uśmiechem odkrywcy skonstatował Stefaniuk. Nie wiem, czy tego chciał, ale wprowadzając do prac komisji ton humorystyczny w pewien sposób pomniejszał dramatyczną wymowę zdarzeń, nad którymi komisja się pochylała, a ich „bohaterom” nadawał twarz tych, którzy jedynie „pobłądzili”. A przecież któż z nas nie błądzi? Nie mam nic przeciwko humorowi, jest potrzebny w życiu, nie rozumiem tylko, dlaczego trzeba się śmiać na pogrzebie prawdy, a tym ostatecznie komisja okazała się być.
To jego zachowanie było pochodną jego sposobu myślenia o świecie. Ten sposób doskonale wyraża zdanie, które kiedyś wypowiedział w związku z jego obecnością w sejmowej komisji hazardowej: „…na szczęście nie będę musiał zadawać trudnych pytań, bo uprzedzą mnie w tym inni.” Franciszek Stefaniuk to człowiek, który, idąc torem logicznym własnego myślenia nie miał w zasadzie wielu pytań do Rycha, Zbycha i Mira i innych, w jakiś sposób związanych z „aferą hazardową”. A te, które zadawał, miały raczej siłę rażenia pistoletu na kulki ze styropianu. Bo i po co pytać, przecież zrobią to inni. Dlaczego to ja mam brać na siebie ciężar odpowiedzialności w rozwiązywaniu problemu, od tego są inni – oto sposób myślenia „neutralnych”, ich recepta na długie i szczęśliwe życie.
Ważną cechą „neutralnych” jest stosowanie różnych technik uniku. W chwilach, kiedy trzeba było podjąć zasadnicze decyzje przez głosowanie, Franciszek Stefaniuk znikał jak kamfora. Tak było np. w czasie głosowania nad wnioskiem odwołania z komisji Beaty Kempy i Zbigniewa Wassermanna. Niekiedy wstrzymywał się od głosu. Takie zachowanie mogłoby być wyrazem niezależności, odrębnego zdania, ale nie w sytuacji komisji hazardowej, bowiem wstrzymanie się od głosowania przez Franciszka Stefaniuka wielokrotnie wiązało się z tym, że zamiary posłów opozycji pracujących w komisji były torpedowane - przy równej liczbie głosów „za i przeciw” członków komisji i wstrzymującym się pośle Stefaniuku głosowanie rozstrzygał głos przewodniczącego, a ten, wiadomo…W tym sensie to za sprawą posła PSL-u odrzucono wniosek Beaty Kempy o uzupełnienie materiałów komisji o billingi logowania telefonu, czyli tzw. bts-y b. wicepremiera Grzegorza Schetyny. To dzięki niemu na posła sprawozdawcę komisja wyznaczyła jej przewodniczącego, a nie Bartosza Arłukowicza. W tym kontekście, w kontekście zachowań Franciszka Stefaniuka jego prośba skierowana do Mirosława Sekuły, by wyznaczył w miarę rozsądny ostateczny termin złożenia zdań odrębnych przez członków komisji, była czymś groteskowym – albo wyrazem wielkiej naiwności, albo wyrazem wyrachowania.
Franciszek Stefaniuk to poseł, który chyba od samego początku działania „komisji hazardowej” nie wierzył w możliwość dotarcia przez nią do prawdy. Swoją postawą uczył tych, którzy mu się przyglądali, rezygnacji z wysiłku dociekania, niewiary w sens zrozumienia intencji i skutków działania „bohaterów” afery hazardowej. I w tym nie odbiegł od „neutralnych” – przecież ich ulubionymi powiedzeniami są zdania: „To nie ma sensu. To się nie uda. Tego nie da się wyjaśnić, zrobić.” Materialnym dowodem na to, że poseł Franciszek Stefaniuk to dziecko sceptycyzmu jest jego wiersz „Świadek”, być może stworzony przez posła w czasie nudnych przesłuchań osób wezwanych przed komisję. Franciszek Stefaniuk, wierny w czasie prac sejmowej komisji ukutej przez niego dewizie: "Idąc torem logicznym, własnego rozumowania, nie mam pytań", miodu prawdy nie zebrał, a jeżeli jednak jakiś miód zbierze, to będzie to miód chyba gorzki. Tym bardziej że, choć prawdopodobnie tego nie czuje, został pogryziony przez pszczoły.
Sprawozdanie zatwierdzone, mikrofony wyłączone, zdania odrębne wypieszczone i złożone. Niewinność Rycha, Zbycha i Mira niezbicie potwierdzona. Niektórzy z komentatorów działania sejmowej komisji hazardowej mają przekonanie, że nie doprowadziła do niczego, że jej praca zakończyła się klęską. Nie sądzę, żeby tak było, nie sądzę, że okazało się, że to Franciszek Stefaniuk miał rację. Choć pewnie Zbycho już niedługo „wróci” i w poczuciu pewności siebie nigdy już nie będzie wycierał potu z czoła chusteczką, to jednak dzięki temu, w jaki sposób organizowano prace komisji, dzięki temu, jak pracowała, mogliśmy zobaczyć istotną część prawdy o naszej politycznej rzeczywistości, która do tej pory była dla nas niewidoczna.
"Pisz piórem, kochany Francesco. Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa." Bolesław Miciński
Moje fotografie
https://www.deviantart.com/arte22/gallery
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka