Kooperatywa. 2.
Musiałem przepchać ubikację na siódmym piętrze. Ktoś nawrzucał papieru bez umiaru, jak zwykle w tego typu interwencjach. Właśnie wracałem z zestawem gdy ją zobaczyłem. Szczupła, czarnowłosa, trzymała miotłę z gracją ale machała nią całkiem energicznie. Uśmiechnąłem się, odwzajemniła uśmiech i zobaczyłem urocze dołeczki na policzkach.
Nowy?
Tak, wczoraj przyjechaliśmy.
A, słyszałam. Rozrabiasz?
Czasami mnie ponosi, ale coraz rzadziej, nie warto. Antek jestem.
Ewa.
Roześmieliśmy się oboje. Musiałem jeszcze zrobić osiem łazienek, więc powiedzieliśmy sobie do zobaczenia i rozeszliśmy się. Ładna, nie jakaś wyjątkowa, ale bardzo przyjemnie zajmuje się na nią patrzy. Kiedy robiłem trzecią łazienkę przyszedł Jan.
Witaj. Ta Wasza wczorajsza sprawa nie chce się tak po prostu skończyć, ten, któremu rozbiłeś nos to siostrzeniec notabla. Jakiś wiceminister zdaje się. Strasznie się pluli. Na szczęście całe zajście było sfilmowane z różnych perspektyw, widać wyraźnie że byliście ofiarami. Pamiętaj, nigdy więcej.
Dobrze, przepraszam.
Wierzę ze Ci przykro. Ale nie możecie tu zostać, w hotelu jest cała masa ludzi, możesz nawet trafić na tego z rozbitym nosem, albo na innych. Przeniesiemy Was do konserwacji na górę a ktoś Was zmieni.
Uśmiechnąłem się i powiedziałem.
Robisz mi świństwo, jestem wśród porcelany i ludzi a wysyłacie mnie tam gdzie nawet ptakom nie chce się latać. Jan się roześmiał.
Tak naprawdę chciałem pojechać na górę i zobaczyć konstrukcję, widziałem na zdjęciach i na szkicach. Mieliśmy z Markiem spróbować w sobotę załapać się do ekipy na wolontariat, a tu taka niespodzianka. Tyle tylko że trzeba pracować w skafandrach i z butlami tlenowymi, nigdy nie ma pełnego szczęścia.
Kiedy rano biegaliśmy z Markiem, patrzyliśmy w górę, Teraz siedzimy w windzie i patrzymy w dół. Jest jak przy starcie samolotu, wszystko coraz mniejsze i nagle staje się jasne, że świat jest wielką kulą. Na osiemnastu kilometrach jest wiatr całkiem spory. Ładujemy sprzęt i oddajemy się pod rozkazy Pabla, robota zespołowa. Powłoka jednego członu rozerwała się, dosyć duże uszkodzenie, nie do zrobienia przez standardowego robota. Trzeba wymienić cały płat materiału a potem podpompować. Zgrzewamy na gorąco, bez płomienia. Dwóch naciąga a jeden zgrzewa. Ten balon jest helowy, ale trzeba ostrożnie. Kiedyś używano wodoru, ale mógł zapalić się a nawet wybuchnąć. Teraz wodór stosuje się tylko w mieszance z helem i tylko co pięć członów. Powłoka jest z jakichś lekkich polimerów, niepalna, odporna na rozerwanie i nieprzepuszczalna. Skoro jednak tu jesteśmy to znaczy że nie jest odporna na rozerwanie.
Mamy w sobotę kolokwium z historii spółdzielczości. Więc powtarzaliśmy sobie z Markiem pewne daty i kwestie.
-Rochdale?
-1843
-Jakie większe miasto?
-Manchester.
-Zasady spółdzielcze?
-Dobrowolnego i otwartego członkostwa, demokratycznej kontroli członkowskiej, ekonomicznego uczestnictwa członków, autonomii i niezależności, kształcenia, szkolenia, informacji, współdziałania, troski o społeczność lokalną.
-Jaką zasadę wprowadzono w XXI wieku?
-Absolutnej i bezwzględnej uczciwości.
-Z jakiego powodu?
-Realizacji programów tworzenia spółdzielni przez polskie firmy pośredniczące.
Kilkaset kilometrów dalej w kancelarii wiceministra odbywało się spotkanie.
-Szef chce żeby coś na nich znaleźć.
-Trudno będzie. Miejscowi są nimi zachwyceni. Kilkanaście tysięcy okolicznych mieszkańców jest członkami kooperatywy, albo adeptami. Mają najskuteczniejszy program edukacyjny i najtaniej załatwiają kwestie socjalne. A zaplecze mają takie, że wiele potrafią osiągnąć. Lepiej być ich sojusznikiem niż wrogiem.
-Poszukajcie czegoś, wszyscy mają coś na sumieniu, korupcja, skandale seksualne, spiski, alkohol, narkotyki. Nie ma świętych.
-Oni wszystkie takie sprawy załatwiają na bieżąco.
-Ktoś coś zapomniał powiedzieć? Pedofilia?
-Bardzo tego pilnują, tak naprawdę wszystkiego bardzo pilnują. Mają system kontroli i system braterstwa. Oba się uzupełniają. Nie ma szans aby do ich strefy trafił alkohol, narkotyki albo broń.
-Jesteście wywiadem. Dajcie mi coś.
-Amerykanie próbowali, Izrael próbował. Rozmowa z pojedynczym spółdzielcą jest jak anons w prasie. Nic się nie da zrobić.
-Pieprzeni szmaciarze. Nie przestrzegają reguł gry. Mamy ich na naszym terenie, jest ich tysiące. Musimy znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Dziś mamy trzeciego lutego. Trzeciego marca zapraszam do mnie i chciałbym usłyszeć coś ciekawszego
Kooperatywa. 3.
Trzy godziny zajęło nam naprawienie panela. Korzystając z okazji postanowiliśmy zrobić inspekcję liny. Pablo ustawił aparaturę i połączył się z poziomem bazy. Testowaliśmy wytrzymałość liny głównej, a właściwie czterech lin. Liczba mikropęknięć pojedynczych drutów była w normie, jakieś trzy miesiące powinien być spokój. Pablo wysłał raport, a my zebraliśmy sprzęt. Odcumowaliśmy naszą platformę i popłynęliśmy do wieży. Platforma była balonem wodorowym z osprzętem dużego drona. Renesans wykorzystania balonów to była nasza, spółdzielcza specjalność i jedno ze źródeł naszych patentów. Dwadzieścia lat temu uważali nas za szalonych dziwaków, dopóki przed siedmioma laty nie stanęły nasze wieże i nie zaczęliśmy regularnej eksploracji bliskiego kosmosu. Balony to tylko jedno z rozwiązań.
Pablo opowiadał jak kiedyś trafił do niego nowicjusz i bardzo pilnie obserwował wszystkie szczegóły, robił też ukradkiem zdjęcia. Idiotyczne, przecież mógł fotografować wszystko co chciał. Kiedy Pablo zaczął z nim pogawędkę o dupie Maryni rozluźnił się i pozwolił sobie na szczerość, spodziewał się ze znajdzie coś, co trzymamy w tajemnicy. Tacy ludzie pojawiają się u nas często, zaglądają w różne miejsca i dziwią się, że wszystko co mogą zobaczyć jest dostępne również w internecie. Trudno im zrozumieć że nie mamy tajemnic, że niczego nie ukrywamy. Nie może do nich dotrzeć, że to jest właśnie powodem, dla którego wyprzedziliśmy wszystkich innych w rozwoju technologii społecznych. Ale nie tylko technologia jest źródłem naszej siły. Niektórzy straszą nas terrorystami. Wysadzenie 20 kilometrowej wieży byłoby dla każdego szaleńca szczytem marzeń. Ale mamy system bezpieczeństwa i mocne, precyzyjne lasery.
Po południu spotkaliśmy się na ostatniej odprawie. Kiedy wczoraj dowiedziałem się że nie lecimy na księżyc, byłem jeszcze podniecony walką, dlatego nie odczułem tego tak bardzo. Dziś emocje opadły i było mi trochę przykro, księżyc to moja romantyczna wizja, pierwszy krok ludzi do podbicia głębokiego kosmosu. W Bazie miałem robić coś przy najnowszych technologiach energii solarnej. Jeśli to się uda, będziemy mieć wielką nadprodukcję energii, trzeba będzie wymyślać sposoby jej użytkowania.
Jan rozpoczął odprawę od przedstawienia nowego, który siedział boso na podłodze jako nowicjusz. To Karol, był naszym przedstawicielem w Brukseli. Załatwiał dla nas ważne polityczne sprawy, miał prawo podejmowania samodzielnych decyzji. Służył spółdzielni trzy lata, zrobił dużo dobrych rzeczy. Według standardowej procedury został przydzielony do naszej grupy, żeby przejść trzymiesięczny nowicjat. Witaj Karolu, opowiedz nam o sobie.
Witajcie. Służyłem spółdzielni w parlamencie europejskim jako przedstawiciel kooperatywy. Mam nadzieję że służyłem dobrze. Zdarzało mi się popadać w nadmierne samozadowolenie i poczucie władzy. Pobyt w nowicjacie pomoże mi przypomnieć sobie zasadnicze wartości w życiu. Na razie tyle o mnie.
Witaj Karolu. Nie polecisz z nami, zostaniesz z Antkiem i Markiem. Mówisz po francusku, przydasz się w Afryce. Życzę Wam pożytecznego pobytu. Za rok dolecicie do nas. Teraz się pożegnamy. Później nie będzie czasu. Zabieramy swoje rzeczy, ci którzy odlatują. Spotkanie za pół godziny przy windzie. Ktoś chce jeszcze coś powiedzieć?
Odezwał się Robert. Wypiłem piwo.
Jan zbladł. Połączył się z działem technicznym – Tu Jan z kooperatywy Makondo. Mieliśmy odlatywać o 20. Proszę zawiesić wylot. Mamy problem.
Ok. Jesteście zawieszeni przez 24 godziny. Jeśli nie zdążycie, wracacie na koniec kolejki.
Miejsce w kolejce ustalali w dziale logistyki. Czekanie mogło zająć trzy miesiące, mogło dwa tygodnie.
Ok. Rozłączył się.
Opowiedz Robert, co się wydarzyło?
Robert patrzył w milczeniu w podłogę. Wypowiedzenie dwóch słów bardzo go wyczerpało, wydarzenie musiało mieć miejsce już jakiś czas temu. Siedzieliśmy więc w milczeniu czekając na to co powie.
.
.
Ewa zeszła na taras, liczyła że spotka Manuela z miasteczka poza kooperatywą, nie było go, ale spotkała kilkoro znajomych. Manuel z ojcem i kilkoma sąsiadami zbiera dziś banany. Najbliższe kilka dni nie będzie go, faktycznie wspominał że zbliżają się zbiory, nie spodziewała się jednak że to już teraz. Miała ochotę na sex. Była z Manuelem już kilka miesięcy i było im dobrze. Teraz była trochę zła. Nie na Manuela, nie na sytuację, była zła na siebie. Regularnie przyjmowała tabletki antykoncepcyjne, a teraz czeka ją abstynencja. Zabezpieczenie niepotrzebne, bo nie ma niebezpieczeństwa. Myślała o powrocie do siebie. Miała pouczyć się do egzaminu i przejść go. Nie był trudny, ale trzeba było się przyłożyć. Umiała się zmobilizować i poświęcić kilka dni, kiedy trzeba było stawić czoła wyzwaniu. Dzisiaj jednak niczego nie musiała, a koledzy i koleżanki Manuela również mówili po hiszpańsku, to jej wybrany język. Z Manuelem rozmawiało jej się znakomicie, kiedy jednak przyszło jej zmierzyć się z grupą mówiących po hiszpańsku znajomych, którzy skakali luźno po tematach i ciągle wtrącali dygresje, często się gubiła i przestawała rozumieć, potem z kolei świetnie rozumiała wszystko co mówili. Ta sytuacja najpierw ją drażniła, później zaczęła bawić. Przypomniała sobie słowa nauczyciela – Nie przejmuj się niczym, słuchaj i mów. Cokolwiek głupiego powiesz, za chwilę zapomnisz, ale ciągle się rozwijasz. Za rok będziesz świetnie mówić, potem przyjdzie czas na pisanie i czytanie.
Chciała przejść egzamin a potem przejść do ciekawszej pracy. Była w spółdzielni półtorej roku, pochodziła z Lubina, jej ojciec był Niemcem więc znała trochę niemiecki, ale zawsze podobał jej się hiszpański. Kiedy pojawiła się perspektywa pracy przy wieży, zgłosiła się i po kilku miesiącach dostała propozycję. Na razie miała podstawowe prace, była jedyną sprzątaczką ze statusem spółdzielczyni, musiała zarządzać i jednocześnie pracować. Trzy lata była na statusie pretendentki do spółdzielni, wszystkie obowiązki wykonywała wzorowo. Kiedy została spółdzielczynią postanowiła że zrobi program studiów, jednak w miarę upływu czasu entuzjazm malał. Skoncentrowała się na razie na hiszpańskim i robiła duże postępy. Zatopiła się więc w rozmowie. Pili herbatę i soki owocowe, Lucio popijał energetycznego drinka i uśmiechał się kiedy mówiła. Kilkakrotnie spojrzała w jego stronę i zaczął ją interesować jego sposób mówienia. Przekonywała sama siebie ze to studium lingwistyczne, ale widziała wyraźnie że ma czarne oczy i opaleniznę prawie taką samą jak Manuel. Pomyślała nawet przez chwilę że Lucio może być równie ciekawy jak Manuel, ale na dziś nie rozwijała tej myśli. Nie chciała żeby uznano ją za puszczalską. Pierwsza okazja i Manuel idzie w zapomnienie. Wdała się więc w ploteczki z pracy z Manuelą i Angelicą. Opowiadały sobie o zwyczajach gości hotelowych i bałaganie jaki zostawiali. To była jej dziedzina, znała wszystkie potrzebne słowa, więc pogawędka przebiegała z lekkością i dawała poczucie elokwencji. Wiedziała ze Lucio spogląda na nią z wyraźnym zainteresowaniem, wiedziała że faceci lubią na nią patrzeć. Pozornie nie zwracała na niego uwagi, ale po godzinie pogawędki, kiedy postanowiła wracać do siebie powiedziała do niego – Podejdź proszę do Manuela i powiedz że tęsknię i go pozdrawiam. Powiesz mi jutro co powiedział. Muszę już lecieć, mam naukę. – w zasadzie nie kłamała, nauka czekała, ale prawdopodobnie nadaremnie.
.
.
Robert podniósł wzrok i spojrzał przed siebie. Miesiąc temu byłem w Paryżu na dyskotece. Poznałem dziewczynę, była już wstawiona i najładniejsza, jaką w życiu widziałem. Miałem wrażenie że się zakochałem, zatańczyłem z nią a potem zapytała czy postawię jej drinka, powiedziałem że tak, jeśli się ze mną prześpi, zgodziła się. Ale nie chciała pić sama. Musiałem wypić piwo. Spędziłem wspaniałą noc. Rano ona była miła ale zdystansowana, a ja zrozumiałem co się stało i ona też jakoś mi obrzydła. Więcej się nie widzieliśmy.
Karol, siedzący na podłodze zapytał.
Jak długo jesteś w spółdzielni?
Dwanaście lat.
Miałeś jakieś niewyjawione potknięcia?
Robert odpowiedział z lekkim opóźnieniem – nie.
Przemyśl zanim odpowiesz. Mamy czas.
Zaległa cisza. Siedzieliśmy zasłuchani w śpiew ptaków
Kooperatywa. 4.
W wiosce pośród dżungli było przed porankiem, ale ludzie jeszcze spali. Jeden wartownik chodził z karabinem po dróżce wśród zarośli. W pewnej chwili na jego czole pojawiła się czerwona kropka, a potem plama krwi i umarł bez słowa. Grupa cieni wbiegła między domy. To były typowe afrykańskie chaty z gliny. Czterech ludzi rozlało benzynę wzdłuż zabudowań, kiedy zakończyli, podpalili. Czterdzieści karabinów otworzyło ogień, kule z łatwością przebijały ściany, część dosięgała śpiących ludzi. Trzej żołnierze, którzy spali na wartowni, obudzili się, złapali za broń i zaczęli chaotycznie strzelać, jeden z nich zbił szybkę i nacisnął przycisk alarm. W powietrze wzbił się dron i zawisł na wysokości 100 metrów, był nie do zestrzelenia nawet dla dobrego strzelca. Sygnał trafił do miasteczka oddalonego o trzydzieści kilometrów i do spółdzielni siedem kilometrów od wioski. W miasteczku był wzmocniony garnizon, wieści o terrorystach docierały już od dawna. Dwa bataliony załadowały się na ciężarówki po piętnastu minutach od ogłoszenia alarmu.
W chatach zapanował okropny zamęt i krzyki, ranni wołali o pomoc, dzieci płakały, matki zabierały je i uciekały w dżunglę, mężczyźni zabierali rannych. Ogień z wartowni ostudził nieco napastników. Przypadli do ziemi i całą siłę ognia skierowali na wartownię. To dało czas zaskoczonym ludziom wydostać się z chat. Ale w wartowni było trzech ludzi. Przeczekali ostrzał i odpowiedzieli ogniem. Ściana wartowni była do okna betonowa i miała szczeliny strzelnicze. Ale wyżej była z gliny i pociski kruszyły kawałki ścian, które spadały na hełmy.
Napastnicy byli zdezorientowani, spodziewali się ze zabity żołnierz był jedyny, nie spodziewali się betonowej wartowni, Wywiad przeprowadzili miesiąc temu, ale wartownia stała od dwóch tygodni a posterunek wzmocniono na wieść o napadach. Mieli dużą przewagę liczebną, dowódca zawołał Allah Akbar i skoczył do ataku, poderwał resztę. Mieli do przebiegnięcia 60 metrów, ale odezwał się karabin maszynowy. Napastnicy jak się poderwali tak padli, niektórzy martwi, kilku rannych. Znowu nieprzyjemna niespodzianka.
Dowódca dostał postrzał w brzuch, jego zastępca przejął dowodzenie i nakazał rozdzielić się na dwie strony żeby okrążyć bunkier. Kiedy zaczęli się ruszać, karabin odezwał się znowu, kosząc ziemię wokół napastników. Przypadli do ziemi w bezruchu i czekali kiedy to się skończy. Czasem któryś nagle krzyczał i zaczynał się wić. Pozostali czekali, kiedy skończy się amunicja. Mieli czterdzieści minut, od początku alarmu, minęło siedem.
Zaczęli tracić ducha. Do tej pory było łatwo, wpadali do wioski, mordowali i gwałcili, brali sobie dziewczęta i odchodzili w chwale. Rzadko padał strzał z drugiej strony. Teraz było coś nie tak. Allah ich nie wspiera, choć walczą w jego imieniu i dla jego chwały.
Do wartowni dotarło jeszcze dwóch mężczyzn. Weszli do środka, wzięli broń ze stojaków i strzelali od czasu do czasu. Gdyby nie zaskoczenie napastników, pewnie już by nie żyli. Ale i tak wszystko mogło się odmienić w każdej chwili. Ponad trzydziestu islamistów było wciąż groźnych, amunicja musi się skończyć lada chwila. Karabin maszynowy zamilkł, Tamci poderwali się znowu, gdy karabin wściekle omiótł przedpole, wsparty strzałami z kałasznikowów. Obrońcy z rozpaczą liczyli ładownice, amunicja była już na wyczerpaniu.
Gdy się podrywali światło dnia oświetliło cały świat, Płomienie pożaru bladły i już nie były jedynym źródłem światła. Napastnicy tak to właśnie skalkulowali. Nikt z nich nie spodziewał się, że coś może pójść nie tak. Znowu przypadli do ziemi.
Nagle amunicja w karabinie jednego z napastników wybuchła, masakrując mu twarz i ręce, za chwilę to samo stało się z drugim. Leżący ludzie nie mają zbyt wielkich możliwości percepcji, patrzyli w przód, na bunkier z którego padały strzały, ale słyszeli wybuchy i myśleli że to granaty. Oni też mieli granaty, ale byli jeszcze zbyt daleko żeby ich używać. Kolejny karabin rozerwał się w dłoniach terrorysty, który szykował się do strzału, prawdopodobnie zginął. Ostrzał z bunkra słabł więc napastnicy poderwali się do ataku.
Kiedy człowiek wstaje z postawy leżącej do stojącej, perspektywa się zmienia. Oczy ogarniają większą część przestrzeni, widzą bardziej na boki i w górę. To co zobaczyli zdumiało ich a potem przeraziło.
Trzej aniołowie z ognistymi mieczami zstępowali z nieba a ich stopy chodziły po ogniu. Jeden z terrorystów podniósł karabin i zaczął strzelać, przyłączyli się do niego pozostali. Kule odbijały się od anioła, jak od pancerza czołgu. On sam skierował miecz na pierwszego strzelającego i jego karabin eksplodował masakrując mu twarz i ręce. Potem drugi karabin wybuchł. Terroryści wreszcie zrozumieli co się dzieje. Odrzucali karabiny i podnosili ręce do góry. Aniołowie pozostali na wysokości trzech metrów rozdzielając się tak, że otoczyli grupę więźniów. Żołnierze z bunkra przyszli żeby pozbierać broń. Dwudziestu ośmiu mężczyzn stało z rękami w górze, dwunastu leżało na ziemi, niektórzy jęczeli z bólu. Mieszkańcy wioski wracali do chat, sprawdzając kto został ranny, kto zginął.
Było troje zabitych i pięcioro rannych w tym dwie osoby ciężko. Pięć minut później wylądował poduszkowiec i wysiadło z niego kilku ratowników. Natychmiast zajęli się najciężej rannymi. Kobieta dostała w głowę i krwawiła, była nieprzytomna, mężczyzna z raną nogi miał przestrzeloną kość, wymagał szybkiej interwencji. Przywódca terrorystów miał postrzał w brzuch i jeszcze żył. Ta trójka została zapakowana do poduszkowca, który natychmiast odleciał. Zanim jeszcze wzbił się do góry, nadleciały dwa następne. W jednym ratownicy, w drugim uzbrojeni członkowie Służby Ochrony Cooperatywy. Natychmiast otoczyli więźniów i skuli każdego z nich. Ratownicy z drugiej grupy wybrali kolejnych najciężej rannych i oba poduszkowce odleciały do szpitala, wraz z nimi aniołowie z mieczami, teraz już bez ekwipunku, w mundurach SOC. Wioska zaczęła się uspokajać.
Po dwudziestu minutach nadjechało wojsko. Przejęli więźniów od spółdzielców i zaczęli spisywać protokół. Wreszcie policzono straty. Mieszkańcy wioski - trzy osoby zabite i dziewięć rannych, w tym dwie ciężko, jedno poważne poparzenie, reszta tylko postrzały. Draśnięć nie liczono, opatrywano i bandażowano.
Żołnierze – jeden zabity, dwóch lekko rannych.
Terroryści – pięciu zabitych, siedmiu rannych.
W wiosce wszyscy już wrócili i zaczęli z nienawiścią patrzeć na terrorystów, dowódca wydał rozkaz żołnierzom, zostawili wartownikom zapas amunicji, zabrano puste ładownice i załadowano napastników na samochody. Odjechali pospiesznie. Ratownicy kończyli opatrywanie ran. Przyjechały dwie sanitarki spółdzielcze, odjechali nimi pozostali ranni, sanitariusze i SOC.
Wioska przygotowywała się do opłakiwania zabitych.
.
.
.
Wreszcie Robert się odezwał. Trzy lata temu poznałem na dyskotece dziewczynę, miała swoje towarzystwo, zaprosiła mnie i poznałem Georga. Miał kasę i był wesoły, dziewczyny za nim przepadały. Dużo rozmawialiśmy, zawsze kręciły się przy nim. Ja jako kumpel na tym korzystałem. Bardzo był ciekawy spraw spółdzielni, mówił że jest psychologiem i prowadzi praktykę. Do tej pory się przyjaźnimy. Zawsze mnie wypytuje co się dzieje u nas. To w zasadzie nic takiego, bo i tak nie mamy żadnych tajemnic. Ale ostatnio przyszło mi do głowy, że może on jest częścią większej grupy. Bardzo go interesowały nasze ideologiczne problemy, na przykład z alkoholem albo z seksem. Kiedy zadaje pytania, stara się żeby to brzmiało luźno, ale pyta bardzo metodycznie.
To ciekawe co mówisz. Chciałbym żeby był tu z nami ktoś z SOC. Czy to wszystko co ukrywałeś?
Nie. Stawiam dziewczynom alkohol, choć sam nie piję.
Czyli sex i alkohol. Od jak dawna jesteś w spółdzielni?
Osiem lat.
Lubisz wesołe życie i lubisz kobiety, nie chcesz odpocząć od spółdzielni? Przecież w jakiejś korporacji przyjmą Cię z otwartymi rękami?
Ale tam będę niewolnikiem, tutaj jesteśmy braćmi. Tam będę trybikiem, tutaj jestem u siebie.
Ale będziesz pił do woli i dziewczyny będą wskakiwać Ci do łóżka.
Wiesz że to moja słabość, przestań mnie dręczyć.
Dobrze. Zakończmy to. Jakie macie propozycje?
Wykluczenie ze spółdzielni.
Nowicjat przez rok.
Jakieś jeszcze?
Cisza.
Głosujemy. Kto za wykluczeniem?
Pięć rąk w górze.
Kto za nowicjatem?
Siedem.
Dobrze. Oczywiście jako nowicjusz nie lecisz z nami. Ustalę z logistyką kiedy odlatujemy, czas na kolację.
Wstaliśmy i zaczęliśmy wychodzić, Marek powiedział do mnie - no, dużo się dzieje, nie jesteśmy tacy najgorsi. - Roześmialiśmy się.
Kooperatywa. 5.
Ewa usiadła obok Sandry, pięknej klasycznej blondynki, była w sekcji zaopatrzenia i Ewa zawsze z nią coś załatwiała. Zaprzyjaźniły się i na posiłkach siedziały obok siebie. Kiedy weszliśmy na stołówkę zobaczyła mnie i zamachała. Pomachałem do niej i pokazałem gestem że się przysiądziemy. Podeszliśmy do bufetu i nabraliśmy coś na ząb. Kiedy przynieśliśmy nasze porcje, dziewczyny wytrzeszczyły oczy – zamierzacie to zjeść? Planuję dokładkę – powiedział Marek.
Wszyscy przy stoliku byliśmy Polakami. W spółdzielni była pewna nadreprezentacja Polaków, to dlatego że od nas był Abramowski i u nas zaczęło się naukowe podejście do problemu redukcji złodziejstwa w organizacji. A to doprowadziło do kolejnych etapów redukcji kompleksowości i postawieniu problemu autoreferencji w spółdzielczości. Ale najważniejsza przyczyna to fakt że u nas narodziła się i zwyciężyła „Solidarność”.
Ewa Była w czarnej sukience, ale nawet gdyby założyła na siebie worek po ziemniakach, Marek byłby zachwycony. Czarne oczka patrzyły zadziornie na świat z gładkiej, szczupłej twarzyczki. Lekka pucołowatość policzków tylko dodawała jej uroku, podobnie jak dwa dołeczki, gdy się śmiała. Ja też widziałem ją odmienioną, gdy spotkaliśmy się rano była zwykłą ładną dziewczyną, teraz zamieniła się w ślicznotkę, która jednym spojrzeniem zmusza mężczyznę do marzeń. Co robi facet po drugim spojrzeniu, lepiej nie dociekać. Niejeden ataman byłby gotów połać kraju wysiec i z dymem puścić, za to spojrzenie.
Kiedy jedliśmy Marek patrzył ukradkiem, kiedy skończyliśmy dziewczyny wzięły kawę, my zieloną herbatę. Nagle na Sali rozeszła się wieść ze islamiści zaatakowali i ponieśli porażkę. Wszystkie stacje trąbią o skutecznej obronie, jaką zastosowała armia Kongo w ochronie dużych terenów. Na marginesie wspominano również że kooperatywa wsparła oddziały rządowe. My wiedzieliśmy jak było w rzeczywistości, ale nie mieliśmy zamiaru niczego prostować. Jeden z najważniejszych motywów dla których żołnierze walczą to chwała. Tak naprawdę byli bardzo dzielni. Trzej w prowizorycznym bunkrze przeciw czterdziestu rozbójnikom. Zapewne swój udział miała świadomość że odsiecz już blisko.
Zapanowała radosna atmosfera, ktoś włączył taneczną muzykę i po chwili wolna przestrzeń zaroiła się od tańczących. Ostatnio nadeszła moda retro i szaleństwo na punkcie tańca sprzed wieku, nazywał się twist. Kiedy tylko Ewa usłyszała pierwsze ostre takty poderwała się na krześle, spojrzała na Marka, złapała go za rękę i rozkazała – idziemy. Jemu wystarczył już sam pierwszy gest, był gotowy tańczyć z nią do rana. Biegli w stronę parkietu i zapamiętali się w zabawie. Ponieważ prawie wszyscy gięli się w skrętach, poprosiłem Sandrę i dołączyliśmy do tłumu na parkiecie.
Po kilku tańcach wróciliśmy do stolika, Ewa z Markiem trwali objęci przy romantycznym, wolnym utworze. Wracając zobaczyłem naszych z Makondo. Uśmiechaliśmy się do siebie. Wszyscy rozmawiali o wydarzeniach w Kongo. Za miesiąc ja też tam będę. W tej chwili przestałem żałować że nie lecę na księżyc, będę w centrum historii, będę brał udział w wydarzeniach które są ważne. Słyszałem o przygotowaniach logistycznych, słyszałem że nasi inżynierowie pracują nad miniaturowymi silnikami odrzutowymi, żeby je użyć w dronach i poduszkowcach, ale nie spodziewałem się że już są prototypy.
A te ogniste miecze to pewnie lasery plazmowe z dodatkowym skoncentrowanym laserem infratronowym. Wiązka energii docierając do metalu, rozchodzi się w nim, dochodzi do nagrzania i eksplozji amunicji.
Nagle muzyka ucichła, Na wielkim ekranie ujrzeliśmy obraz z drona, który wisiał nad wioską. Obejrzeliśmy całą scenę. Kiedy wojsko odwoziło pojmanych rozbójników wszyscy zaczęli klaskać, śmiać się i tańczyć, muzyka zabrzmiała z pełną mocą i radość rozlała się po Sali. Tańce trwały do późnej nocy, choć coraz więcej ludzi wychodziło, aby się przygotować do snu. Przed północą na parkiecie zostało tylko kilka par, między innym Marek z Ewą. Całowali się namiętnie, świat nie istniał, czas nie istniał, był tylko parkiet, muzyka i oni. Takie pocałunki oznaczają tylko jedno – kłopoty.
Oczywiście nie wrócił na noc. Rano sam biegłem trzy kilometry. Zrobiłem też standardową rozgrzewkę, nie zastanawiałem się nad Markiem, ale coraz mocniej czułem że szykuje się romantyczny zakręt, a ja jestem jego przyjacielem. Nic o niej nie wiedziałem, ale widziałem po Marku że wciąga go jeden z klasycznych życiowych wirów i mogłem tylko patrzeć.
Przypomniałem sobie jego powiedzenie: „Mów co wiesz, rób co powinieneś – niech będzie co ma być” To było hasło pod jakim słynna matematyczka Kowalewska wystawiła swoją pracę w Paryskiej Akademii Nauk. Dostała pierwszą nagrodę. U Marka na półce stoi jej książka „ O sprowadzaniu niektórych całek Abela do całek eliptycznych”. A teraz tego ścisłego analityka owinęła sobie wokół palca dziewczyna, która z Kowalewskiej zrozumiałaby tylko że trzeba się całować, bo od tego są całki.
Kiedy wracałem, zobaczyłem go. Biegł jak na skrzydłach. Rozpromieniony podniósł rękę aby mnie pozdrowić gdy się mijaliśmy. Pomachałem mu i powtórzyłem w myślach: Mów co wiesz, rób co powinieneś – niech będzie co ma być.
Odprawa zaczęła się o siódmej. Na początku Janusz opowiedział o wydarzeniach w Kongo, Sukces był duży, bo napastnicy nie spodziewali się obrony, byli kiepsko wyszkoleni i mieliśmy blisko do tej wioski. Sytuacja jednak jest poważna i w niedługim czasie można spodziewać się poważniejszych ataków. Spółdzielnia dziś się rozdziela, dziewięć osób leci na księżyc o jedenastej, wszyscy są już spakowani. Cztery osoby zostają. Ja, Marek, Robert i Karol. Zajmiemy się intensywnym treningiem i weźmiemy udział w obronie przed terrorystami. Przechodzimy pod Spółdzielczy Instytut badawczy. Mają ambicję stać się Uniwersytetem Spółdzielczym, ale muszą spełnić jakieś formalne kryteria. Politechnikę Spółdzielczą już mamy. To tam zrobili ostatnio odrzutowe buty i tam powstało prototypowe urządzenie do stawiania pola siłowego wysokich energii. Wyglądało malowniczo na filmie, ale tak naprawdę to nie była monolityczna tarcza. To system komputerowy włączał poszczególne elementy pancerza, tam gdzie nadlatywały kule. Gdyby ostrzał był bardziej skoncentrowany, wydolność obrony zostałaby przekroczona. Jesteśmy tylko o krok przed wrogiem. Oni już wiedzą to co my. My nie wiemy co robią i co planują zrobić oni. Musimy pędzić do przodu. Nasza przewaga to nie technika, ale komunikacja.
Po części technicznej Jan zapytał o nieuczciwości. I posypało się. Nieprzyznawanie się do zaniedbań, telefony prywatne w czasie pracy, małe oszustwa przy podziale premii, drobne wykroczenia seksualne w stylu ocieranie się o koleżanki, zaglądanie w dekolt, flirty. Marek wtedy powiedział – przespałem się dziś z koleżanką z innej spółdzielni. Wszyscy zamilkli. Chcesz z nią być i mieć dzieci?
Ja tak, ale nie wiem czy ona chce.
Wiesz o tym że ona ma chłopaka? A w każdym razie przedwczoraj miała chłopaka.
Nie mówiła mi, ale może uznała że to już nieważne.
Łudź się łudź. Rozległa się salwa śmiechu. Sprawy związane z płcią są takie fascynujące, ale jednocześnie mechanizmy tak banalne.
Posłuchajcie. Musimy odlatywać. Za tydzień spotkamy się wszyscy na konferencji. Jest tu sala z dużym ekranem. Na księżycu jest podobna. Do tego czasu zróbcie poważny rachunek sumienia i przypomnijcie sobie wszystko. Marku, Nie złamałeś prawa, ale to co zrobiłeś nie jest etyczne. Uważaj na siebie. Nie jesteśmy komuną hipisowską, a na pewno nie XX-wieczną. Musisz być odpowiedzialny za to co robisz, ona też powinna być odpowiedzialna. Mamy zasadę, że zanim pójdziesz z dziewczyną do łóżka, powiesz nam że ją poznałeś, ta zasada pomaga zapobiegać rozprężeniu. A już na pewno dotyczy to członków spółdzielni.
Pożegnaliśmy się serdecznie ale bez nadmiernej wylewności. Choć Andrea, Włoch wycałował wszystkich nas pozostających. Takie mają zwyczaje a Andrea jest świetnym kolegą.
Oni pojechali na odloty a my na poligon. Otoczony dziesięciometrowym wałem obszar około dwóch hektarów służył jako strzelnica czołgowa i artyleryjska. My stanęliśmy z naszymi małymi laserami w rogu i nie byliśmy zbyt widoczni. Za ścianą ogniową było kilkaset kilometrów dżungli. Warunki bezpieczeństwa zachowane ponadstandardowo. Ale nasza broń byłaby w stanie zestrzelić satelitę, gdyby miał pecha otrzymać wiązkę energii.
Robert od razu usiadł przy klawiaturze i zaczął testować i czytać instrukcję. Ja z Markiem zabraliśmy się za poznawanie sterowników skrzydeł anielskich. Ta nazwa pewnie się powszechnie przyjmie, po opublikowaniu filmiku z wioski. Wszystkie serwisy internetowe informowały o odparciu ataku i o tym że poszkodowanym pomogli również spółdzielcy.
Ewa odkurzała korytarz na 17 piętrze gdy przybiegła roztrzęsiona Manuela. Czerwona na twarzy z zapłakanymi oczami. Co się stało? Weszłam do apartamentu na górze, siedzieli we trzech, strasznie nabałaganili. Zabrałam się za sprzątanie, tamci na mnie patrzyli. Ten najważniejszy powiedział że chcą mnie przelecieć i dadzą pieniądze. Akurat byłam schylona i jeden z nich klepnął mnie w tyłek. Uciekłam.
Dobrze ze przyszłaś do mnie. Ewa objęła ją ramieniem, drugą ręką połączyła się z SOC. Dajcie mi kierownika hotelu. Przyjedź na 17 piętro, pilne.
Kilka minut później był z nimi Stefan, czterdziestoparoletni, postawny mężczyzna. Na widok takich ludzi najgorszym oprychom poziom adrenaliny opada. Ewa opowiedziała o zdarzeniu.
Chcesz pójść z nami? Nie bój się, jesteś ze mną. Uśmiechnął się do Manueli ojcowskim uśmiechem. Ona nabrała odwagi i powiedziała – dobrze. Pojechali na górę. Stefan zapukał.
Otworzył ten najbardziej cwany. Spojrzał wyzywająco.
Byliście nieuprzejmi wobec tej Pani, Przeproście i może wam wybaczy, i na tym zakończymy sprawę.
Stek przekleństw z ust młodego człowieka był dosyć długi, wśród nich przemknęła informacja że jest siostrzeńcem wiceministra.
Czekam dwie minuty na przeproszenie tej Pani.
Upłynęły na wyzwiskach i pogróżkach.
Proszę opuścić Hotel.
Młodzieńca zatkało na moment. Wiesz ciulu że mój wujek jest ministrem, wylecisz z roboty, zapłaciłem za ten pokój.
Na recepcji zwrócą panu pieniądze. Proszę opuścić pokój.
Nigdzie się nie ruszamy.
Proszę zadzwonić do wujka.
Po chwili wahania młodzieniec wybrał numer i powiedział - Wujku, te głupki się mnie czepiają.
Podał słuchawkę Stefanowi. Stefan Inskip, kierownik ochrony hotelu kooperatywy.
Proszę pana, pański syn obraził współwłaścicielkę hotelu i odmówił jej przeproszenia. Tamten powiedział coś, a Stefan podał słuchawkę chłopakowi. Cała sylwetka młodzieńca zmieniała się na ich oczach, z cwanego zawadiaki stał się w skarconym uczniakiem.
Odjechali z hotelu po kwadransie.
Kooperatywa. 6.
Stałem obok Marka na konstrukcji schodka. Pospawany z duraluminiowych rurek dawał naszym nogom oparcie. Ziemia była 18 kilometrów niżej. Kiedy Pablo zadzwonił poprzedniego dnia i powiedział że fajnie nam się razem pracowało i że potrzebowałby znowu naszej pomocy od razu pomyślałem o skrzydłach i butach. Były już dość dobrze przetestowane, ale zwykle dolatywali do kilkuset metrów w górę. Nigdy nie mieli skafandrów, więc nie zapuszczali się wyżej. Kiedy przedstawiłem mój pomysł najpierw mieli wątpliwości, ale kiedy powiedziałem że weźmiemy też spadochrony, ot tak na wszelki wypadek, zgodzili się. Do późna pracowaliśmy nad zaadaptowaniem konstrukcji do skafandrów z butlami tlenowymi. Teraz panel założony, spadochrony i osprzęt mamy na sobie. Lecimy. Najpierw skoczył Marek. Usłyszałem jak mówi - olaboga, zajebiście.
Odczekałem dwie minuty i skoczyłem za nim. Byliśmy w dwusiecznej między linami, cały ruch powietrzny został tu wstrzymany, na dole pole patatów, jest bezpiecznie.
Minutę po skoku odpaliłem skrzydła i stopniowo zwiększałem moc. Trójkąt lin był daleko, ale czułem że zwalniam, wreszcie zawisłem kilkanaście kilometrów nad ziemią. Marek też hamował, ale później zaczął i był kilka kilometrów nad ziemią. Teraz zaczął się wznosić. Po chwili zobaczyłem pod sobą czarną kropeczkę, zaczęła się zbliżać. Chłopaki z dołu zaczęli korygować kurs. Robert już wymyślał algorytmy do naprowadzania. Coraz lepiej widziałem Marka. Nade mną wisiało kilka dronów, jeden zaczął się opuszczać. W końcu Marek zawisł obok mnie i dał znak że możemy polecieć kawałek. Polecieliśmy na południowy wschód a potem zakręciliśmy na południe. Przelecieliśmy kilka minut i zaczęliśmy się opuszczać. Paliwa wystarcza na piętnaście minut, zostało jeszcze na sześć, byliśmy dziesięć kilometrów nad ziemią. Zredukowaliśmy silniki i kiedy zostało tysiąc metrów zaczęliśmy hamować. Marek zużył więcej paliwa. Powiedział do mnie, ja otwieram spadochron. Wyłączył silniki i zaczął spadać jak kamień, po chwili zobaczyłem pomarańczową czaszę. Miałem jeszcze pół kilometra i nie mogłem się zdecydować na spadochron. Dałem ciąg na minimum i zacząłem spadać, pięćdziesiąt metrów nad ziemią zwiększyłem i doszedłem do trzydziestu metrów, dwudziestu, przy dziesięciu dałem dużą dawkę, tak że prawie zawisłem i zacząłem się opuszczać do ziemi. Kiedy stanąłem na polu patatów zbiornik był prawie pusty.
Wiceminister był wściekły, jak to, chciałeś przelecieć sprzątaczkę? Ten palant, ochroniarz powiedział mi że współwłaścicielkę hotelu. Co za hołota bez ambicji, co za bezczelne śmiecie. Mam tego dosyć. Dzisiaj porozmawiam z ministrem. Trzeba coś zrobić z tymi pieprzonymi głupkami. Sacrable.
Minister czekał w salonie. Siedział na kanapie z martini i cygarem. Widząc wzburzenie podwładnego uśmiechnął się lekko i powiedział – co o nich sądzisz? To hołota bez ambicji, to psy, świnie, parszywe gówno. Nie mają szacunku dla nikogo, parszywe dziadostwo, nie ma dla nich nic świętego. To na pewno lewaki i masoneria. Na pewno są wrogami kościoła. Na pewno papież by ich wyklął gdyby ich poznał tak jak ja. Czy pan wie co oni zrobili? - Co? - Wyrzucili z hotelu mojego siostrzeńca z kolegami, a jakiś dupek z ochrony okłamał mnie bezczelnie, powiedział że mój siostrzeniec chciał zgwałcić współwłaścicielkę hotelu, a to była zwykła pokojówka, chłopaki chcieli się zabawić, przecież nie za darmo. Dostałaby za parę godzin tyle, co za miesiąc roboty.
Minister uśmiechnął się. Słuchaj Garcia, ja muszę być dla nich miły, wiesz, opinia publiczna. Ale tobie daję wolną rękę. Jeśli będziesz potrzebował czegoś, tylko powiedz. Wielu ludzi będzie ci kibicować, to potężni ludzie.
Garcia wychodził od Ministra w świetnym humorze. Dostanę tych szmaciarzy.
Ewa klęczała w kaplicy. Matka Boska Częstochowska patrzyła na jej łzy. Matko Najświętsza, jakaż ja jestem niegodna, żeby tu wejść do Ciebie. Nie umiem sobie poradzić. Zakochałam się w Marku i kocham Manuela. Matko Najświętsza, jaka niegodna jestem, ale nie umiem się zmienić. Od dawna trwała tak na klęczkach w pustej kaplicy, co chwila szloch przeszywał jej plecy. Po jakimś czasie wreszcie się uspokoiła, wytarła chusteczką oczy, wstała i wyszła z kaplicy żegnając się znakiem krzyża. Poszła do łazienki, umyła twarz a potem poprawiła delikatny makijaż. Nie było tego dużo, szminka i coś na rzęsach. Była młoda i śliczna. Faceci zakochiwali się w niej, niektórzy to wyznawali, inni nie, ale ona wiedziała. Cieszyła się tym, albo to przeklinała, ale była jaka była.
Dwa tygodnie minęło od odlotu reszty spółdzielni na księżyc. Na teleodprawie tydzień temu postanowiliśmy że w miarę możliwości będziemy przyjmować nowych, ale nie musimy się spieszyć. Zwykła procedura to co najmniej dwa lata pretendowania a potem pół roku nowicjatu. Wielu odpada bo warunki są surowe. Absolutna abstynencja od alkoholu i narkotyków, a na etapie nowicjatu również od seksu. Zakaz hazardu, w to wchodzi również gra na giełdzie. Zakaz zaciągania pożyczek w komercyjnych bankach. Absolutna uczciwość. Nie wolno kłamać ani niczego zataić. Ten system tak działa, że nie da się żyć z kłamstwem. Na początku przychodzili tacy co lubili wypić, później pazerni na pieniądze, trafiali się szpiedzy, tacy prawdziwi, opłacani przez rządy. Nikt nie umiał utrzymać jakiegokolwiek kłamstwa dłużej niż przez rok. Rekordzistą był pewien Żyd z Mosadu. Pękł po piętnastu miesiącach. Ruscy i Amerykanie mogli dotrwać do pół roku, inni pękali do trzech miesięcy. Nie chcieli wierzyć że tak to działa, ale fakty mówiły swoje. Niby dali sobie spokój, ale od czasu do czasu kogoś podsyłają.
Przyjmujemy najchętniej wykluczonych i narażonych na wykluczenie. Opieramy się na słowach Jezusa „kamień odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym”. Zwykli ludzie też do nas trafiają, ale im jest trudniej. Wykluczony przewartościowuje całe swoje życie, więc łatwiej mu używać prawdy w komunikacji, bo żył po drugiej stronie osi, różnica jest dla niego widoczna po kilku tygodniach. Kiedy trafia do nas człowiek, który standardowe społeczne prawdy i kłamstwa miał na co dzień wymieszane, potrzebuje więcej czasu do odrzucenia powszechnych fałszywych przekonań.
Marek był przez ten czas szczęśliwy, wszystko robił jak w transie. Obliczał pola przekształceń energii i pisał jakieś długie, skomplikowane wzory. Robert siedział przy klawiaturze i programował to, co wymyślił Marek. Ja z Karolem udoskonalaliśmy laser, kiedy spytał czy umiem strzelać z konwencjonalnych rodzajów broni. Powiedziałem że umiem z kałacha, ale to dawno było, gdy ostatni raz miałem w rękach. Zresztą nie wierzę w strzelanie, kopnięcie w jaja, albo uderzenie w krtań są skuteczniejsze. Karol spojrzał na mnie z ironią i powiedział tam leżą mopy, spróbujmy trochę pomachać. Wziąłem swój kij i przyjąłem postawę jak na filmach, Karol zrobił ruch i poczułem że ręce mam puste. Kij leżał kilka metrów ode mnie. Podniosłem go i skoncentrowałem się, Karol stał naprzeciw, w następnej sekundzie nie było go przede mną, czułem za to na gardle przystawiony koniec jego broni. Gdyby walka była prawdziwa, byłoby kiepsko.
Nie wiem co się stało, brałem udział w zadymach i zdarzało się wygrywać, ale dzisiaj jestem zdruzgotany – powiedziałem do Karola – nie przejmuj się, jest niewielu ludzi na świecie, którzy mogą mi dorównać, a awantur i tak lepiej unikać, już swoje narozrabiałeś. Teraz stawaj i zaczynamy treningi. Zaczęliśmy od tai-chi, wydawało mi się głupie, podnoszenie rąk w górę i w dół, i oddychanie w takim rytmie. Potem pół godziny nauki trzymania kija. Tragedia.
Marek biegł jak na skrzydłach, Ewa czekała na skwerze obok uniwersytetu. Podszedł do niej i już z daleka zobaczył że jest bardzo poważna. Zwolnił zaniepokojony i powiedział witaj kochanie.
Marku, musze ci coś ważnego powiedzieć.
Co?
Zakochałam się w tobie…
Marek się uśmiechnął radośnie
… ale kocham też Manuela.
Marek zbladł
Nic nie mów. Idę teraz do domu, jeśli zechcesz spotkamy się jutro.
Odwróciła się i odeszła. Marek został sam i nie mógł uwierzyć w to co się stało. Gardło zacisnęło mu się tak, że z trudem oddychał.
Wrócił do pokoju i położył się na łóżku, leżał z oczami utkwionymi w sufit. Kiedy przyszedłem powiedział, kurwa, zazdroszczę tym, którzy mogą się upić, czasami jest w człowieku taki ból, którego nie można znieść.
Co się stało
Nie chcę o tym mówić.
Oczywiście, kiedy zechcesz – powiesz.
Leżał i co jakiś czas ciężko wzdychał. Ja się zabrałem za testy chi – kwadrat, od czasu do czasu warto poćwiczyć, potem jeszcze zamierzałem zabrać się za past perfect, gdy nadszedł Karol.
Chodźcie do nas, mamy ważnych gości.
Marek podniósł się niechętnie i powlókł za Karolem, szedłem na końcu.
Weszliśmy do pokoju i zrobiło się ciasno.
Stefan Inskip, którego znałem był w mundurze SOC. Azjatyckiej urody atleta to Dzion Lee – służył spółdzielni jako jeden z członków komórki analiz społecznych i politycznych, Piotr Mastalerz był przedstawicielem atlantyckiego zarządu.
Nawet Marek na chwilę zapomniał z wrażenia o Ewie. Musiało stać się coś nadzwyczajnego.
Zaczął Dzion. Wiecie że aktywność szpiegów w kooperatywie wzrosła w ostatnich kilku tygodniach?
Jak to odkryliście?
Monitorujemy korelację wstąpień i wystąpień i aplikacji o pretendenturę. W kilku regionach tau kendala przybiera wartości 0,5 do 0,7 ale najwyższa jest przy waszej wieży.
Ale ciągle przyjeżdżają do nas z całego świata, to spora atrakcja otrzeć się o kosmos, nawet przy sprzątaniu albo hydraulice.
Tak było zawsze, uwzględniamy ten wskaźnik, ale ostatnie kilka tygodni to wzrost, korelacja jest wyraźna.
Czy my możemy w czymś pomóc? To są sprawy na walne zgromadzenie , ewentualnie na zarząd.
To wy dwaj skakaliście wczoraj?
Tak, skąd wiecie?
Wszyscy wiedzą, jesteście gwiazdami portali lotniczych, a miliony nastolatek już się w was rozkochały.
Coś ty?
Przecież filmowaliście wydarzenie, poszło do sieci i nawet telewizje pokazują. Macie pół miliarda odsłon.
Siedzieliśmy bez słowa patrząc po sobie.
Robert powiedział – ja wysłałem film paru znajomym, wczoraj wieczorem. Przepraszam.
Nic złego się nie stało, wręcz przeciwnie. Ale teraz muszę was prosić o ważną rzecz, to będzie coś bardzo nietypowego i tylko w bardzo wyjątkowych przypadkach stosujemy takie prośby. Chcemy żeby to, o czym będziemy rozmawiać było objęte ścisłą tajemnicą.
To ja wychodzę - powiedziałem - Cały świat pogrąża się w gównie bo ludzie robią sobie tajemnice, to jest niezgodne z naszymi zasadami. Bawcie się beze mnie.
Poczekaj proszę, nie unoś się. Wolno nam ze względów bezpieczeństwa czasami utrzymywać w tajemnicy pewne fakty.
Wiem że wam wolno, wiem że dobrze robicie, wiem że dla dobra kooperatywy, ale ja wychodzę, róbcie swoje. Ty Marku proszę cię, zostań, jesteś mądrzejszy ode mnie. Wiem że macie ważną sprawę i że to co robicie jest istotne dla bezpieczeństwa kooperatywy. Jedyne co zrobię, to nie powiem o tym spotkaniu nikomu. I tak złamię moje święte zasady. Brzydzę się tajemnicami.
Wyszedłem i zająłem się ćwiczeniami z past perfect. Nie spytałem nawet dlaczego wybrali taki test zależności.
Kooperatywa. 7.
Kiedy pocisk nadlatywał z prędkością 715 m/s był namierzany z odległości maksymalnie 30 metrów i śledzony, cztery generatory pola określały przestrzeń w której występowało prawdopodobieństwo trafienia. Tworzyły płaski sprężynujący łuk elektromagnetyczny, który trwał przez jedną setną sekundy i był w stanie pochłonąć energię 2000 J. Niestety Tylko 12 procent energii udawało się odzyskać. Używaliśmy najefektywniejszych, megafaradowych kondensatorów więc energii wystarczało na pół godziny intensywnego ostrzału. Jeżeli ktoś strzelał z odległości bliższej niż 30 centymetrów, system nie był w stanie zadziałać. Nasze podstawowe modele chroniły przód i boki. Ważyły 8 kilogramow. Kiedy używasz skrzydeł taka masa nie jest problemem, ale kiedy przedzierasz się przez dżunglę, nie jest lekko. W Instytucie robili próby z rozpoznawaniem masy i energii pocisku w zależności od rodzaju broni. To pozwoli zoptymalizować energię na tarczę.
Powoli gromadziliśmy rzeczy potrzebne w Kongo. Mieliśmy dołączyć do spółdzielni, która wysłała pomoc do Takede. Tak nazywała się wioska zaatakowana przez terrorystów. Robiliśmy przemarsze z ekwipunkiem przez dżunglę, Start w górę z zarośli i lądowanie w zaroślach. I tu zaczynał się problem. Silniki odrzutowe to tak naprawdę spalanie benzyny albo wodoru, w suchej dżungli łatwo było spowodować pożar. Potrzeba było dwie osoby, kiedy jedna się wzbijała, druga szybko gasiła pierwsze płomienie. Ale to wciąż było niebezpieczne. Cóż, każde rozwiązanie jakiegoś problemu powoduje powstanie kilku innych. Startu w dżungli mieliśmy używać tylko w ostateczności.
Marek po powrocie z narady był skupiony, nie wspomniał ani słowem na ten temat. Ale nie wspomniał też o Ewie. Świadomość może przeżywać na raz tylko jedno uczucie, skoro Ewa została wyparta, musiało być to coś niezwykłego.
Na odprawie Karol zaproponował, że będziemy ćwiczyć Kendo i Tai – chi. Zgodziliśmy się. Na zajęcia ubrał strój i rzeczywiście zrobił wrażenie. Cały czarny, z drucianą maską chroniącą twarz. I miał drewniane miecze, inne uczucie niż trzymanie kijów od mopa. Powiedział że za tydzień zamówi nam kimona. Byliśmy w dresach. Godzina podnoszenia i opuszczania rąk i potem trzymanie kija. Będę mistrzem trzymania kija, jak na razie dobre i to. Na koniec seria przewrotów, padów i żabek, całe szczęście, bo myślałem że przysnę na stojąco.
Piotr Mastalerz miał dziś otwarty wykład w Instytucie, Po ćwiczeniach z Kendo poszliśmy posłuchać, sporo ludzi się zebrało. Nie było żadnych plakatów, ale w tym wypadku nie było potrzeby, większość znała jego książki o spółdzielczości i teoriach sprawiedliwości i wolności rozwiniętych na bazie teorii systemów. Opowiadał o wynikach badań jakościowych w spółdzielniach peryferyjnych, niezupełnie zintegrowanych. My w wielkich ośrodkach spółdzielczych widzimy wyraźnie różnicę efektywności gospodarowania między spółdzielczością a kapitalizmem, ale w Afryce czy na bliskim wschodzie mają poważne problemy ideologiczne. Dlatego Piotr właśnie tam teraz głównie przebywa, bo wie że tam, gdzie najwięcej problemów, tam można uzyskać najciekawsze obserwacje. Opowiadał o tym jak w nastych latach naszego wieku w Polsce rozkradano fundusze unijne i dzięki temu zrodziła się socjologia złodziejstwa. Wcześniej to zjawisko nie występowało w tak ekstremalnym nasileniu. Wtedy zaczęto rozwijać teorię mediów komunikacji Luhmanna i dlatego w spółdzielczości zastosowano medium prawdy. Na początku to było porażką bo nie można było przekonać ludzi do ponadstandardowej uczciwości, wtedy rozpoczęto eksperymenty w ośrodkach uzależnień i więzieniach. Teoria wyboru i konsekwencji zastąpiła teorię racjonalnego wyboru.
Piotr objaśnił nam diagram Luhmanna gdzie osią X była prawda, osią Y miłość. Powiedział że jedna wartość nie może być równa zero, gdy druga przyjmuje duże wartości, bo nastąpi niestabilność systemu. Patrzył wtedy w naszą stronę i wiedziałem że nawiązuje do mojego wczorajszego opuszczenia narady. Niech sobie nawiązuje, mam swoje zasady.
Mówił ze optymalny przebieg funkcji to dwusieczna kąta między współrzędnymi i że ten stan Abramowski nazywał przyjaźnią, wartością kluczową w spółdzielni.
Kiedy znowu spojrzał w moją stronę ziewnąłem ostentacyjnie, uśmiechnął się.
Na zakończenie podsumował że spółdzielczość naszego systemu ma 1,7 % udziału w światowej gospodarce i ten udział wciąż wzrasta. Ponadto współpracujemy najchętniej z klasycznymi przedsiębiorstwami spółdzielczymi.
Ewa też była na wykładzie, ale Marek, nawet jeśli ją widział, to nie spojrzał w jej stronę ani raz. Była zdziwiona, ale nie podeszła, pokręciła się chwilę i zniknęła.
Po południu pojechaliśmy na strzelnicę, Robiliśmy testy ręcznych małych laserów. Dobieraliśmy ekwipunek. Zostaliśmy też wciągnięci do struktury SOC. Dostałem mundur khaki z emblematem i czapką z daszkiem. Buty miały specjalny system siłowników i skok był wzmacniany dwukrotnie. Trzymetrowe susy nie były w nich niczym trudnym. Można było popaść w euforię, uzbrojeni po zęby jedziemy walczyć z dzikimi. Ale wiedziałem że to nie takie proste, nie tylko militarnie.
.
Garcia siedział przy biurku a pułkownik stał i raportował. Wprowadzamy naszych ludzi, ale trudno im wejść. Potrzebujemy czasu i pieniędzy. Pieniądze dostaniecie, ale nie mam zamiaru czekać, trzeba pokazać chamom kto tu rządzi. Wyślijcie patrole wokół ich terenów, złapiecie jakichś maruderów, macie dać im porządny wycisk. Niech się uczą porządku.
.
Mieliśmy z Markiem najlepszą kondycję, Karol miał swój wiek a Robert to gryzipiór. Postanowiliśmy zrobić bieg przez dżunglę. W zasadzie nie był to bieg, ale przedzieranie się. Mieliśmy tylko kompasy i nie mogliśmy niczego przeciąć. Kiedy zarośla były splątane, skakaliśmy albo czołgaliśmy się, ścieżki były pozarastane, pełno było kolców i parzących liści. Po przebyciu kilometra zawróciliśmy. Droga, którą przybyliśmy zgubiła się i szukaliśmy tylko na azymut. Kiedy wyczerpani wybiegliśmy na małą polanę otoczyli nas żołnierze. Dostałem niespodziewane uderzenie w twarz, prawie w tej samej chwili następne. Machnąłem ręką coś ją złapało. W następnej chwili leżałem na ziemi i poczułem kopniaka w brzuch. Odruchowo zwinąłem się w kłębek chroniąc głowę. Czułem ciężkie buty kopiące mnie po kręgosłupie i głowie. Po jakimś czasie ktoś wykręcił mi ręce do tyłu, poczułem więzy na rękach a potem na nogach. Zostałem wrzucony do ciężarówki i leżałem na podłodze, za chwilę wrzucili Marka, też pobitego i związanego. Żołnierze usiedli na ławeczkach. Od czasu do czasu któryś kopnął z nudów.
Po piętnastu minutach wynieśli nas i wrzucili do cuchnącego lochu bez okna, leżeliśmy na brudnej słomie. Wolałem nie myśleć co w niej było. Na pewno zaś były szczury. W trakcie hałasu wypłoszone pochowały się, ale teraz zaczynały powoli sprawdzać teren.
Spytałem Marka – jak się czujesz?
Kiepsko – wymamrotał – szczęka.
Ja miałem szczęście, odruchowo chroniłem wrażliwe partie, tak się postępuje gdy napastnicy mają dużą przewagę, Marek nie miał doświadczenia, próbował kogoś trafić, trafili jego.
Leżeliśmy tak z pół godziny, weszło kilku żołnierzy. Rozwiązali nas i dali wiadro z wodą żebyśmy się umyli. Marek miał poobijaną twarz, będzie siny. Oddali nam czapki i wyprowadzili przed koszary.
Kiedy wyszliśmy przed bramę zobaczyliśmy pięć ciężarówek, osiem poduszkowców i dwie karetki. W szyku czwórkowym stało trzy bataliony SOC-u. Stefan podszedł do nas i zapytał – jak się czujecie?
Marek nic nie mówił, ja powiedziałem - żyjemy i chcemy do domu. Dowódca jednostki również podszedł do nas i przeprosił za pomyłkę, odpowiedziałem - drobiazg. Wszyscy wiedzieliśmy że to nie pomyłka. Zabrali nas do karetek i wróciliśmy.
.
Minister był wściekły. Garcia słuchał i robił się coraz mniejszy. Tak jest. Wszystkie decyzje będę konsultował, Tak jest. Tak jest. kiedy przyjedzie? Tak jest.
.
Ewa siedziała przy łóżku Marka i płakała. Marek leżał i nie bardzo mógł mówić, ale wybełkotał – przeszło mi to zakochanie, nic nie poradzę. Możemy się kolegować, ale już mnie nie męcz, źle się czuję. Ewie teraz z kolei coś w gardle stanęło i łapała rozpaczliwie powietrze. Miłość to miłość.
.
Po kilku dniach doszedłem do siebie, marek wciąż jeszcze leżał, ale już mógł mówić normalnie. Zbliżał się termin wyjazdu do Afryki, postanowiłem przeglądnąć nasze rzeczy, zastanowić się czy czegoś nie brakuje. Myślałem o tym żeby spakować swoje skrzydła, skafander i buty, ale nie były jeszcze zaadaptowane do pola walki. Dadzą mi tuż przed wyjazdem. Mieliśmy jechać na lotnisko 130 kilometrów od nas, miejscowe władze nie zgodziły się na pas startowy przy wieży, mówili że lokalna gospodarka też chce mieć z nas korzyści. Tak naprawdę ta lokalna gospodarka to krewni wiceministra, którzy byli właścicielami wszystkich firm związanych z kontraktami rządowymi.
Ewa odwiedzała Marka, rozmawiali spokojnie, po koleżeńsku. To co płonęło zgasło, ona po prostu odwiedzała swojego kolegę, jej chłopak nawet niczego się nie domyślał, na razie zbierał z ojcem banany. Marek zaczynał się ruszać, miał siną twarz, poobijane zebra, oddychał z trudem ale już zaczęliśmy żartować z naszej przygody. Ja zresztą też czułem pobicie, ale miałem na twarzy tylko jednego siniaka, resztę ciosów zebrałem w plecy i nogi. Chwilowo nie biegaliśmy, ale ja już zacząłem regularnie robić sekwencje Tai – chi. Na razie masuję grzywę dzikiego konia.
.
Kurt siedział naprzeciw Garcii. Pokazywał postawą że Garcia jest tu panem, pozwalał się strofować, patrzył i słuchał uważnie. Garcia wyraźnie odprężony rozpalił się i roztaczał przed nim swoje pomysły, Jeden z nich polegał na wysadzeniu jednej z lin. Wtedy odezwał się Kurt.
Panie ministrze. Jestem doradcą a oprócz tego zabijam ludzi i robię to dobrze. Jeśli będzie potrzeba, pan mi wskaże kogo mam zlikwidować a ja to zrobię. Ale jako doradca muszę panu odradzić pewne działania, bo one mogłyby spowodować że otrzymałbym rozkaz likwidacji pana. A moi pracodawcy wiedzą wszystko, nie tylko ode mnie.
Garcia przed chwilą podniecony i z rozpaloną wyobraźnią, zbladł nagle i zapadł się w fotelu. Role nagle się odwróciły i facet naprzeciw niego w nienagannym czarnym garniturze z prostego pachołka na posyłki stał się dla niego panem życia i śmierci.
Kurt uśmiechnął się szeroko – Ależ panie ministrze, nie po to tu przyjechałem. Proszę pozwolić mi się rozejrzeć a na pewno coś razem wymyślimy. Pan jest mądrym i przebiegłym człowiekiem, Wiem że mogę się od pana dużo nauczyć. Czy może mnie pan przedstawić siostrzeńcowi? Podobno miał kontakt z tymi ludźmi.
.
Karol powiedział mi że Piotr Mastalerz chce dołączyć do naszej spółdzielni. Trochę mnie zatkało, on pełnił służbę ogólną, znał masę ludzi z różnych rządów i ciągle gdzieś jeździł a teraz chce zaszyć się w afrykańskiej wiosce. Karol powiedział że znają się z Piotrem od dawna, Piotr jest bardzo niekonwencjonalny, ale robi takie rzeczy że wszyscy są zachwyceni. Będziecie mieli okazję porozmawiać, jego pasją jest socjologia. Wiedziałem że oni wszyscy chcą mnie namówić do przystąpienia do tajemnicy, nie ma mowy. Brzydzę się tajemnicami bardziej niż szczurami.
.
Kiedy biliśmy się z gangsterami obezwładniły nas łapki. To miniaturowe drony z linkami i zatrzaskami każdy róg ma wyrzutnię dwóch ciężarków, które są na końcach krótkiej linki, ta jest w połowie długości przymocowana do długiej, ta z kolei jest na kołowrotku. Kiedy ciężarki oplotą rękę albo nogę, zatrzaski łapią i nie można ich niczym rozdzielić . Najczęściej łapią dwie nogi naraz. Kołowrotki skręcają linę i człowiek się przewraca, kiedy chce się uwolnić wyciąga rękę, wtedy ręka też jest złapana, potem druga i mamy elegancki pakunek. Tak właśnie wyglądaliśmy po bójce. Pozostaje tylko pozbierać delikwentów i załadować na samochody. Dosyć pacyfistyczna broń, ale jak każda może być źle użyta.
Ćwiczyliśmy właśnie jak je używać, miałem wprawę w byciu łapanym, wiec grałem rolę złego terrorysty, kilkakrotnie mnie złapało, ale później coraz dłużej to trwało. To oznacza że trzeba być skutecznym, nie pozwolić im się uczyć. W zasadzie nikt chyba nie pomyślał co będzie największym problemem, a właśnie teraz przyszło mi to do głowy. Jeżeli nasz program zadziała, gdzie będziemy trzymać więźniów? Nie jestem pewny czy możemy zaufać sprzymierzonym wojskom, oni takie problemy załatwiają definitywnie i szybko.
Kooperatywa. 8.
Rano przebiegłem mój dystans samotnie bo Marek ciągle jeszcze czuł wszystkie kości. Chodził już w miarę normalnie, ale żebro to okropny ból. Kiedy wróciłem rozpocząłem rozczesywanie grzywy dzikiego konia. Te łagodne, monotonne ruchy pozwoliły mi się odprężyć i jednocześnie skoncentrować. Odmówiłem Ojcze Nasz i Zdrowaś Mario. Myślałem o wykładzie . Ludzie kiedyś mierzyli zasoby materialne liczbą krów, potem weszły złote i srebrne krążki, później papier i plastyk. Ale to wszystko było możliwe, dzięki coraz precyzyjniejszemu definiowaniu poszczególnych jednostek. Jeśli pomyślisz cokolwiek o sprawach fizycznych, wszystko możesz podać w cyfrach. Przez to każdy fizyczny obiekt staje się wyraźny i precyzyjnie konkretny. Miłość to mgła.
Nasze przygotowania do wyjazdu były coraz bardziej zaawansowane. Sprzętu jest już cała ciężarówka. Zawiezie nas DC-9, ma lecieć więcej ludzi i więcej rupieci. To cała wyprawa będzie. Szedłem zamyślony, gdy zaczepił mnie jakiś turysta. – przepraszam, szukam uniwersytetu - Nie mamy uniwersytetu, ale jest instytut, może o to panu chodzi – tak, słyszałem że jest albo ma powstać uniwersytet spółdzielczy – niedługo ma zostać przemianowany, ale na razie musi pan pytać o instytut – Pan może jest związany z tą placówką? – dosyć luźno, chodzę na wykłady i czasem weryfikują mnie co do poziomu wiedzy – to ciekawe, jestem w okolicy i zajrzałem z ciekawości, interesuję się waszymi osiągnięciami. – Pan jest pierwszym turystą, który nie zapytał o wieżę ale o uczelnię – o wieżę nie musiałem pytać, ją widać z daleka. Roześmialiśmy się obaj. –Miło pana poznać, jestem Antoni Pacyna – Kurt Stein, bardzo mi miło. – jutro jest wykład Piotra Mastalerza, przy wejściu do instytutu wisi plakat, wstęp wolny, zapraszamy – Czytałem jego książki, postaram się przyjść. Do widzenia.
Mieliśmy poważną naradę. Wieści z Kongo były jeszcze spokojne, ale wszyscy czuli że tamci szykują ofensywę. Po klęsce czterdziestu rozbójników trzymali się z daleka, zbierali siły. Używali Quadów w dżungli, nie wychodzili na otwarte przestrzenie. Mieli kilka dział, dwa bataliony moździerzy. Ale ich główna siła to karabiny i fanatyzm. Nie bali się umierać. Dla nich życie ludzkie nic nie znaczyło, dla nas było najwyższym dobrem. Na tym polu ich przewaga bojowa była ogromna.
Od Bondo zostanie nam tylko 30 kilometrów dżunglą. Bierzemy poduszkowce i na nie załadujemy wszystko. Jedziemy w piątkę. Marek już wraca do siebie, niedługo będzie biegał. Ewa przyszła z nim na wykład, ostatnio zrobiła się poważna i podobno wpuszcza Marka w dyskusje nad sensem życia. Mam dziwne wrażenie jednak że to nie mózg kieruje tymi pytaniami, do mnie się nie przychodzi poradzić, a o sensie życia wiem tyle samo co Marek.
Przyszliśmy wcześniej i czekaliśmy przed aulą kiedy zobaczyłem znajomego turystę z jakąś blondynką, z bardzo ładną blondynką. Pozdrowiłem go ręką, on pomachał mi i wskazał swojej towarzyszce, skierowali się w naszą stronę. Witam panie Antoni – witam panie Kurt – udowodniliśmy sobie dobrą pamięć do imion. To moja znajoma, Amanda Russel, Kiedy usłyszała że jest wykład Mr. Mastalerza uparła się że mam ją zabrać ze sobą. Spojrzałem jej w twarz a ona mi w oczy bardzo przenikliwym spojrzeniem. Pan jest członkiem spółdzielni? Tak proszę pani. Czytałam o Was a teraz widzę Was na żywo. Przedstawiłem im Marka i Ewę. Amanda spojrzała na mnie, na Marka i znowu na mnie. Czy to nie Wy skakaliście z wieży? Tak, my. Patrzyła na mnie tak, jak każdy facet chce, żeby patrzyła na niego piękna kobieta. To nic takiego, już się teraz kolejki robią do skoków, jeden zacznie to wszyscy za nim ciągną - powiedział Marek. Poczułem złość bo ona przeniosła na niego wzrok i skończyło się gwiazdorzenie.- Też możesz skoczyć, jak chcesz – znowu patrzy na mnie i się uśmiecha. Warto było, choć w momencie wypowiadania tej kwestii już wiedziałem jaki to głupi pomysł. Przecież ona nie jest ze spółdzielni, nie jest objęta ubezpieczeniem, nie może wjeżdżać na poziomy nie dla publiczności, Co za idiotyzm wymyśliłem, nikt na to nie pozwoli. Zresztą na pewno nie zechce, będzie się bała.
Uśmiechnęła się szeroko i zapytała – mogę z Wami skoczyć?
Zobaczę co się da zrobić – odpowiedziałem zdawkowo, nie spodziewałem się że zechcesz, nie wiem skąd mi się taki pomysł pojawił? Brnąłem.
Przesłałam Ci moje myśli, chciałam skoczyć z wieży a poza tym podobasz mi się.
Chyba się zaczerwieniłem, ale nic mądrego nie przyszło mi do głowy i zacząłem coś w stylu nie masz gustu, ale spaliłem odpowiedź w połowie. Wygrała tę rozmowę bezapelacyjnie. Na szczęście otwarto drzwi i zaczęliśmy wchodzić. Usiedliśmy w trzecim rzędzie. Usiadła koło mnie i powiedziała – mam nadzieję że nie masz nic przeciwko temu że usiądę koło ciebie, gdybym nie zrozumiała czegoś to mi wytłumaczysz. Spojrzałem na Kurta niepewnie, uśmiechał się. W zasadzie to się śmiał.
Piotr wyszedł na katedrę i spojrzał po zgromadzonych. Chciałbym dziś poruszyć kwestię wolności.
Jesteśmy dziś mądrzejsi niż wczoraj, ale głupsi niż jutro. Mamy możliwość dokonania wyboru każdego dnia, co godzinę, co minutę. Każdy nasz wybór zamknie możliwości innych wyborów, one przestaną być możliwe. Absolutną wolnością, wolnością idealną byłoby nie robienie niczego. Ale ten stan byłby jednocześnie więzieniem. Dlatego zmuszeni warunkami nadajemy bieg sprawom i tworzymy determinanty.
Znajomy spytał mnie czy nie miałbym ochoty wypić wódki, zapalić skręta, przejechać się lamborghini z piękną dziewczyną i wzbudzić w innych ludziach uczucie podziwu. Odpowiedziałem mu że nie a on mi nie uwierzył. Jest bardzo bogatym politykiem. Powiedział mi że my nie jesteśmy wolni, bo nie możemy pić alkoholu i dobrze się bawić. Zapytałem go czy chodzi mu o alkohol czy o dobrą zabawę?
Powiedział że jedno i drugie, ale kiedy spytałem jaka jest korelacja, nie bardzo umiał odpowiedzieć. Szczerze mówiąc przejażdżka lamborghini z piękną dziewczyną to żaden problem, Mamy w spółdzielni kilka, mamy też porsche, Rolls-roys i jeszcze jakieś tego typu, mamy kilkanaście pełnomorskich luksusowych jachtów, mamy domy we wszystkich miejscach świata, W spółdzielni mamy tysiące pięknych dziewcząt, namówić którąś na taką przejażdżkę nie jest rzeczą nie do zrobienia. Podziw innych ludzi tylko dlatego że jedziesz samochodem z dziewczyną niewiele jest wart.
Ale my możemy polecieć na księżyc, możemy skakać z wielokilometrowych wieży, Możemy w niedalekiej przyszłości wyjść poza system słoneczny, możemy badać wszelkie tajemnice, możemy szukać odpowiedzi na prastare pytania….
Rozpalił się i zaczął przynudzać, udo Amandy dotykało mojego a jej ręka spoczywała swobodnie. Zasłuchała się i widziałem jak jej oczy błyszczały. Dotknąłem jej włosów, dotarło to do niej po chwili, najpierw jakby wróciła myślami, ale później uśmiechnęła się do mnie. Wzrok jej jednak mówił wyraźnie – nie przeszkadzaj. Nie przeszkadzałem więc, ale objąłem ramieniem, nie zareagowała.
Zaczął mówić o wydarzeniach w Kongo. My w spółdzielni nie uznajemy przemocy i zwalczamy agresję, jesteśmy jednak zobowiązani do zapewnienia ochrony i to absolutnie nie przeczy naszym zasadom. Uważamy życie ludzkie za święte i zrobimy wszystko co w naszej mocy aby każde zostało zachowane. Nie jesteśmy jednak w stanie zrobić tego, co nie jest w naszej mocy.
Wszyscy go znali i był w pewnym sensie autorytetem, dlatego to co mówił mogło być odebrane jako ekspose spółdzielni. Zaczęły się brawa, ale zgasił je w zarodku.
Jesteśmy wspólnotą, jesteśmy braćmi i siostrami. Robimy wszystko, żeby nasza spółdzielnia rozwijała się i osiągała sukcesy. Teraz nasze miejsce jest w Kongo, Ja jadę tam z przyjaciółmi – spojrzał na nas – a wy nas wspierajcie z całych sił. Musimy biec tam, gdzie najdzielniejsi boją się iść.
Tym razem mu się nie udało nikogo uciszyć i zebrał sporo oklasków.
Kiedy ucichły Amanda wpiła mi się w ramię. On jedzie z wami do Kongo? – tak – Ty też jedziesz? – tak, - weź mnie ze sobą – poprosiła patrząc mi w oczy.
Dziewczyno, poznałem cię godzinę temu, mam cię zabrać na wieżę, teraz do Kongo, może jeszcze chcesz zostać moją żoną? – Na razie nie, ale mogę iść z tobą do łóżka.
Pierwszy raz w życiu kompletnie mnie zamurowało.
Oczywiście do łóżka nie poszliśmy. Jej cwaniactwo miało granice zupełnie konwencjonalne. Po wykładzie poszła z Kurtem do pociągu, ale dała mi swój numer telefonu i chce skakać z wieży.
Marek i Ewa patrzyli na całą sytuację jak na jakiś film i słyszeli część dialogów. Marek śmiał się ze mnie, twierdząc że trafiło się ślepej kurze ziarno, Ewa się uśmiechała. Ja wracałem ze stacji oszołomiony.
Na stołówce Karol i Piotr czekali na nas. Piotr zapytał mnie kim była ta dziewczyna, która siedziała obok mnie. Powiedziałem że nazywa się Amanda Russel. Spojrzał na mnie uważnie. Słyszałeś kiedyś to nazwisko? Nie. Wiesz kim ona jest? Kim. To dziedziczka rodu Russel, jednego z trzynastu rodów iluminatów. Osłupiałem, niezły wieczór.
Zacząłem najdelikatniej jak umiałem.
Słuchaj Piotrze, wiem o tym że wielu ludzi, którym wierzę uważają cię za osobę rozsądną i mądrą, to nie metodologiczne, ale tylko w ten sposób zdobywamy wiedzę o świecie. Wszyscy których znam uważają cię za wybitnego intelektualistę. Ale wiem co zamierzasz powiedzieć dalej, znam ludzi zajmujących się takimi sprawami. Możemy też przeanalizować prawdopodobieństwo nawiązania przyjacielskich kontaktów z obcymi.
Tak, wszystko możemy. Ale ja stosuję metodologię i to bardzo rygorystycznie. Nie rozmawiam z tobą o planach depopulacji jaką oni knują. Trzydzieści lat temu Ci ludzie posiadali jedną trzecią światowych zasobów pieniężnych, teraz mają tylko jedną czwartą. Oni nas nienawidzą. To czyste psychologiczne i socjologiczne fakty. Ekonomiczne tylko szacunkowe, nikt nie wie ile pieniędzy mają.
Ona chce skoczyć z wieży – ona ma doktorat z psychologii na Berkeley, doktorat z socjologii na LSE i jest profesorem ekonomii w Cambridge.
Nie zgodzicie się żeby skoczyła?
To sprawa pod głosowanie, chcesz żeby skoczyła?
Nagle zacząłem wszystko rozumieć i wszystko co wydawało mi się tak ekscytujące przed momentem, teraz zaczęło napawać mnie obrzydzeniem.
Nie wiem, muszę się zastanowić. Kolację ledwie przełknąłem i poszedłem do pokoju.
Stał tam telefon, dawno nie używałem telefonu, w spółdzielni mieliśmy komunikatory i tekstowniki, ale i z tego rzadko korzystałem. Nie bardzo miałem do kogo dzwonić. Życie na świecie wydawało mi się puste i nudne, takie było moje, zanim wstąpiłem do spółdzielni.
Wybrałem numer, odebrała po drugim sygnale.
To ja – miałam nadzieję że zadzwonisz – czy to prawda że należysz do iluminatów? – ja osobiście nie, ale niektórzy z mojej rodziny tak – czy to prawda że posiadacie jedną czwartą bogactw świata? – Nie jestem pewna szczegółów, ale możliwe że tak - Czy zostałaś do nas wysłana? – tak. Tym razem zamurowało mnie trzeci raz tego dnia.
Kooperatywa. Epilog.
Poduszkowiec wystartował i Amanda siedziała obok mnie. Udało mi się przekonać spółdzielców żeby skoczyła a potem żeby pojechała. Oczywiście pod koniec skoku użyła spadochronu. Trochę się bałem, ale świetnie sobie poradziła. Wyraziła chęć przystąpienia do naszej spółdzielni i została zaakceptowana, dlatego jedzie z nami do Kongo. Została też moją kochanką. Spełniła wszystkie trzy deklaracje. Ona jest od masonów, ja ze spółdzielni. Jak Romeo i Julia. Ciekawe ile pożyjemy?
Lecieliśmy nad drzewami, moja miła rozkoszowała się chłodnym powiewem w upalny dzień. Nie wyglądała na dziedziczkę wielkiej fortuny ubrana w mundur SOC , ale opowiadała mi jak kiedyś weszła do skarbca i rozebrana do naga kąpała się w brylantach. Oczywiście to była metafora, diament jest ciężki więc nie była w stanie się zanurzyć, obsypywała się nimi i odczuwała podniecenie. Kiedy jednak zapytałem co to za rodzaj podniecenia, nie umiała powiedzieć. Naga kobieta i kilka ton diamentów robi wrażenie. Kiedy jednak zastanowimy się co jest jego źródłem, nie jesteśmy w stanie racjonalnie odpowiedzieć. Diamenty to diamenty.
Baza spółdzielni położona była na polanie otoczonej dżunglą. Blaszane baraki stały w koło, jak wozy na amerykańskich westernach, zewnętrzne ściany były wzmocnione. Dżungla dookoła nafaszerowana elektroniką i high tech. Czterdzieści kilometrów od nas była granica Republiki Środkowoafrykańskiej, stamtąd nadchodzili.
Wylądowaliśmy na środku wioski w pięciu poduszkowcach, prawie wszyscy wylegli nas powitać, uwagę przyciągał szczególnie Wiking, dwumetrowy rudy chłop z długimi włosami i zaplecioną na warkoczyki brodą. Miał na imię Olaf, ale i tak wszyscy mówili na niego Wiking. Nie trzymał w ręku topora i to było dysonansem w jego postaci. Podszedł do nas i zapytał – który programuje? Robert powiedział – ja. To rusoj się chopie, ostow groty i chodź mi pomóc. System nom świruje, cosi idzie.
Amanda patrzyła i słuchała ze zdumieniem. Robert znał Wikinga z komunikacji i trochę już wiedział czego się spodziewać. Od tego czasu prawie ich nie widywaliśmy, siedzieli wśród komputerów i nawet nie na wszystkie odprawy przychodzili. Jakiś większy patrol podszedł kilka kilometrów pod naszą bazę, ale bliżej się nie odważyli. Wiking miał pomocników, ale to byli młodzi ludzie do przyuczenia, Robert potrafił ogarnąć całość więc szybko zgrali się i stali się najlepszymi przyjaciółmi.
My z Markiem poszliśmy zobaczyć obronę laserową. Były te najnowsze, ale w jednym z rogów stało działko przeciwlotnicze. Oglądaliśmy je z zaciekawieniem. W porównaniu z naszymi laserami to był potężny moloch, a nie miał ani takiej jak one mocy ani zasięgu. Stał bo stał, mieliśmy współpracować z armią więc oni chcieli nas bronić.
Rozpoczęliśmy ustawianie siatki, kluczowe były anteny dużej mocy koordynujące działanie systemu prewencyjnego. Mieliśmy jeden zeppelin z paraboliczną anteną. Pokryła teren poza granicę. W operacji brało udział dwustu ludzi w tym stu pięćdziesięciu w bazie i pięćdziesięciu w polu.
Patrol, który zaniepokoił Wikinga ruszył do przodu a w jego miejsce zaczęły napływać nowe. Mieliśmy absolutną ciszę radiową, ale mieliśmy komunikaty z kamer. Szły po specjalnej, kodowanej i zmienianej częstotliwości. Z balonem mieliśmy połączenie przewodowe, ekranowane. Od dłuższego czasu w odległości trzydziestu kilometrów od bazy spółdzielni tworzyliśmy przypadkowy szum elektromagnetyczny i terroryści uznali to za warunki naturalne. Ten szum był ze sterowników łapek. Widzieliśmy ich wyraźnie rozproszonych w dżungli. Ruszyliśmy z Markiem i Karolem. Piotr prowadził wsparcie lądowe. Podpłynęliśmy do pierwszej grupy najciszej jak to możliwe. Wypuściliśmy sześćdziesiąt łapek i obserwowaliśmy rozwój sytuacji. W bazie przy sześćdziesięciu stanowiskach zaczęła się gorączka, Robert i Wiking koordynowali akcję. Poprzydzielano numery, rozplanowano czasy. Na znak ruszyli. Wszystko trwało jakieś dziesięć sekund. Dwudziestu islamistów, powiązanych jak baleron leżało oczekując na transport. Nikt nie zdążył wystrzelić. Piotr i inni pozbierali broń i skuli ich kajdankami. Mały zeppelin podleciał, miał miejsce na trzydziestu, ale zapakował ilu było i odpłynął. Po drodze minął dwa kolejne, oczekujące na swój ładunek. Odwiózł je sześć kilometrów, gdzie stało kilkadziesiąt wojskowych ciężarówek. Przypływających ładowano po dwudziestu przykuwając do burt.
Grupy były piętnasto – dwudziestoosobowe. Wybieraliśmy ich jak raki z saka. Kiedy leżeli powiązani wyrażali wyłącznie zdumienie. Zeppeliny odpływały i wracały po nowych. Było jak na zbiorze jabłek. Pozostała ostatnia grupa, było ich pięćdziesięciu i byli zaniepokojeni, gońcy nie wracali, komunikacja nie działała. Było trudniej niż wcześniej. Teraz każdy przy pulpicie dostał swojego do schwytania. Kiedy łapki ruszyły terroryści zaczęli strzelać na oślep, strzelali przez piętnaście sekund, ale narobili sobie sporo szkód. Dwóch zabitych i siedmiu rannych, dwie łapki uszkodzone. Rannych zabrały poduszkowce do szpitala, zabitych wzięli żołnierze. Akcja była zakończona. Trwała trzy godziny, złapano dwustu osiemdziesięciu trzech terrorystów. Oczyszczono całą dżunglę. Przygotowania do niej trwały pięć miesięcy, brało udział dwanaście spółdzielni i instytut.
Nie czekając na wszystkich poszedłem do domu by opowiedzieć Amandzie jak nam poszło. Nie musiałem. Kiedy pakowaliśmy ostatnią grupę terrorystów, filmy z akcji trafiły do sieci i wszyscy je oglądali. Amanda właśnie patrzyła jak wojskowe ciężarówki kołyszą się na wertepach gdy wszedłem. Oczy jej błyszczały i pięknie wyglądała. Pomyślałem że z taką kobietą można założyć rodzinę i mieć dzieci. Powiedziałem jej to a ona powiedziała że też o tym marzy.
Ale jest problem - powiedziałem - należysz do ludzi którzy traktują nas jak wrogów, są głupi, chciwi i bogaci.
Ale co ja mogę na to poradzić? Spytała.
Ożenię się z tobą i będziemy mieli dużo dzieci, ale przysięgniesz mi, że zrobisz wszystko, żeby oni przestali kraść.
Zgodziła się, potem żyliśmy długo i szczęśliwie i wychowaliśmy siódemkę mądrych i uczciwych ludzi.
Może jestem szalony, że wziąłem taki temat, ale tak naprawdę to temat znalazł mnie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo