W czasie partyjnej konwencji Jednej Polski Platformy Obywatelskiej premier Donald Tusk postanowił, zapewne dla rozluźnienia atmosfery, rozbawić nie tyle publiczność ile część elektoratu. Szczególnie zaś tych ludzi, którzy od niemal czterech lat czekają na spełnienie obietnic Platformy, że in vitro będzie już za moment, już za chwilę.
Premier z pełną powagą oświadczył, że jego rząd: nie będzie się nisko kłaniał ani bankierom, ani związkowcom. Nie będziemy klęczeli przed księdzem, bo do klęczenia jest kościół - przed Bogiem.
Trudno o mniej śmieszną krotochwilę parę dni po tym, jak Trybunał Konstytucyjny zrobił dobrze Kościołowi korzystając z pretekstu jakim było błyskawiczne zlikwidowanie Komisji Majątkowej przez rząd Tuska. Kontrowersyjną instytucję zlikwidowano dopiero wtedy gdy Kościołowi zaczął się palić grunt pod nogami z powody rosnącego zdenerwowania samorządów znikaniem najlepszych działek.
Co więcej, Donald Tusk raczył zażartować w momencie, gdy popierany przez większość społeczeństwa projekt ustawy o związkach partnerskich autorstwa SLD leży w zamrażarce marszałka Schetyny (PO). Nie dlatego, że projekt jest zły, tylko dlatego, że jego uchwalenie mogłoby zdenerwować biskupów. Którzy kategorycznie nie życzą sobie naruszania świętości małżeństwa i otwierania furtki dla legalizacji związków homoseksualnych.
Nie do śmiechu może być też tysiącom par, które nie mogą doczekać się dziecka i chciałyby skorzystać z in vitro. Tylko, że czekają na obiecywaną przez Tuska refundację kosztów takich zabiegów. I, ho, ho, czekają już od początku kadencji obecnego rządu. Przez cały ten czas wystarczyło, że Episkopat chrząknął z niezadowoleniem, by Donald Tusk natychmiast pokornie chował projekt do szuflady i wypychał na front Jarosława Gowina z jego średniowiecznymi pomysłami.
To wszystko razem sprawia, że słowa premiera mogą być tylko żartem. Który śmieszy przez gorzkie łzy.
Do następnego,
Intel-e-gent
Inne tematy w dziale Polityka
