Jechałem z punktu A do punktu B. Droga była szeroka, asfaltowa. Prawie pusta. Z naprzeciwka nadjeżdżały spóźnione samochody. Musiały bardzo się spieszyć, bo były zaledwie błyskiem oślepiającego światła, krótkotrwałą smugą barw. Ktoś od czasu do czasu wyprzedzał mnie i zaraz rozmazywał się gasnącą czerwienią w rozlanej na drodze czerni nocy. Silnik pracował miarowo. Z radia dobiegała muzyka Stana Getza. Zaczął padać deszcz. Zamknąłem okno. Włączyłem wycieraczki. Pomyślałem, że lubię deszcz. Jest jak zasłona, która wchłania zgiełk próbujący wedrzeć się nachalnie z zewnątrz.
Przez szybę widziałem zarysy świata, rozmazane blaskiem reflektorów miejsca. Droga prowadziła mnie. W zasadzie nie musiałem zastanawiać się nad niczym - nie dobiegały do niej ani nie odchodziły od niej żadne inne drogi. Nie wiła się serpentyną domysłów. Droga stróżowała linią blaszanych znaków, które wyznaczały jej granice.
W pewnej chwili poczułem coś niepokojącego, jakby smutek przemieniający się w melancholię. I dotknął mnie lęk o wszystkie te drogi z dawnego czasu - piaszczyste, garbate, poszarpane, biegnące przez zapachy zbóż, przez chłodne wilgotne powietrza łąk, przez mosty nadrzecznych mgieł, otwarte. Poruszyła mnie myśl, że mogłyby przestać biec swoimi wertepami wśród lip nie dotykając się, nie spotykając z innymi drogami, jak to czynią; że ktoś mógłby je okaleczyć z ich rozstajów, skrętów, krzyży, kapliczek, miedz, leżących przy nich wielkich kamieni, z ich „niech będzie pochwalony…” i ich „na wieki wieków…”
Tam, gdzie mieszkam – na Podlasiu - są jeszcze takie drogi. Czas na nich wydaje się podobny do nieruchomego powietrza. Stoi. I tylko chwilami porusza się – delikatnie, jak lekko trącona gałąź. Kiedy idzie się tymi drogami, słychać pękanie nabrzmiałych myśli. I zaraz można łuskać ziarna spokoju.
Nad nimi wiosną czuwa cień skowronka. Mówi się u nas, że skowronek to zaklęty mały pastuszek grający na fujarce, który pragnie w swoim religijnym zachwycie wyśpiewać Bogu pieśń pochwalną. Ale kiedy jest tuż-tuż nieba, zapomina ostatnich, najważniejszych słów. Zawstydzony spada gwałtownie, by tuż-tuż nad ziemią przypomnieć je sobie, więc znów wspina się z mozołem na swych kruchych skrzydłach ku górze, ku rozbłękitnieniu.
A może to nie cień skowronka rozpina się nad drogami? Może to cień ludzkiego losu? Sam nie wiem…
Na podlaskich drogach piaszczystych można zobaczyć różne cudowności, ot chociażby boże stopki. To przeważnie wklęśnięcia, zagłębienia, odciski na kamieniach, przy których to odpoczywali, przemierzając świat, a to Najświętsza Panienka, co to chodzi po świecie, co by ludzi wspomagać, a to św. Jadwiga, a to św. Wojciech, który przez Podlasie szedł pogan nawracać. Wprawne oko może na kamieniach leżących przy niejednej podlaskiej drodze zobaczyć odcisk świętej dłoni.
A i zachowały się tu krzyże morowe nazywane też karawakami. Łatwo je poznać, ponieważ mają dwa ramiona, z których to wyższe jest krótsze. Przeważnie dźwigają na sobie jednozdaniowe modlitwy umieszczane z nadzieją na przebłaganie Śmierci, gdyby ta zechciała zajrzeć do miasteczka czy wioski. Dłuższe modlitwy na karawakach pewnie nie przyniosłyby takiego skutku jak krótsze. Wiadomo, Śmierć jest niecierpliwa, gwałtowana, porywcza, mimo że pomagają jej chętnie źli ludzi, to i tak ma dużo pracy – na dłuższą modlitwę nawet by nie spojrzała, a tak, jest nadzieja, że może zobaczyć, że w tym czy owym miasteczku, tej czy tamtej wsi mieszka lud dobry, pełen wiary - i przejdzie obok...
Starzy ludzie mówią, że karawaki pochodzą od krzyża, który kiedyś podobno wyparł morowe powietrze z hiszpańskiego miasta Caravaca. Stąd ich nazwa i przeznaczenie. Sporo zachodu jest przy postawieniu krzyża morowego. Stawia się go tak naprawdę przez dwa dni. Pierwszego dnia mężczyźni ze wsi, którą karawaka ma chronić, ścinają w lesie najdorodniejszą sosnę. Zadaniem kobiet jest utkanie w tym czasie kawałka lnianego płótna. Nazywa się je swojczykiem. Następnego dnia przy drodze prowadzącej do osady trzeba wykopać dół, do którego najpierw należy włożyć płótno (jako ofiarę), a potem wstawić krzyż. No i można od tego momentu spać spokojnie, żadna zaraza wsi nie nawiedzi. Nie trzeba nocą nakrywać się pierzyną aż po samą głowę. Chyba że przechodząca w pobliżu Śmierć jest czymś rozeźlona, wtedy i karawaka nie pomoże.
Po drogach chodzą ludzie z sercem, ale też różnego rodzaju czorty. Żeby je odstraszyć, żeby taki jeden z drugim nie przyczepił się do człowieka wyruszającego w świat albo, co gorsze, nie przylazł do wioski, na Podlasiu na rozstajach dróg stawia się Boże Męki. Ale nie tylko z tego powodu są stawiane. Mają także przypominać człowiekowi, jak ma podróżować, ku czemu zmierzać, z kim iść. Boże Męki przydawały się też, kiedy trzeba było jakiejś zabłąkanej duszy wskazać drogę. Mówiono takiej: „za Bożą Męką w prawo” albo „prosto obok Bożej Męki”. Teraz jednak już temu nie służą, bo który człowiek pyta dzisiaj drugiego człowieka o drogę?
Boże Męki to cierpiołki, przydrożne krzyże. Niektóre z nich są zrobione z kamienia, niektóre z drewna, inne z metalu. Jakie by nie były, wraz w biegiem czasu obrastają a to mchem, a to patyną ludzkich próśb. Noszą na sobie ciężar niejednego szeptu, niejednego żalu, niejednej prośby…
Nie tylko boże stopki, krzyże są na podlaskich drogach. Na drzewach rosnących przy drogach często wiszą wotywne deski z prośbami w intencji zmarłego, czy prośbę o powodzenie w życiu. Na deskach wotywnych jest przeważnie krzyż z figurką, a nad nimi dwuspadowy daszek z deszczułek, opierający się na drewnianych podpórkach. Czasami daszek to łukowato wygięta blacha z wyciętymi ząbkami.
Deska wotywna jest zazwyczaj dzielona na dwie części. Górną maluje się na niebiesko i jest ona wyobrażeniem nieba. Dolną pokrywa się kolorem ciemnym, najczęściej czarnym lub brązowym – jest ona symbolem ziemi. Na wielu podlaskich deskach wotywnych znajduje się coś szczególnie intrygującego – półksiężyc obrócony końcami swoich ramion do góry. Jest on symbolem zwycięstwa Jezusa nad śmiercią, Matki Boskiej nad diabłem.
Wiejskie podlaskie polne drogi są przeważnie „oświetlone”. Może to wydać się trochę dziwne, ale tak jest. Stoją przy nich tu i ówdzie kapliczki - boże latarnie. Górna jej część jest przeważnie grubsza od pozostałej części. Jest w niej otwór, często oszklony. W nim znajdują się malowidła, obrazy bądź krucyfiks, ale i figurki Chrystusa Frasobliwego Matki Boskiej. W podlaskich kapliczkach Jezus zatroskany pochyla się w zamyśleniu nad losem człowieczym, a Maryja stoi i w geście otwartych rąk, w geście otwartości serca, jest gotowa przytulić każdego zmęczonego drogą człowieka.
A kiedy spotka się tu na piaszczystej drodze człowieka i spyta się go o to, gdzie coś jest, o to, kto gdzie mieszka, będzie długo się zastanawiał, jakby zwlekał z odpowiedzią, jakby chciał gościa zatrzymać. Aż w końcu powie: „Lepiej będzie, jak ja sam panu pokażę”. I pójdzie razem.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jechałem z punktu A do punktu B. Na skrzyżowaniu jakiegoś miasta zatrzymałem się, nie wiedziałem, w którą stronę mam skręcić, co robić. Z tyłu nadjeżdżały kolejne samochody, zaczęły trąbić. Ruszyłem. Ktoś wyprzedził mnie z piskiem opon, a potem gwałtownie zwolnił, i znowu szybko przyspieszył. Ktoś odkręcił okno w samochodzie i coś krzyczał. Po chwili droga zrobiła się pusta.
"Pisz piórem, kochany Francesco. Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa." Bolesław Miciński
Moje fotografie
https://www.deviantart.com/arte22/gallery
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości