Nie zgraliśmy się z żartami. To znaczy nie zgrałem się z moim synem. W przypływie około-epidemiologicznej nostalgii wspomniałem instytucję saturatora, która dla mojego pokolenia jest śmieszna sama w sobie, a on opowiedział kolejną wersję twierdzenia, że z szarej taśmy klejącej da się zrobić wszystko. No właśnie – saturator jest doświadczeniem pokoleniowym, ale zlokalizowanym u nas w Polsce, a szara taśma „działa” przede wszystkim w USA. Ale w ramach kolonizacji kulturowej coraz bardziej karmimy się amerykańskimi memami, przy czym nie chodzi tu o śmieszne obrazki. Nie tylko przestaliśmy zauważać śmieszność umięśnionych facetów ubranych w kolorowe rajtuzki (superbohaterzy DC i Marvella), również bez kłopotu zaimportowaliśmy Walentynki, Czarne Piątki i Halloweeny. Boimy się satanistycznych The Beatles, ELO, Harry’ego Pottera czy Hello Kitty i główkujemy co może oznaczać teletubisiowa torebka. W kolejce czeka cukier, jako przerażające źródło złego zachowania dzieci i wielkie stopy grożące kobietom w ciąży.
O niedopasowaniu bagaży kulturowych pisał sam A. Słonimski w swoim „Alfabecie wspomnień”: (…) przestawiłem i obroniłem wniosek o wydanie przez UNESCO po angielsku, po francusku i po hiszpańsku książki o Mickiewiczu. Mówiłem o tym, jak informacje o największym poecie Słowiańszczyzny są mylące i nieścisłe. (…) W informatorze literackim Benetta na litery MICK można znaleźć Mickey Mouse, ale Mickiewicza nie ma. Gdy po powrocie opowiadałem o tym na odczycie w Uniwersytecie Warszawskim nikt się nie śmiał, bo nikt nie wiedział wtedy, co to jest Mickey Mouse. Zresztą w owej książeczce jest więcej przeuroczych opowiastek, mogących wzbudzić uśmiech, choć opowiada ona o czasach już bardzo minionych, kontekstu coraz mniej i wydźwięk nie tak silny, jak w momencie wydania.
Już w czasach ukazania się „Alfabetu” od międzywojnia trochę czasu minęło. Dlatego książka choruje na przypadłość dotyczącą wszelkiego rodzaju wspomnień – chcemy pamiętać czasy młodości jako lepsze, niż były rzeczywiście. Nadaje to jednak wdzięku tej lekturze. Mało znanym faktem jest udział młodego A. Michnika w redakcji książki, który zajmował się przeglądaniem „Wiadomości Literackich” w poszukiwaniu tekstów nadających się do „Alfabetu”. Ale nawet taka ciekawostka powoli znika z obszaru percepcji młodego pokolenia, co zasadniczo jest normalne i spodziewane.
A czas mija. Moje dzieci nie mają pojęcia, co śmiesznego jest w wierszyku „Chcesz cukierka, idź do Gierka”. Dowcipy o ZOMOwcach („Puk, puk”/ „Kto tam?”/ „Harcerze”/ „Nie wierzę”/ „Otwieraj chamie/ ZOMO nie kłamie”) też jakoś do nich nie trafiają. Podobny los czeka najbardziej zaprzyjaźnionych ze wszystkich możliwych towarzyszy, czyli towarzyszy ze Związku Radzieckiego. A skoro o nich mowa, a wcześniej była mowa o Słonimskim, pora wspomnieć najbardziej znaną anegdotkę łączącą oba te wątki.
Podobno autorem powiedzonka był właśnie A. Słonimski, tak przynajmniej twierdził J. Waldorff. Sytuacja miała miejsce w Pałacu Kultury i Nauki, gdzie odbywał się zjazd literatów(*). Gościem zjazdu był Aleksiej Surkow – prezes sowieckiego związku pisarzy. W pewnym momencie zaczął rozglądać się za ubikacją i spytał Słonimskiego gdzie mógłby się wysikać. „Pan może wszędzie” miał odpowiedzieć Słonimski.
No i kto to dziś zrozumie?
(*) Próbowałem jakoś zlokalizować w czasie ten zjazd ZLP, ale bez większych sukcesów ;)
Inne tematy w dziale Rozmaitości