Pieczenie chleba na zakwasie jest wymagające. Szczególnie jak się nie ma jakiegoś robota kuchennego, który bez szkody dla siebie przez kilkanaście minut będzie pracowicie wyrabiać ciasto. W dodatku biotechnologia zakwasowa jest kapryśna. To nie drożdże, gdzie w przepisie stoi „poczekać dziesięć minut aby zaczyn urósł”. Czasami ciasto w foremkach rośnie jak głupie, czasami i dziesięć godzin jest za mało. Ale nawet jeśli oporne, jest na to rada – zostawić na noc w chłodnym miejscu, bo prędzej czy późnej ruszy, a rano włożyć do piekarnika. Tyle napisałem kiedyś w notce. Od dwóch tygodni znów praktykuję.
* * *
Większość artykułów kupionych w sklepie można sobie umyć płynem do mycia naczyń. Takie są zalecenia – detergent upośledza białka wirusa, którymi doczepia się do ludzkich komórek. I choć wymaga to sesji spędzonej z pieniącą się myjką przy zlewie – nie oponuję. Trochę mnie lewacze serce boli, że wybieram produkty zapakowane w plastik, ale uspokajam sumienie praktykując segregację. Pieczywo należy do wyjątków – po procesie mycia nie będzie nadawało się do jedzenia (gdzieś czytałem, że można „dopiekać” chleb czy bułki w piekarniku, by pozbyć się wirusów). Stąd decyzja o przypomnieniu sobie, jak to lata temu bawiłem się w piekarza.
Kiedyś dla smaku raz na tydzień, dziś co drugi dzień, bo samodzielne wypieki stanowią całość spożywanego przez moją rodzinę pieczywa. Zakwas nie czeka więc w lodówce, tylko stale pracuje. Ponieważ mąki żytniej w sklepach nie ma, to to co jeszcze mam, idzie na dokarmianie, a ciasto powstaje prawie w całości z pszennej, której akurat nie brakuje. Wiem, że można dokarmiać innymi rodzajami mąki, ale zdecyduję się na to, gdy zakwas będzie bardziej dorosły i odporny.
Wyrabianie ciasta ręką to małe wyzwanie. Ale wiem, że im lepiej go wyrobię, tym gluten skuteczniej polepszy konsystencję i jakość produktu. W czasach epidemii mały trening nie zaszkodzi, a może nawet pomoże :) Żeby nie było zbyt ciężko, stosuję sprawdzony sposób – puszczam sobie na YouTube serię ulubionych piosenek i jakoś czas mija. Jak już stwierdzę, że wystarczy maltretowania ręki – podsypuję blaszki otrębami i wkładam ciasto. Teraz trzeba się uzbroić w cierpliwość. Niech rośnie. Jak w końcu urośnie, nagrzewam piekarnik do 200 stopni i piekę godzinę.
Przez dwa dni smak jest rewelacyjny – na trzeci już niekoniecznie, ale zwykle chleb nie doczekuje tego trzeciego dnia.
* * *
Żonka też nie próżnuje. Zarządziła małe przemeblowanie i sporą część pokoju stołowego zajmuje teraz hodowla rzeżuchy, kiełków, szczypiorku i jakichś roślin, które w przyszłości (podobno) będą nadawać się do jedzenia. Okazało się, że mój paskudny zwyczaj chomikowania, który, jeśli mu pozwolić, zagraci dowolną przestrzeń mieszkalną, teraz się przydał. Zagospodarowaliśmy wszelkie nieużywane doniczki i pojemniki doniczkopodobne. Największa powierzchnia uprawna urządzona została w... misce do zjeżdżania na śniegu – na takiej co się siada i trzyma bocznych uchwytów. W zimie się nie napracowała, bo ostatnio w naszej strefie klimatycznej śnieg w zasadzie nie występuje. I to niezależnie od pory roku.
* * *
Notka stara się być pogodna, ale tak naprawdę z niepokojem patrzę w przyszłość.
Inne tematy w dziale Rozmaitości