W geografii pamięci każdego z nas są miejsca szczególne, które należy trwale pielęgnować i chronić. Podobne miejsca są w geografii pamięci narodu. Nie zawsze jednak te miejsca są nam wszystkim dobrze znane. Jednym z takich miejsc jest Drozdowo położone niedaleko Łomży. Było ono świadkiem wydarzeń, które stały się istotną częścią naszej historii.
W lipcu przyjeżdżałem na wakacje do Łomży. I wtedy zaczynał się czas rosochatych wierzb, wielkich liści łopianu, słodkokwaśnego zapachu pokrzyw, dzikich wiśni, przesiadywnia w olsowym cieniu nad dwoma zdrojami, z których sączyła się kanalikami wyżłobionymi wśród torfu szeleszcząca woda. Godzinami pochylałem się nad nimi, odbywając dramatyczne podróże, staczając bitwy morskie. Był to czas buszowania w zieleni, w błękicie, próbowania prażonych słońcem ziaren żyta, leżenia w chłodnej, jedwabnej seradeli.
Czasami zapuszczałem się w miejsca dalsze, nęcące pokusą nowych, odurzających jak zapach jaśminu tajemnic. Z przerzuconą przez ramię płócienną torbą, w której były skarby największe – tutka pełna czereśni i zawsze jakaś książka - szedłem... Z tych moich wyjść rodziły się różne alarmy, zwłaszcza gdy popołudniowe ciepłe lazury zaczynały ustępować zimnym seledynom i fioletom. Ileż to było nawoływań, ileż pędzenia rowerami tu i tam, ileż biegania od sąsiadów do sąsiadów - kiedy ja, zaczytany w parku przylegającym do dworku w Drozdowie, przedzierałem się przez gąszcze zdań.
Drozdowo zawsze było szczególną kartą w księdze moich wspomnień. Przez wiele lat zapisywałem ją na różne sposoby, by później w chwilach samotności wertować jej fragmenty poruszony niezwykłością tej małej osady położonej niedaleko Łomży. Najpierw kojarzyło się mi z przepięknym parkiem, gdzie w cieniu grabów i lip można było doświadczyć ciszy drgających słojów powietrznych i podziwiać plamy blasku śniące swój żarliwy sen na żwirze alejek. W parku tym prostokątny staw o głębi morskiej, trochę mętnej, odbijający w swoim zwierciadle upał popołudniowej godziny, przykryty gdzieniegdzie zielonym kożuchem rzęsy nasączał suche powietrze wilgocią. A tuż obok niego tu i ówdzie leżały uwzorzone gobeliny z kwiatów, które kładł ogrodnik wedle znanego sobie porządku uczuć.
Gdy odpoczywałem na parkowej ławce, mogłem wchłaniać w siebie wytworność wachlarzy listnych o srebrzystym podbiciu, przyglądać się ogromnym słonecznikom wydźwigniętym na potężnych łodygach, a mimo wszystko pełnych pokory w swoim ciężkim pochyleniu od napęczniałych ziaren. Często trwałem tam w bezruchu aż do fioletowej rubieży dnia zasłuchany w czuszykanie cietrzewia, lamentowanie drozda, druczenie pośmieciuszki, dziędziejenie skowronka. Niekiedy z zamyślenia wybudzała mnie melodia lata, która dobiegała z położonego w parku dworku, wieczorami mdlejąca w powoli podnoszącej się mgle.
Moje pierwsze wspomnienia związane z Drozdowem miały słodki miąższ soczystych gruszek, odurzający zapach bzu dzikiego, zbawczy chłód podcieni utworzonych z koron nieustannie rozbuczanych lip. Z czasem zaczęły wypełniać się ludźmi, gdy poznałem bliżej historię tego miejsca.
Kiedy mam to szczęście, bywać w drozdowskim dworku, kiedy przyglądam się po raz kolejny starym fotografiom zawieszonym na ścianach jego pokoi, te ożywają często różnymi głosami z przeszłości. Czasami jest to dziecięcy śmiech małego Witolda Lutosławskiego Ita – pana (bo tak kazał dorosłym siebie nazywać), przyszłego wybitnego pianisty, dyrygenta, największego obok Fryderyka Szopena i Karola Szymanowskiego polskiego kompozytora wszystkich czasów, który w drozdowskim dworku spędził swoje dzieciństwo i który tu po pierwszej wojnie światowej często przyjeżdżał na wakacje.
Jego pokój był na piętrze, ale przez większość swojego czasu przebywał na dole w saloniku z kominkiem, bowiem stał tam fortepian. Muzyka już od dzieciństwa była obecna w jego życiu. Jako pięcioletni chłopiec grał ze słuchu melodie, podobno nawet utwory Beethovena.
W Drozdowie, w różnych częściach dużego parku miał swoje „majątki” - budowle, które wznosił z cegieł stawianych na sztorc, a na nich kładł dachy z gałęzi. Miał też swoje kryjówki na drzewach w sadzie. Podczas niepogody najchętniej przebywał z ciocią, którą nazywał Myszką. Sadowił się na jej kolanach, a ta obejmowała go mocno i czytywała mu, tłumacząc na żywo z angielskiego, mity greckie.
Gdy był trochę starszy, wraz ze swoim rodzeństwem założył towarzystwo historyczne, zapewne pod wrażeniem grobu skrzynkowego odkrytego na tak zwanych Górkach. Jest to pasmo morenowych wzgórz wznoszących się nad Narwią, z których rozpościera się przepiękny widok na Łomżę. W ramach swoich „przedhistorycznych" poszukiwań pewnego dnia znalazł zardzewiały łańcuch. Był niezwykle dumny z tego znaleziska, mimo że dorośli przekonywali go, że to pewnie ozdoba jakiejś krasuli, która ją zgubiła, szczypiąc trawę. Usilnie też szukał lochów prowadzących pod Narwią do Łomży. Pewnego razu zaopatrzywszy się w prowiant i światło zszedł do piwnicy. Niestety, nigdzie nie znalazł żadnej dźwigni, która pozwoliłaby odsłonić tajemne przejście.
We wnętrza drozdowskiego dworku wtopione są też szepty pełne trwogi, niepokoju, odgłosy szybkich kroków, drżące słowa wypowiadanej modlitwy, odgłosy płytkiego urywanego oddechu. Do Drozdowa bowiem przywieziono 18 czerwca 1938 roku ciężko schorowanego Romana Dmowskiego - wybitnego polityka, który zasłużył się m.in. tym, że wraz z Ignacym Paderewskim podpisał w imieniu Polski w Wersalu traktat pokojowy po zakończeniu I wojny światowej. Pieczęć Dmowskiego do tego celu użyta, przez wiele lat była przechowywana w Drozdowie, ale po pewnym czasie została wywieziona prawdopodobnie do Muzeum Narodowego Polskiego w Rapperswil. W drozdowskim dworku Roman Dmowski znalazł się wówczas nieprzypadkowo – bywał w nim już wcześniej za sprawą jego przyjaźni z rodziną Lutosławskich, znajdując w nim spokój, serdeczność, wytchnienie.
Stan zdrowia Romana Dmowskiego gwałtownie załamał się po wieczerzy wigilijnej 1938 roku i po kilku dniach 2 stycznia 1939 roku w nocy R. Dmowski zmarł. Organizacją pogrzebu zajęło się Stronnictwo Narodowe. Uroczysta eksportacja trumny zmarłego z Drozdowa do katedry łomżyńskiej, a następnie pociągiem do Warszawy i manifestacyjny pogrzeb w Warszawie 7 stycznia jest dokładnie opisana w pośmiertnych wydawnictwach panegirycznych poświęconych Dmowskiemu, a nawet została zarejestrowana na taśmie filmowej.
I jeszcze jeden obraz: późna jesienna noc 1913 roku. Jakiś czas temu redakcja „Skauta” rozpisała konkurs na polską odznakę skautowską. Zalecono wzór angielski, ale jednocześnie dodano: „Mamy nadzieję, iż pomysłowość polska uchroni od ślepego naśladownictwa wzoru angielskiego i stworzy rzecz piękną. Po salonie drozdowskiego dworku chodzi to w jedną, to w drugą stronę miarowym, zdecydowanym krokiem ksiądz Kazimierz Lutosławski. Tuż obok przy stoliku siedzą Jerzy Woyzbun i Tadeusz Żyliński, którzy rysują, nadając kształt graficzny wypowiadanym przez niego słowom: Krzyż harcerski składać się powinien z wianka z dębu i wawrzynu, które symbolizują cele do zdobycia: siłę i umiejętność, sprawność i wiedzę. Oplatać on powinien krzyż z hasłem: Czuwaj. Kształt tego krzyża jest dawny: takiego użyto do naszego orderu waleczności „Virtuti Militari”. Uprzytamnia on szczególnie obowiązek dzielności. Ma pośrodku kółko - symbol doskonałości, a w nim gwiazdę promienną jakby światło przewodnie: ad astra. A sam krzyż znaczy: per aspera, bo wskazuje drogę ciężką, cierpieniami walki z własnymi słabościami usłaną, a przy tym oznacza też gotowość do tej walki i do wszelkich poświęceń - aż do męczeństwa za wiarę, aż do śmierci za Ojczyznę: Bóg i Ojczyzna są treścią wewnętrzną tego znaku. Hasło „Czuwaj” na nim - to pobudka, ostrzeżenie: oznacza gotowość ducha do pracy nieustannej. Pole, prążkowane tylko w środku, oznaczać by mogło ochotnika, gwiazdka srebrna - skauta II klasy, złota by ją zastąpić mogła po zdaniu egzaminu na skauta I klasy.
Kiedy jawi się mi ten obraz z przeszłości, myślę sobie, że Drozdowo powinno być obowiązkowym miejscem zwiedzania na szlakach wszystkich harcerek i harcerzy. Tu nie tylko zrodził się krzyż harcerski, ale przecież spoczywają w neoromańskiej kaplicy grobowej prochy jego twórcy ks. Kazimierza Lutosławskiego – wspaniałego człowieka, patrioty. Zaprojektowany przez niego krzyż od 1916 roku został odznaką ZHP na terenie zaboru rosyjskiego, a od 1918 roku odznaką ogólnopolską. To on, będąc posłem ziemi łomżyńskiej na Sejm Ustawodawczy współredagował wstęp do Konstytucji z 17 marca 1921 roku.
Czasami wyobrażam sobie, że może, tak jak ja, z zauroczeniem na drozdowski dworek i park patrzyła mała Teodora, która wraz ze swoją mamą często przyjeżdżała do domu moich dziadków w Łomży. Jadąc z Bronowa do Łomży musiała przecież przejeżdżać przez Drozdowo. Pamiętam z opowieści o dawnych rodzinnych spotkaniach, że gdy tylko mała Teodora pojawiała się, od razu ktoś ją prosił, żeby coś zaśpiewała i zatańczyła. Ta chętnie na to przystawała wiedząc, że zaraz obdarowana zostanie oklaskami i słowami zachwytu. Potem Teodora dorosła i stała się Tolą Mankiewiczówną, piękną aktorką, która grała w takich filmach jak „Manewry miłosne”, „Pani minister tańczy”. To ona jest pierwszą wykonawczynią takich piosenek jak: „Odrobinę szczęścia w miłości”, „Powróćmy ja za dawnych lat”, "Jesienne róże."
Drozdowo to miejsce, w którym piękno natury stopiło się z pięknem ludzkich czynów, myśli, i pragnień. Należy do tych miejsc, których duch sprawia, że człowiek odnajduje jasność spojrzenia na świat. Wystarczy tam przyjechać – usiąść w na ławeczce w parku, wejść do wnętrza dworku, poznając jego historię, by już zawsze mówić: „moje Drozdowo.”
"Pisz piórem, kochany Francesco. Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa." Bolesław Miciński
Moje fotografie
https://www.deviantart.com/arte22/gallery
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura