Naprzód był bóg nocy i burzy, czarny bałwan bez oczu,
przed którym skakali nadzy i umazani krwią. Potem w czasach
republiki było wielu bogów z żonami, dziećmi, trzeszczącymi
łóżkami i bezpiecznie eksplodującym piorunem. W końcu już
tylko zabobonni neurastenicy nosili w kieszeni mały posążek
z soli, przedstawiający boga ironii. Nie było wówczas większego
boga.
Wtedy przyszli barbarzyńcy. Oni też bardzo cenili bożka
ironii. Tłukli go obcasami i wsypywali do potraw.
Zbigniew Herbert "Z mitologii"
Dlaczego? Dlaczego właśnie on a nie ktoś inny? Dlaczego ta śmierć a nie inna tak nas poruszyła? Przecież wobec śmierci wszyscy jesteśmy równi. Nie jest tak jak chciałaby pewna intelektualistka. uważająca się za bardzo mądrą, która stwierdziła, że śmierć Żyda w czasie wojny miała w sobie wymiar metafizyczny, a śmierć Polaka była zwyczajna i szara jak poniedziałek po niedzieli. Trafniejszą intuicją wykazywali się owi anonimowi twórcy popularnych w średniowieczu "Tańców śmierci", pokazujących, że śmierć zrównuje nas wszystkich niezależnie od bogactwa czy pochodzenia. Wobec tego ostatecznego doświadczenia wszyscy jesteśmy tacy sami. Dlaczego wobec tego gehenna i śmierć tego małego chłopca wywołała tak szeroki oddźwięk. Ponieważ kontekst tego wydarzenia, to jak i w jakich okolicznościach się dokonało mówi nam wiele o tym w jakim miejscu jesteśmy, co się dzieje z naszą cywilizacją, z tym zespołem zasad i wartości, który nazywamy Zachodem. Jest to jedno z tych nielicznych zdarzeń, które powodują, że na chwilę podnosimy głowę znad kotleta schabowego, uwalniamy się od codziennej bieżączki i pozwalamy sobie na rzadki luksus refleksji.
Wobec tego, co nam mówi śmierć tego małego chłopca? W jakim miejscu się znajdujemy? Przytoczyłem powyżej najkrótszą historię cywilizacji jaką znam autorstwa Zbigniewa Herberta. Myślę, że wielu czytelników intuicyjnie zgodzi się, że jesteśmy na etapie tych zabobonnych neurasteników czczących bożka ironii, ironii, którą można opisywać na różne sposoby, ale wydaje mi się, że najlepiej da się ją ująć poprzez odwołania literackie. Jest taka scena w Biesach Dostojewskiego, w której główny bohater Stawrogin przychodzi po duchową pomoc do mnicha Tichona. Dostojewski był mistrzem w opisywaniu ironii. Wszystkie jego najważniejsze postacie literackie były w pewnym sensie mutacjami jednej postaci, o której można by powiedzieć,że ma ironiczny stosunek do życia. Ale tylko o Stawroginie Dostojewski napisał wprost, że prowadził ironiczny styl życia, co było jego przekleństwem i chorobą. Miał on w sobie coś z romantycznego dandysa dręczonego przez z spleen, był niczym wspaniałe z zewnątrz ale spróchniałe w środku drzewo. Swoją wewnętrzną pustkę próbował zagłuszać wymyślnymi ekscesami i ekstrawagancjami. Kiedy przyszedł do Tichona, ten dojrzał jego duchową chorobę i zacytował mu fragment Apokalipsy św. Jana, kluczowy moim zdaniem dla zrozumienia czym jest ironia. "Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucać z mych ust. Ty bowiem mówisz: Jestem bogaty i zbogaciłem się i niczego mi nie potrzeba, a nie wiesz, że ty jesteś nieszczęsny i godzien litości i biedny i ślepy i nagi..." Tak, ironia to letniość, to obojętność, to przeciwieństwo zaangażowania, owego bycia gorącym albo zimnym, zaangażowania płynącego z wiary i autentycznych przekonań.
Kiedy zaczęła się współczesna ironia? Czyż nie wtedy, kiedy przestaliśmy wierzyć w owe piękne słowa i opowieści o krzewach gorejących, przejściach przez morze Czerwone, Jonaszach połkniętych przez wieloryba. Czyż nie wtedy, kiedy zapanowały dwa słowa: odczarowanie i dekonstrukcja, które zaczęły mielić na popiół wszystkie wielkie opowieści odkrywając w nich drugie dno. Jak mogliśmy wierzyć w Boga, skoro dostrzegliśmy, że nasza wiara jest tylko wytworem koczowniczego i patriarchalnego społeczeństwa żydowskiego w starożytności. Jak mogliśmy wyznawać zasady moralne, skoro dowiedzieliśmy się, że są one tylko przykrywką do panowania określonych grup społecznych nad innymi, czy to szlachty, czy burżuazji. I takie przykłady można by mnożyć bardzo długo. Odczarowanie dosięgło nas wszystkich. "Współczesny Jonasz idzie jak kamień w wodę. Parabola przyłożona do jego głowy gaśnie i balsam przypowieści nie ima się jego ciała." Zdemaskowaliśmy religię, Boga, moralność, metafizykę. Nawet podział na płeć został zdekonspirowany. Okazało się, że to tylko konstrukt społeczny, który służy jako narzędzie panowania i zniewolenia kobiet, konstrukt, który śmiało przezwyciężamy i stąd współczesna inwazja różnych kobiet z brodą i innych Rafalali.
Nastał więc czas marny, czas zbiegłych bogów. Został nam tylko jeden bóg - potężny i coraz bardziej zachłanny bożek ironii. To jak jest przedstawiany dużo o nim mówi. Ciało korpulentne i rumiane policzki zdradzają naturę sybaryty lubiącego uciechy stołu i alkowy. Mięsiste i nieco wydęte wargi pokazują usposobienie drwiące i sceptyczne. wreszcie wzrok ostry i przenikliwy dostrzegający ukrytą naturę rzeczy i w którym tkwią figlarne przebłyski. Ale gdy wejrzeć głębiej w jego oczy to można za nimi dojrzeć ogromną otchłań, wielką pustkę, gdzie dźwięczą słowa: nothing, nothing, nothing. Tenże bożek żąda od nas pełnej podległości i domaga się wciąż nowych ofiar, w imię wygody, spokoju, komfortu, jakości życia. i dlatego zabijamy dokonując masowych aborcji, dlatego wielu pogodziło sie już z eutanazją i teraz zrobiliśmy kolejny krok i zgodziliśmy się na smierć małego Alfiego. Czy mamy wyrzuty sumienia? Istnieją w literaturze wspaniałe opisy zmagań wewnetrznych i walki z wyrzutami sumienia. wystarczy wspomnieć chociażby Raskolnikowa cz Makbeta. Ale one należą do innych zamierzchłych czasów, kedy życie miało swój ciężar, kedy czegoś od nas wymagano. Obecnie osiągnęlismy najwyższy stopień rozwoju czykli nieznośną lekkość bytu. Wystarczy przecież zmienić język i np. zabijanie dzieci nienarodzonych nazwać prawami człowieka i to juz pozwala nam zachować spokój duszy. Dlatego bardziej pasuje do nas figura Eichmanna w Jerozolimie i owa słynna banalność zła. Ale i to nie do końca bo pojawiaja się słowa: zło i dobro, które noszą w sobie niepokojące odwołania do jakiegoś absolutu. My ich nie lubimy i zamiast tego wolimy mówić o wartościach. Wartości maja w sobie bezpieczny posmak relatywizmu, dają sie wziąć w cudzysłów, a kiedy o nich wspominamy możemy porozumiewawczo mrugnąć okiem.
Gdy Alfie umierał przy obojętności i letniości świata, tylko niewielu krzyczało i protestowało. Może trochę Włochów, Watykan i przede wszystkim my, Polacy. Dlaczego tak jest? Może dlatego, że nie jesteśmy jeszcze tacy jak ludzie na Zachodzie. Jeszcze zachowaliśmy wiarę w wielkie słowa i opowieści. Jeszce takie słowa jak Bóg, ojczyzna , patriotyzm coś dla nas znaczą. Jeszcze udajemy się z pielgrzymkami do świętych miejsc i zginamy kolana przed świętymi obrazami. I tu może jest klucz i przyczyna dlaczego oni nas tak nienawidzą, te wszystkie Timmermansy i Junckery, rzecznicy praw człowieka z Amnesty International, obrońcy korników w puszczy i adoptujący pszczoły i wreszcie ich forpoczta tutaj czyli Michniki, Bodnary i im podobni. Oni osiągnęli już wyższy poziom. Przenicowali na wylot wszystkie wielkie słowa i opowieści, rozebrali je na czynniki pierwsze, zdemaskowali i ujawnili ich ukryty sens, pokazali ich iluzje i kryjącą się w nich przemoc. Dlatego nie są w stanie już w nie uwierzyć, są dla nich jak miedź brzęcząca. Patrzą na nas z góry, bo osiągnęli mądrość niedostępną nam naiwnym, mądrość, która powoduje, że są jak tytułowy Gerontion z poematu Elliota: "Oto ja stary człowiek w miesiącu posuchy, słucham jak czyta mi chłopiec i czekam na deszcz. Straciłem wzrok i dotyk, słuch, smak, powonienie. Jakże mi więc ich użyć do zbliżenia z tobą."
Ale przy całej swojej mądrości nie są w stanie dostrzec, że po etapie ironii nieuchronnie nadciągnie kolejny, czyli czas nadejścia barbarzyńców. A może barbarzyńcy już nadchodzą, już są wśród nich, żyją w mieszkaniu obok, kupują gazetę w tym samym kiosku, spacerują po tych samych ulicach. Ale oni, ludzie Zachodu w swojej letniosci i obojętności nie dostrzegają zagrozenia. Jakże mają się bronić, w imię czego skoro poza bożkiem ironii w nic już nie wierzą. Tylko na chwilę budzą ich z letargu wybuchy bomb lub krzyki rozjeżdżanych ciężarowkami. Ale po kilku dniach wracają do swojego kokonu, do swojej obojętności. A może jest jeszcze inaczej. Może niepotrzebna jest metafora dzikich hord atakujących nasze granice. Może pośród tego całego anturażu cywilizacji, wielkich wieżowców, autostrad i komputerów, gdzieś w głębi ducha sami stają się już barbarzyncami i wzrokiem obojętnym, bez zamrużenia powieki obserwują tragedię małego chłopca uwięzionego w szpitalu, pilnowanego przez policjantów, wydartego rodzicom, wydartego życiu, kolejnej ofiary bożka ironii.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo