Artur Lewczuk Artur Lewczuk
118
BLOG

Co ma w nosie marszałek Komorowski?

Artur Lewczuk Artur Lewczuk Polityka Obserwuj notkę 11

Marszałek Bronisław Komorowski, mówiąc w poniedziałkowym „Kontrwywiadzie” RMF FM: „Jestem zadowolony, bardzo nawet zadowolony z tego, co miało miejsce wczoraj”, raczej nie robił dobrej miny do złej gry. Czuł się spokojny po debacie, która odbyła się między nim a Jarosławem Kaczyńskim w niedzielny wieczór. Nie wyszedł z niej jako ofiara własnej nierozwagi, jako ktoś, kto nie umie trzymać języka za zębami ani jako pokonany przez Jarosława Kaczyńskiego. Nie wyszedł z niej jak ktoś, kto wychodzi z domu, który uległ katastrofie. Nie musiał otrzepywać się z kurzu głupoty, śmieszności. Przynajmniej takie wrażewnie sprawiał. Jarosław Kaczyński nie spowodował, że pod Bronisławem Komorowskim zatrzęsła się ziemia.

Prezes PiS-u po raz kolejny najwyraźniej wziął sobie do serca zasadę „trzymania się wcześniejszych ustaleń sztabów wyborczych.” Spotkanie z kandydatem PO na prezydenta potraktował jako okazję do zaprezentowania swoich poglądów w kwestiach przedstawionych przez dziennikarki TVP, Polsatu i TVN. Po raz kolejny z wiarą dziecka założył, że tak samo postąpi jego przeciwnik, tym samym raz jeszcze, tak jak w debacie z Donaldem Tuskiem, został wyprowadzony w pole. Do autokompromitacji Bronisława Komorowskiego nie doszło, no bo jakim cudem miało dojść, skoro ten nie był „naciskany”, skoro mógł spokojnie wygłaszać wcześniej przygotowane „oracje” na określone tematy. Przebieg debaty pokazał, że Bronisław Komorowski niewiele musiał, ale wiele mógł.

Marszałek Bronisław Komorowski w odróżnieniu od Jarosława Kaczyńskiego nie przestrzegał reguły stanowiącej, że wypowiedzi bohaterów debaty powinny biec paralelnie w związku z poruszanymi problemami. Postanowił, że mimo wszystko wolno mu zaatakować kilka razy w swoich wypowiedziach „przeciwnika”. Ten, niewyposażony w żadne „dokumenty”, które zostały wcześniej przygotowane, żeby zdyskredytować kontrkandydata, z istoty rzeczy, musiał przyjąć postawę broniącego się, odpierającego ataki marszałka, kogoś, kto może mówić jedynie „nieprawda.”

Przyglądając się „debacie”, można było dojść do wniosku, że oto jesteśmy świadkami niezwykle wymownego zjawiska – zderzenia się dwóch modeli polityki, dwóch sposobów istnienia, dwóch światów. Polityka w formie, jaką jej nadaje Jarosław Kaczyński, to polityka rozumiana jako szukanie skutecznych sposobów rozwiązywania ludzkich problemów. Jest w jakimś sensie podobna do Arystotelesowskiej wizji polityki przedstawionej w „Etyce nikomachejskiej”. Polityka to sztuka rządzenia państwem i aktywnego udziału obywateli w kształtowaniu państwa.
Biorąc pod uwagę zachowanie Bronisława Komorowskiego w debacie, można powiedzieć, że on z kolei politykę pojmuje, jako rodzaj gry, a polityka jako gracza, który powinien „zrobić wszystko”, żeby osiągnąć postawiony sobie cel. Niestety, wydaje się, że model polityki Jarosława Kaczyńskiego w coraz mniejszym stopniu znajduje zrozumienie we współczesnym świecie. Chyba coraz częściej wiele słów wypowiadanych jest „na niby”, coraz częściej wiele wartości nie traktuje się na poważnie. Jakimś tego wyrazem jest także dyskusja tocząca się w salonie24 na temat debaty Kaczyński-Komorowski, w której wielokrotnie typowano wyniki jakby debata była tylko grę (sportową). Zamiast rozważać, co jest w założeniach debatujących dobre, co pożyteczne, co ciekawe, co możliwe, a co niemożliwe do zrealizowania, co jest zgodne z racją stanu, a co jest niezgodne, większość komentatorów politycznych zastanawiała się przede wszystkim nad tym, kto komu bardziej „dołożył.”

Bronisław Komorowski, uzasadniając w poniedziałkowym „Kontrwywiadzie” RMF FM złamanie przyjętych reguł prowadzenia debaty (nazwał swoje zachowanie „interakcyjnością”), za główny argument uznał to, że „ma w nosie” swoich przeciwników i że nie może zgodzić się na takie traktowanie, że „jeśli Jarosław Kaczyński chce, to ja muszę.” Z tego może wynikać, że w jego mniemaniu „wszystkie chwyty w polityce są dozwolone”, że człowiek może łamać zasady, jeżeli wymaga tego „interes polityczny”. No tak, przecież zwycięzcy w meczu często szybko się wybacza, że bramka została zdobyta ręką czy ze spalonego, przecież „wszystko gra.” Wszystko gra? Czy naprawdę marszałek Bronisław Komorowski powinien być zadowolony?

 

"Pisz piórem, kochany Francesco. Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa." Bolesław Miciński Moje fotografie https://www.deviantart.com/arte22/gallery

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Polityka