letni letni
2301
BLOG

Chirurgiczne cięcie Balcerowicza

letni letni Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 107

Tydzień temu przez media przewaliła się dyskusja na temat wyborów 4 czerwca 1989. Według mnie była to istotna i chwalebna data w historii Polski. Nie zamierzam jednak tego tu roztrząsać. Tym bardziej, że żeby rzeczowo o tym powiedzieć, trzeba przypomnieć sobie jak wyglądała ówczesna rzeczywistość. Problem: czy upadek tzw. realnego socjalizmu był koniecznością dziejową (pieriestrojka Gorbaczowa, niewydolność gospodarki sterowanej centralnie, kryzys gospodarczy itp.) czy skutkiem dogadania się elit (opozycji i rządowej) pozostawiam historykom. Niech oni się kłócą. Notkę poświęcam temu, co zdarzyło po 4 czerwca.

* * *

Przypominam sobie jeden z przedwyborczych programów TV w którym wystąpiło trzech wrocławskich kandydatów do Senatu. Byli to panowie: Józef Kaleta (PZPR), Karol Modzelewski i Roman Duda (obaj KO). Przedstawiali zręby pomysłu na posocjalistyczną gospodarkę różną od kapitalizmu, coś w rodzaju „trzeciej drogi”. Jednym z istotnych punktów był na przykład samorząd pracowniczy – własność firmy miałaby przejść w dużej mierze na członków załogi. Mieli oni tak działać, żeby ich zakład w przypadku kłopotów stanął na nogi. Mieli mieć w tym interes, bo jednym z istotnych składników płacy miała być dywidenda (choć nie była tak wtedy nazwana). Uczestnicy byli ze sobą zgodni w kwestii poruszanych zagadnień gospodarczych – na koniec programu padło nawet stwierdzenie „Szkoda, że tylko dwóch z nich można będzie wybrać”. Oczywiście kandydat PZPR w wyborach przepadł.

Czy pomysły p. J. Kalety miały szansę powodzenia? Trudno powiedzieć, bo po początkowych zawirowaniach powstaje rząd p. T. Mazowieckiego, gdzie za sprawy gospodarcze odpowiadał p. L. Balcerowicz. Przedstawił on nośny program, oparty na ideach neoliberalnych. Jeśli zdamy sobie sprawę, że jednym z jego celów było wprowadzenie w Polsce prawdziwych pieniędzy, to okaże się, że zadanie do prostych nie należało. Niezależnie od tego co napiszę dalej, doceniam fakt, że nie żyję w gospodarczym PRLu. To sukces tamtej ekipy. Żeby uzmysłowić sobie na czym polegał, wystarczy wyobrazić sobie Biedronkę wypełnioną w połowie octem i musztardą, a w połowie pustą.

Zmiany wprowadzane były bez półśrodków i znieczulenia. Być może reformatorzy mieli w pamięci nieudane próby liberalizacji gospodarki podejmowane za czasów PRL – owe słynne „3 razy S” – więc woleli działać zdecydowanie. „Będzie bolało, ale później nastąpią czasy szczęśliwości” tłumaczyli nowe porządki ekonomiści (niepokojąco przypomina to tłumaczenia konieczności dyktatury proletariatu :)).

Wiele z ówczesnych działań odbieramy dziś jako patologię. Przypomnę tu pułapkę kredytową, która przyczyniła się do upadku sporej liczby zakładów. Zarządzający, przyzwyczajeni w PRL, że kredyt to inaczej bezzwrotna pożyczka, ucieszeni, że mogą zasilić swe firmy zastrzykiem pieniędzy, nie przewidzieli, że ciężko będzie spłacać coś z odsetkami 90% rocznie (po uwagach blogera Pioorek88 zdanie skreśliłem, bo sprawa nie jest tak prosta, jak to zachowało się w mojej pamięci). Między innymi stąd, wzięło się powiedzenie, że należy najpierw maksymalnie obniżyć wartość firmy, żeby ją potem tanio sprzedać. Zdarzało się zresztą, że zakłady były wykupowane tylko po to, żeby je od razu likwidować. A to dla pozbycia się konkurencji, a to żeby sprzedać budynki i zawartość magazynów, maszyny oddać na złom, i jeszcze na tym zarobić. Czy to norma, czy raczej były to wyjątkowe sytuacje? Trudno mi powiedzieć – to zadanie dla badaczy historii najnowszej.

Trudno dziś niefachowcowi jednoznacznie ocenić, które z decyzji podjęto słusznie. Na przykład zakłady Olza produkujące batoniki „Prince Polo”, sprzedano za roczną wartość jej produkcji. Z jednej strony może się wydawać, że pozbyto się kury znoszącej złote jajka, bo batonik z powodzeniem sprzedawany jest do dziś. Z drugiej zaś, ktoś musiał wyłożyć pieniądze na modernizację sprzętu, żeby produkcja w ogóle była możliwa. Nie rozstrzygnę tu tego przypadku, choć pewnie są fachowcy, którzy mogliby przeanalizować „co by było gdyby”.

Inny przykład: tzw. „ustawa Glapińskiego” (Dz.U. 1991 nr 103 poz. 446). Z jednej strony pozwoliła na bezpieczną własność budynków mieszkalnych wykupionych przez ich mieszkańców, z drugiej na przejęcie cennych gruntów przez były (postPZPR) i aktualny (późniejsza „Srebrna”) establishment polityczny. Czy ówczesny wiceprezes PC p. A. Glapiński, przygotowując treść ustawy, myślał głównie o milionach nowych właścicieli mieszkań, czy o kolegach z PC i politycznych wrogach z niedawnej PZPR?

Uwłaszczenie nomenklatury PZPR, podejrzane błyskawiczne kariery coraz bogatszych biznesmenów, afera alkoholowa, dziwne monopole – czy można było tego uniknąć? Być może. A być może nie. Pamiętam jak mój wielki sprzeciw wywołał na początku lat 90-tych felieton red. D. Passenta, który przewidywał, że w sytuacji, kiedy nie ma w Polsce na tyle bogatych osób, by mogli za państwowy majątek zapłacić, zapewne dojdzie do wielu niegodziwości, żeby ów majątek jednak znalazł sobie nowych, już kapitalistycznych, właścicieli. Też mu się to nie podobało, ale pisał o tym jako konieczności historycznej. To znów temat dla historyków i ekonomistów.

Zresztą oceny tamtego czasu zmieniały się w zależności od bieżących potrzeb. W końcu lider ugrupowania, które dziś najgłośniej krytykuje pierwsze rządy IIIRP, czyli p. J. Kaczyński, swego czasu pozytywnie ocenił przeprowadzenie reformy: Balcerowicz przywrócił w Polsce podstawowe kategorie ekonomiczne, przede wszystkim pieniądz, którego przecież w PRL-u nie było, oraz opanował hiperinflację. To były podstawy, które pchnęły nas w kierunku gospodarki rynkowej. I to jest jego wielkość, wiekopomna zasługa, której nikt mu odebrać nie może. Mam wiele szacunku dla Balcerowicza za dokonanie zdecydowanego chirurgicznego cięcia. Była to wprawdzie bolesna, ale absolutnie niezbędna operacja.

Więc może lepiej tego po prostu nie udało się zrobić? Bo ekipa postsolidarnościowa nie miała ani czasu, ani doświadczenia. A może dlatego, że za szybko się podzieliła i zajęła zdobywaniem władzy (zamiast pilnowaniem gospodarki), czego wyrazem była tzw. wojna na górze. Może…

* * *

Jednym ze skutków ubocznych reformy, było wytworzenie się licznej grupy ludzi, żyjącej poza marginesem. Byli bez pracy – bo padły wszystkie zakłady w okolicy. Bez pomysłu na życie, bo trudno coś zmienić gdy przez ćwierć wieku pracowało się na tym samym stanowisku w fabryce, która już nie istnieje.

Czy reformatorzy zapomnieli o ludziach, którzy stracili na przemianach ustrojowych? Według mnie nie zapomnieli. Po prostu ci ludzie w oczach rządzących nie zasługiwali na uwagę. Rozwiązanie podpowiadała ideologia. No bo przecież, jeśli jakiś zakład miał kłopoty z utrzymaniem stołówki, przyzakładowego domu kultury czy mieszkań zakładowych to je sprzedawał. Jeśli mimo to zakład bankrutował, to syndyk sprzedawał, to co z niego zostało. Nowy właściciel zakładu i stołówki sobie poradzi. A dotychczasowi pracownicy? Cóż, każdy jest kowalem swojego losu i też sobie poradzi. Jak tylko będzie przedsiębiorczy. A jak nie będzie, to jest niesłuszny ideowo. Nie mieści się w obowiązującym modelu. „Chirurgiczne cięcie” musi coś wyciąć.

Nawet jeśli negatywnych zjawisk, jakie miały miejsce w latach 90-tych, nie można było uniknąć i były one wpisane w koszty transformacji, to dla mnie jedno nie ulega wątpliwości: Zadaniem władzy jest takie kierowanie państwem, by obywatele mieli szanse na godne życie. Również ci niesłuszni ideowo. Chowanie się za ideologią nie przystoi. Również dziś, ale to już temat na zupełnie inną notkę.

letni
O mnie letni

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (107)

Inne tematy w dziale Kultura