Przy okazji sukcesu netfliksowego „Wiedźmina” przetoczyła się internetowa mini-wojenka o poprawności politycznej co to zaprzepaściła szansę na wybitne dzieło i w dodatku pozbawiła je elementów słowiańskości. Zanim przejdę do tych kuriozalnych i – na szczęście – nieistotnych głosów, parę osobistych wrażeń.
Jak przy każdej ekranizacji można sobie pomarudzić „Ale książka była lepsza”. I w tym przypadku takie marudzenie ma trochę sensu, bo serial jednak cierpi na niedobór informacji. Gdyby każdy odcinek wydłużyć o 10 minut dla lepszego potraktowania materiału literackiego wyszłoby to na dobre. Przykłady? Podam dwa, starając się nie spojlować: W pierwszym odcinku „Początek końca” (czyli książkowe „Mniejsze zło”) całe wyjaśnienie krwawej jatki sprowadza się do jednego słowa „Jarmark” – czytelnicy są w tym względzie o wiele lepiej poinformowani. W ostatnim odcinku wątek Yurgi też został boleśnie okrojony. Zabrakło między innymi yurgowego zdania „Wątpliwości. Tylko zło, panie Geralt, nigdy ich nie ma.” Zdania które ustawia we właściwym świetle ostatnie sceny opowiadania.
Po obejrzeniu całości miałem uczucie niedosytu. Osiem godzinnych odcinków minęło szybko. Ciut za szybko. Za to bez wrażenia tak typowego dla współczesnych seriali, że scenarzyści mnożą niepotrzebne wątki i ładują dłużyzny, by zapełnić kolejną godzinę filmu. Tu było odwrotnie – przy napisach końcowych przychodziło na myśl „To już koniec? Tylko tyle?”
Książki Sapkowskiego epatują atrakcyjnym postmodernizmem. Serial niestety gdzieś to gubi i jest po prostu filmem fantasy ze smokami, czarodziejkami, potworami i walkami na miecze. Tyle, że dodano do niego sporą dawkę humoru, co nadaje mu jednak swoisty rys oryginalności. Biorąc pod uwagę, że ekranizacja „Imienia róży” okazała się prawie że filmem kostiumowym, bez książkowych odniesień choćby do Sherlocka Holmesa, z „Wiedźminem” nie jest źle.
* * *
A teraz parę słów na temat zarzutów o poprawność polityczną. Zdaję sobie sprawę, że ciemnoskóre elfy nie istnieją. Mogło to razić poczucie realizmu niektórych widzów, którzy pewnie nie raz już spotkali i widzieli na własne oczy elfa i zawsze miał on jasną karnację skóry. Podobnie zresztą driady – przecież wielu z nas zwiedzało Brokilon i nikt nie spotkał czarnej driady. OK, to był sarkazm.
A mówiąc poważnie – tekst Sapkowskiego jest dziś podejrzanie lewacki. Wielokrotnie mówi o wzajemnej tolerancji między ludźmi i nie-ludźmi. Słowa „przeklęta krew i rasa, wszystko, co złe, przez elfów” puentowane są żartem o cyklistach… znaczy o wozakach, co wyraźnie pokazuje w jakim poważaniu autor ma osoby operujące współcześnie podobnymi sloganami. Najbardziej widać to w opowiadaniu „Kraniec świata”, które dziś o wiele mocniej wybrzmiewa niż w czasie, kiedy się ukazało. Jak się można spodziewać filmowcy nie skupili się na alarmistycznych słowach „Wam (ludziom) ziemia płaci krwawy haracz (…) wydzieracie ziemi jej skarby siłą”.
Wracając do żartów o tym, że serial pominął elementy słowiańskie. Istotnie tak się stało: Netflix zuchwale pominął wszystkie opowiadania Sapkowskiego nawiązujące do słowiańskości. Zabrakło przeróbek „Syrenki”, „Dzikich łabędzi” i „Królowej śniegu” znanego słowiańskiego bajkopisarza Jana Christiana Andersena. Podobnie nie natkniemy się na „Piękną i bestię” spisaną przez Słowianki (za wikipedią): Gabrielle-Suzanne Barbot de Villeneuve oraz Jeanne-Marie Leprince de Beaumont. Krótko mówiąc – zmarnowana szansa. A mogłoby być tak pięknie.
* * *
Czekam na kolejną serię.
Inne tematy w dziale Kultura