Artur Lewczuk Artur Lewczuk
145
BLOG

Wobec śmierci

Artur Lewczuk Artur Lewczuk Polityka Obserwuj notkę 0

 

Zagubieni w codzienności, owładnięci pędem życia zawężamy często horyzont naszej egzystencji do tego, co teraźniejsze i materialne, gubiąc mądrość istnienia. Niejednokrotnie dopiero silny wstrząsu emocjonalny sprawia, że zaczynamy naprawdę widzieć.

Dla wielu z nas tragedia, która rozegrała się pod Smoleńskiem, była czasem opłakiwania, czasem refleksji nad życiem, czasem ważnych pytań o sens śmierci, o jej naturę. Ale czy była tym dla wszystkich? To, co wydarzyło się przez cztery tygodnie od dnia rozbicia się naszego samolotu w Rosji, świadczy, że chyba nie wszyscy z nas w pełni pojęli, co tak naprawdę się stało i nie wszyscy zrozumieli, jak wobec smoleńskiej katastrofy powinni się określić. 

Śmierć wzbudza w nas rozpacz. Zetknięcie się z nią, utrata najbliższych sprawiają niejednokrotnie, że wykluwa się w nas poczucie niesprawiedliwości świata, odczucie absurdu ludzkiej egzystencji. W takiej chwili trzeba bardzo uważać, żeby nie dać się pociągnąć ciężkim myślom, które mogą człowieka porazić, zniszczyć, chociażby w wymiarze jego wycofania się z życia, zerwania kontaktu z innymi ludźmi. Ale trzeba też uważać, by nie spłycić spotkania ze śmiercią. Czyjaś śmierć wymaga od żywych pełnego uczestniczenia w świecie, który tworzy się za sprawą śmierci. Jaki to uczestniczenie powinno mieć wymiar, uświadamia nam kultura ludowa. 

Śmierć w świecie kultury ludowej była odbierana jako coś naturalnego i na zawsze wpisanego w człowieczy los. Nic dziwnego, że dla mieszkańców wsi nie stanowiła tabu, czegoś, o czym nie mówiono. Pogrzeb był uroczystością, która nie miała wyłącznie charakteru wydarzenia rodzinnego. Stawał się on bolesnym doświadczeniem całej gromady wiejskiej. Powszechnym zwyczajem na wsi było to, że brali w nim udział wszyscy jej mieszkańcy. Ludzie zbierali się przy zmarłym, by śpiewać pieśni żałobne, odmawiać modlitwy za jego duszę. 

W momencie czyjejś śmierci zatrzymywano wszystkie zegary, co było oczywistym znakiem końca ludzkiej egzystencji na ziemi, ale i podkreślało przemianę czasu powszedniego bytowania człowieka w czas sakralny. 

Śmierć dla mieszkańców wsi była wydarzeniem na tyle ważnym, że jeżeli umierającym był nawet ktoś mało znaczył za życia, to mimo wszystko w chwili umierania stawał się najważniejszy dla całej gromady wiejskiej.  Było to jak najbardziej zrozumiałe, bowiem ktoś taki znajdował się w sytuacji przejścia z przestrzeni profanum w przestrzeń sacrum. Co więcej, usilnie starano się, by zmarły odszedł pogodzony z żyjącymi ludźmi. Z tego powodu dbano, by zawsze dobrze o nim mówić. Starano się we wspomnieniach wydobywać z jego istnienia to, co zasługiwało na szacunek, co mogłoby być wzorem życia dla żywych. Czymś oczywistym było wszechobecne demonstrowanie powagi, zamyślenia, bólu. Takie zachowanie miało znamiona prośby, próby wstawienia się u Boga za zmarłym, ale i łączyło gromadę wiejską, niejako unaoczniało, jak ważne jest współistnienie, przypominało o więziach łączących ludzi, określało tożsamość zbiorowości, stanowiło demonstrację wartości, które człowiek uważał za wartości naczelne. Ja i Bóg, ja i drugi człowiek, ja i inni ludzie – ze wszystkich sił starano się wyrazić istnienie tego rodzaju powiązań człowieka ze światem. 

W momencie wynoszenia trumny z domu wszystko budzono, chociażby małe dziecko, które spało w sąsiedniej izbie. Budzono również zwierzęta, dla przykładu: pukano w ule, żeby pszczoły wyleciały pożegnać się z odchodzącym w zaświaty gospodarzem. Świat żegnał zmarłego całym sobą, całym swym jestestwem. 

Pogrzeb w świecie kultury ludowej był jednocześnie obrzędem, który miał na celu zachowanie ładu i poczucia bezpieczeństwa bytu gromady wiejskiej. W świadomości ludzi był on wyprowadzeniem śmierci poza obszar egzystencji ludzkiej, dlatego też wszyscy mieszkańcy wsi odprowadzali zmarłego, jeżeli nie na cmentarz, to przynajmniej do krzyża stojącego na rozstaju dróg. 

Po pochówku odbywała się stypa. Nie zapraszano na nią sąsiadów. Udział w niej brali wyłącznie najbliżsi, krewni, powinowaci zmarłego, którzy przyjechali na pogrzeb. Działo się tak, ponieważ miała ona charakter spotkania, które było kreacją nowego życia, przygotowaniem do powrotu do życia codziennego. Po niej zatrzymane wcześniej zegary znowu nakręcano i wprawiano w ruch. 

Śmierć bliskich nam osób wcześniej czy później zazwyczaj przeważnie zostaje przezwyciężona przez nasz powrót do codziennych obowiązków. Zegary na nowo wówczas zaczynają bić. Ale by biły równym, miarowym rytmem afirmacji życia, zgody, mądrości trzeba je wcześniej zatrzymać, pobyć w mądrej ciszy. Trzeba naprawdę spotkać się ze śmiercią, pochylić się nad nią. 

Niestety, w zachowaniu niektórych z nas wobec smoleńskiej katastrofy takiego spotkania zabrakło. Jest to swoistym znakiem naszego czasu. Odczucia rodzące się w ludziach będących świadkami czyjejś śmierci, uczestniczących w rytuale śmierci niekiedy nie są tym, co staje się źródłem wtajemniczenia w świat, w życie, lecz tym, co jest przedmiotem oglądania, podglądania. Czyjaś śmierć w naszym współczesnym świecie ma coraz częściej charakter widowiska. Ulega teatralizacji i co najgorsze przekształca się w przedstawienie organizowane przez przedsiębiorstwa wyspecjalizowane w przeprowadzaniu pochówków. To one nadają zdarzeniu oprawę, sprowadzając często żałobników do roli statystów, a w skrajnych przypadkach tylko do roli widzów, którzy znaleźli się w teatrze śmierci. Obiektyw aparatu fotograficznego prawie dotyka zmarłego; kamera pokazuje go z jak największą dokładnością - od głowy do stóp, kondukt pospiesznie idzie za trumną, a na cmentarzu słychać urywane rozmowy, w których tylko chwilami przewija się opowieść o zmarłym. Znakomicie o tym pisała Wisława Szymborska w wierszu Pogrzeb.

Po tragedii sprzed czterech tygodni z przykrością można było w naszych gazetach przeczytać wypowiedzi niektórych osób, chociażby niektórych luminarzy naszej kultury, że sposób, w jaki Polacy przeżywali smoleńską katastrofę, budzi w nich sprzeciw. Stefana Chwina zaczęła niepokoić objawiająca się w zachowaniu Polaków mistyka poległych. Jana Klatę przeraziła widoczna ostatnio orgia żałobna. Piotr Naliwajko zauważył w naszym opłakiwaniu nutkę histerii. Olga Lipińska wyraziła swój sprzeciw wobec pochowania pary prezydenckiej na Wawelu. Jej zdaniem była to pochopna decyzja podjęta przez, jak to określiła, pana Dziwisza. Według Krzesimira Dębskiego żałobne przeżycia Polaków, wywołane smoleńską tragedią, objawiły się pod postacią banału, z którego jego zdaniem nic nie pozostanie, w którym nie zawiera się nic, co warto byłoby utrwalić, upamiętnić.

Ledwie zamknięto wieka trumien, zaczęliśmy słyszeć głosy protestu przeciwko budowaniu fałszywych mitów. A teraz na domiar złego dowiadujemy się, że smoleński las śmierci został pozostawiony sam sobie, że nadal można w nim znaleźć rzeczy po zmarłych, fragmenty ciał, że mogą po nim bezkarnie przechadzać się hieny, cmentarne, szukając zdobyczy, które mogłyby później spieniężyć. 

W tym kontekście, w kontekście tego, co działo się po katastrofie, co zrobiono z ciałami zmarłych, w jaki sposób postanowiono wyjaśnić tajemnicę smoleńskiej tragedii, w kontekście prób pomniejszania zasług niektórych z ofiar pojawia się pytanie o to, kim jesteśmy jako ludzie i kim jesteśmy dla naszych władz jako obywatele. Byłem wstrząśnięty wczorajszymi zdjęciami pokazującymi pozostałości po ofiarach leżące w smoleńskim błocie. Jestem wstrząśnięty obrazem biało-czerwonej szarfy wciśniętej w błotną maź smoleńskiej ziemi. Te obrazy poruszają do żywego, ale w jakimś stopniu, biorąc pod uwagę to, co stało się po rozbiciu się naszego samolotu w Rosji, stają się symbolem zawierającym w sobie część prawdy o naszym państwie, o jego sile moralnej i politycznej.

Ci, którzy sprawują władzę, powinni pamiętać, że ich obowiązkiem jest nie tylko uczestniczenie w rytuale życia, ale też w rytuale śmierci, a uczestniczenie to powinno być formą pełnego „odprowadzenia” zmarłych, bo tylko takie odprowadzenie daje szansę na to, że ta wielka narodowa tragedia, która rozegrała się cztery tygodnie temu, nie zginie w błocie niepamięci, w błocie oskarżeń, podejrzeń, insynuacji błocie narodowego wstydu.

"Pisz piórem, kochany Francesco. Słowa pisane mieczem nie są trwałe. Pióro i zeszyt to prawdziwe fundamenty prawdziwego mocarstwa." Bolesław Miciński Moje fotografie https://www.deviantart.com/arte22/gallery

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka