***
W dniach 23.10-26.10. miała miejsce w Krakowie 69. edycja Krakowskich Zaduszek Jazzowych, najstarszego festiwalu jazzowego w Europie. Tegoroczna edycja jest o tyle wyjątkowa, iż przypada w 70. rocznicę organizacji pierwszego koncertu w dniu 1 listopada 1954 roku, który zapoczątkował narodziny Zaduszek.
A oto jak tamte krakowskie „zaduszkowo-jazzowe” dni, opisuje Magdalena Grzebałkowska w swojej książce Komeda. Osobiste życie jazzu.
***
Najważniejsze ma dopiero nadejść. Już za chwilę.
1 listopada 1954 roku, wczesnym popołudniem, schodzą się ludzie do sali gimnastycznej w szkole podstawowej na ulicy Królowej Jadwigi.
Dziś tu będzie grany jazz.
Jacek Borowiec, brat Jerzego wspominał:
„Na wiosnę 1954 roku wpadliśmy z Witkiem Kujawskim na pomysł, żeby zorganizować ogólnopolskie spotkanie muzyków o jazzowych skłonnościach. Trzeba było tylko zdecydować, jaki wybrać dzień, aby wszyscy mieli czas i mogli przyjechać. Niedziela, święta i dni powszednie - to wszystko dla muzyka dni pracy. Jedynymi dniami wolnymi od pracy były w owym czasie Zaduszki i Wszystkich Świętych. (...) Witek rozesłał wici do muzyków, ja zaś zająłem się organizacją.
Salę pomaga znaleźć siostra jednego z przyjaciół Borowca, pracownica szkoły. Dla muzyków przygotowano estradę, są nawet kulisy, publiczność (około trzystu osób) siada na ławkach pod ścianami, zajmuje też miejsca przy niskich szkolnych stolikach.
Jerzy Matuszkiewicz zapamięta: „Wyglądało to jak wywiadówka, gdy zasiadają w ławkach rodzice pierwszaków". Robi się ciasno i duszno od dymu z papierosów, wolne miejsca są już tylko pod fortepianem.
Biletów wstępu już nie ma, płaci, kto chce. Prawie każdy się zrzuca, składka idzie na alkohol, wystarczy dla wszystkich. Przy wejściu organizatorzy wykładają księgę pamiątkową, do której wpisują się goście. Ktoś ją ukradnie jeszcze tego wieczoru.
Borowiec: „Wzięło udział mnóstwo ludzi, byli tam bywalcy spotkań u Kujawskiego (...) Duduś Matuszkiewicz (...) Witek Sobociński, Stanisław Drążek Kalwiński, a z Warszawy między innymi Józef Kunicki, Witold Świerczewski i Gwidon Widelski.
Z Poznania przyjeżdża Krzysztof Trzciński, ze Śląska Zygmunt Wichary ze swoimi muzykami, jest też zespół MM 176.
Leopold Tyrmand rozpoczyna koncert, grając Swanee River na fujarce (niektórzy zapamiętają okarynę).
Borowiec:
„Nastrój był kapitalny. Grali Kuryl, Wojciechowski na trąbce, Sobociński - grał wtedy na perkusji z ogromnym swingiem (...). Krzysztof Trzciński, improwizując na temat How High the Moon nie mógł zejść z >fonii<, grał chyba osiem minut - na owe czasy niesłychanie długo. Wszyscy muzykowali z ogromnym zapałem i radością".
Nad ranem Trzciński i Trzaskowski grają na cztery ręce przebój Lionela Hamptona Hey! Ba-Ba-Re-Bop. Sala przyjmuje to z entuzjazmem.
Spotkanie miało trwać jeden dzień, ale zostaje przedłużone na kolejny.
Borowiec: „W drugim dniu >obrad< jeden z uczestników palnął mowę, w której powiedział, jak wyglądają podobne imprezy na Zachodzie. Aby więc dowieść, że nie jesteśmy gorsi, kilka osób wspięło się na piec.
Impreza będzie się powtarzać co roku. Znana jako Zaduszki, przez siedem pierwszych lat będzie się nazywać Tradycyjnym Listopadowym Jam-Session, jak i Krakowskim Festiwalem Jazzowym.
Czas katakumb właśnie się skończył, a życie Krzysztofa Trzcińskiego przyspiesza.
***
Inne tematy w dziale Kultura