Zygmunt Jan Prusiński
OSTATNI WIERSZ NA BALKONIE
Kilka lat temu
jak byłem pierwszy raz na balkonie
nazwałem balkon u Margot
(moim przyjacielem).
Nie znam powodu dlaczego –
może te dzikie winogrona
bo taki spokój żeby myśli łączyć
w lirykę – tam mogłem
palić papierosy i kruszyć ewidentnie
jarzmo spalania i wypalania
to co za mną już – i nadal niepoukładane.
Jednym wychodzi to łatwo
łatwiej niż są warci drugim częściej
pod górkę – że jest kobieta – że jest miłość
a jednak klucz do szczęścia nie wchodzi…
I żebym milczał przez te cztery lata
to i tak to jest moja wina
(że człowiek spokoju) jest winny
bo w tym przypadku zawsze w tym związku
musi mężczyzna być winien.
Na czym polega ta metafizyka
skąd to wyrasta i łączy pnącza
z niewiadomych korzeni
że coś się nie układa i nie zbliża
bo to ty mężczyzna masz kwitnąć
w szeleście rąk – w truizmie
szaleństw na łaskę kobiety oczekującej.
Jeśli mówi masz jej słuchać
nie piętnaście minut a trzy godziny.
Kiedy kobieta przemawia
i dzikie winogrona mają słuchać
(wszyscy mają słuchać) –
i obrazy i lampy – wszelka dekoracja
stoły i krzesła – dywany i dywaniki
słuchać to służyć niczym carycy
bo taka jest kobieta ze znaku byka.
Nie będziesz słuchał
będziesz przeciwko niej
nie doznasz miłości niestety –
bo takie są reguły gry…
- Przez cztery dni pobytu
wypaliłem na balkonie
dziewiętnaście skrętów.
4.10..2019 – Bydgoszcz
Piątek 11:45
Wiersz z książki „Księżycowe kwiaty”
Inne tematy w dziale Kultura