odc. 1.
Wagonik przejeżdżał obok łąki, z której strzelały w niebo liny. Każda składała się węglowo stalowego splotu. Cztery liny tworzyły wiązkę, jakby boki kwadratu. Przestrzeń między nimi wypełniała mieszanka wodoru i helu w superwytrzymałym i superlekkim balonie odpornym na porywy wiatru do 600 km/godzinę. Dzięki temu 25 kilometrowa lina pozbawiona była ciężaru. Podtrzymywała wraz z 119 innymi dwudziestokilometrową pionową wieżę. Wewnątrz niej biegł dziesięciometrowy, okrągły szyb, z którego co pół godziny wystrzeliwany był kontener. Niektóre były tylko towarowe, leciały szybko. Dla kontenerów pasażerskich limitem było przeciążenie 6g, dlatego miały dodatkowe silniki, które pozwalały przekroczyć grawitację i wejść na orbitę. Dokładnie po drugiej stronie równika stała podobna wieża i wszystkie wysyłki odbywały się dokładnie w tym samym czasie i z tą samą masą. Pozwalało to wyeliminować wpływ na orbitę ziemi, który był wprawdzie pomijalny, jednak w dłuższym czasie mógłby delikatnie ją naruszyć.
Mieliśmy lecieć na księżyc do bazy coop 7. Była nowoczesna, dwa kilometry pod powierzchnią globu. Miała 20 000 metrów powierzchni mieszkalnej i 80 000 metrów powierzchni gospodarczej. W sumie 350 000 metrów sześciennych przestrzeni, wypełnionej powietrzem prawie atmosferycznym, pięć pięter po dwa hektary każde.
Będziemy wiercili tunel do pokładu gdzie można znaleźć grafit, a jak jest grafit, to kto wie co będzie dalej. Jest też sporo żelaza, ruda 60%. Nasi metalurdzy robią czyste wytopy solarnymi piecami. Promienie słońca są kierowane w jeden punkt przez setki luster i metal jest absolutnie czysty. Wiesiek, którego poznałem na robieniu instalacji w operze we Lwowie, jest przy sterownikach luster. Precyzyjnie to robią i mają świetne efekty. Jeden chłopak z ich zespołu wymyślił segregowanie księżycowego pyłu na molekularnych segregatorach, na razie mają pół kilo na godzinę na prototypie, ale za to całe spektrum, wolfram, kadm, złoto, platyna, nikiel.
Z Markiem podwieszaliśmy sufity, w korporacji jakiejś, przez trzy miesiące, miał łapę jak niedźwiedź. W przerwach robiliśmy sparingi, ot tak, relaksacyjnie. Trochę się krzywili że agresja, ale pozwolili warunkowo. Marek siedzi w matematyce, do snu czyta książki z sekwencjami symboli, musiałbym spędzić ze trzy lata żeby coś skumać. Ja wybrałem socjologię, tylko pozornie łatwiejsza, a jeśli idzie o statystykę i logikę, mam z Markiem wspólny język. Kiedy jednak doszedłem do Luhmanna, kucnąłem. Funkcję religii czytałem pięć lat, Facet zaczął od Parsonsa funkcjonalizmu, ale pojechał abstrakcją tak wysoko, że jeszcze nie spotkałem dobrego wykładnika. Mam teraz jego systemy społeczne, cegła 600 stron, biorę do snu i działa. Nie dziwne zresztą, pomijając karierę akademicką całe życie był gryzipiórem.
Dojechaliśmy do stacji przy wieży, plac ze dwadzieścia hektarów, masa ludzi, głównie turyści. Mieliśmy przejść do hotelu, rozprostować kości. Janek szedł przodem, już tu był, zresztą był odpowiedzialny za tę część naszej trasy. Mieliśmy tęczowe plakietki, tęcza to symbol spółdzielczości od początku 20 wieku. Szliśmy alejką, na ławkach siedziało kilkunastu młodych ludzi, kilku czarnych, kilku hindusów, paru białych. Wyglądali na typowych gangsta. Jeden z nich, czarnoskóry z chustą na głowie zwrócił się do towarzyszy. – „Love parade” odpowiedziała mu salwa śmiechu. Szliśmy w milczeniu. Dwunastu facetów w różnym wieku, każdy z tęczą w klapie, sam nie do końca byłem pewny czy mamy nosić te symbole, ale tak zdecydowało zgromadzenie. Inni używali znaczka coop, tego, który światowy kongres spółdzielczy przyjął w 2001, aby nie kojarzyć się z LGBT. Dla gangsta jednak tęcza to jednorodne skojarzenie, zaczęły padać uwagi – „cioty”, „pedzie”, szliśmy w milczeniu, równo. Przeszliśmy obok tej grupy, fala gorąca jaka mnie oblała zaczęła spływać. Szliśmy z Markiem na końcu, więc słyszeliśmy jeszcze długo docinki. To byli gangsta, ale nie mieli broni, nawet noży. Nie mogli mieć. Strefa wokół wieży należała do kooperatywy. Nikt nie mógł tu wnieść broni, materiałów wybuchowych, ostrych narzędzi, alkoholu ani narkotyków. Było to fizycznie niemożliwe. Co więcej, nie wszedł nikt pod wpływem alkoholu lub narkotyków. System kontroli był dyskretny, ale w pełni skuteczny.
Weszliśmy do hotelu, dostaliśmy pokoje i zostawiliśmy nasze rzeczy. Spojrzałem na Marka, on na mnie. Jutro wylot, w kosmosie nie pooddychamy świeżym powietrzem, przejdźmy się na spacer.
Ani słowem nie wspomnieliśmy o tamtych typkach, ale szliśmy tą samą trasą. Siedzieli nadal, choć było ich już tylko ośmiu. Zobaczyli nas i znowu zaczęli docinki. Szliśmy stałym tempem, bez rozglądania się. Jeden z nich wstał z ławki, po chwili wstał drugi z ławki naprzeciw. Cała reszta obserwowała sytuację od czasu do czasu rzucając wulgarne przekleństwo. Podeszliśmy do nich i musieliśmy się zatrzymać. Patrzyliśmy sobie w oczy. Ten naprzeciw mnie uderzył nagle pięścią. Chciał trafić w nos, trafił w policzek. Kopnąłem go w brzuch i odrzuciłem, Marek w tej samej chwili złapał rękę, która leciała w jego stronę i przerzucił typa przez siebie. Było więc dwóch leżących i sześciu siedzących na ławkach. Zacząłem słyszeć brzęczenie. Trzej po mojej stronie zerwali się z ławki. Markowi też nie spali. Uderzyłem najbliższego w nos, zalał się krwią i stał zdezorientowany. Niższego z pozostałych dwóch kopnąłem w nogę, przewrócił się. Od początku starcia minęło sześć sekund, miałem pojedynek jeden na jednego. Marek miał dwóch, ale o Marka się nie bałem. Leżący na ziemi potrzebowali jeszcze kilku sekund do oprzytomnienia, ja naprzeciw siebie miałem potężnego byczka. Machał jak cepami. Wiedziałem że nie będzie łatwo, a czasu nie ma. Kiedy wypuścił we mnie strzał, złapałem za rękę i przewróciłem. Mark miał naprzeciw jednego stojącego, ale inni już zaczynali się podnosić. Minęło już pewnie z 15 sekund. Zawołałem do Marka spierdalamy. Nie zdążyliśmy jednak. Brzęczenie narastało i nagle wokół nas utworzył się jakby rój pszczół. Poczułem że oplatają mnie linki. Wszystkich nas oplotły. Byliśmy bezbronni i bez możliwości zrobienia ruchu. Po dwóch minutach nadjechały trzy łaziki. Zapakowali nas po trzech, czterech i zawieźli na posterunek SOC. Służby Ochrony Kooperatywy.
Tamtych przesłuchali, nas odwieźli do hotelu. Wiedziałem że będzie źle.
Sala była średnia, pięć na sześć metrów. Sofy dookoła. Naszych było 12 i jeszcze kilku tutejszych. Jeden z nich to szef zmiany SOC. Siedzieliśmy w milczeniu. Zaczął przewodniczący.
Spotykamy się w nadzwyczajnej sprawie. Dwóch z nas wdało się w bójkę z miejscowymi. Opowiedzcie co się stało.
Marek spojrzał na mnie, ja na niego.
To przez te pedalskie kolory – wybuchnął. Bardzo głupi pomysł. Mieliśmy znaczek coop i wszystko było dobrze. Teraz wszędzie wytykają nas palcami.
To nie pedalskie kolory, tęcza to znak spółdzielczości od 1921 roku, to że niektórzy się wystraszyli ofensywy seksualności w życiu społecznym niczego nie zmienia. Został ogłoszony znaczek coop, ale tęcza wciąż jest nasza. Możemy używać obu symboli.
Ale słyszałeś co o nas mówili?
No i co z tego. Mówić mogą co im ślina na język przyniesie. Dla nas wiążące są ustalenia zgromadzenia, one są proste, używamy tęczy. Nie mieliście obowiązku noszenia w klapie.
Tak, ale wszyscy nosimy. Jesteśmy wspólnotą, robię co Wy wszyscy, czasem za to płacę.
Cokolwiek byś nie robił, znajdzie się ktoś, komu to nie będzie odpowiadało. Tęcza to nie jest nasz największy problem. Naprawdę nienawidzą nas inni, ci którzy do tej pory czuli się elitą świata. Nienawidzą nas bo jesteśmy skuteczniejsi, a jesteśmy skuteczniejsi bo eliminujemy kłamstwo. Kłamstwo i oszustwa to było naturalne środowisko kapitalizmu, komuniści w swojej rewolucji jeszcze je udoskonalili, dlatego nic nie mogło się im udać.
Dobra, nie jesteśmy tu po to żeby prawić o filozofii. Antek, Marek. Złamaliście zakaz agresji. To jeden z najcięższych zarzutów w spółdzielni. Co macie na swoją obronę.
Oni zaczęli.
Takie teksty możesz zapodawać w sądownictwie i adwokaturze koleś - wyrwał się Nick.
Poszliście tą trasą wiedząc że ich spotkacie. Poszliście się bić. Byliście gotowi do walki.
Tak.
Tak.
Złamaliście zakaz agresji. Grozi za to wyrzucenie ze spółdzielni. Kto jest za?
Nie podniosła się ani jedna ręka.
Macie szczęście.
Proponuję. Nie lecicie na księżyc, przez miesiąc sprzątacie w tym hotelu, kible na błysk, potem jedziecie do Kongo do ochrony. Za rok wrócimy do Waszej sprawy. Jeśli się zrehabilitujecie, przylecicie.
Kto jest za?
Wszyscy oprócz nas dwóch.
Przyjmujecie?
Tak.
Tak.
Podpisywałem protokół i widziałem jak księżyc odpływa, ale nie żałowałem ani sekundy. Nie jest tak źle, za miesiąc jedziemy do Kongo, nigdy nie byłem w Afryce.
odc. 2.
.
Musiałem przepchać ubikację na siódmym piętrze. Ktoś nawrzucał papieru bez umiaru, jak zwykle w tego typu interwencjach. Właśnie wracałem z zestawem gdy ją zobaczyłem. Szczupła, czarnowłosa, trzymała miotłę z gracją ale machała nią całkiem energicznie. Uśmiechnąłem się, odwzajemniła uśmiech i zobaczyłem urocze dołeczki na policzkach.
Nowy?
Tak, wczoraj przyjechaliśmy.
A, słyszałam. Rozrabiasz?
Czasami mnie ponosi, ale coraz rzadziej, nie warto. Antek jestem.
Ewa.
Roześmieliśmy się oboje. Musiałem jeszcze zrobić osiem łazienek, więc powiedzieliśmy sobie do zobaczenia i rozeszliśmy się. Ładna, nie jakaś wyjątkowa, ale bardzo przyjemnie się na nią patrzy. Kiedy robiłem trzecią łazienkę przyszedł Jan.
Witaj. Ta Wasza wczorajsza sprawa nie chce się tak po prostu skończyć, ten, któremu rozbiłeś nos to siostrzeniec notabla. Jakiś wiceminister zdaje się. Strasznie się pluli. Na szczęście całe zajście było sfilmowane z różnych perspektyw, widać wyraźnie że byliście ofiarami. Pamiętaj, nigdy więcej.
Dobrze, przepraszam.
Wierzę ze Ci przykro. Ale nie możecie tu zostać, w hotelu jest cała masa ludzi, możesz nawet trafić na tego z rozbitym nosem, albo na innych. Przeniesiemy Was do konserwacji na górę a ktoś Was zmieni.
Uśmiechnąłem się i powiedziałem.
Robisz mi świństwo, jestem wśród porcelany i ludzi a wysyłacie mnie tam gdzie nawet ptakom nie chce się latać. Jan się roześmiał.
Tak naprawdę chciałem pojechać na górę i zobaczyć konstrukcję, widziałem na zdjęciach i na szkicach. Mieliśmy z Markiem spróbować w sobotę załapać się do ekipy na wolontariat, a tu taka niespodzianka. Tyle tylko że trzeba pracować w skafandrach i z butlami tlenowymi, nigdy nie ma pełnego szczęścia.
Kiedy rano biegaliśmy z Markiem, patrzyliśmy w górę, Teraz siedzimy w windzie i patrzymy w dół. Jest jak przy starcie samolotu, wszystko coraz mniejsze i nagle staje się jasne, że świat jest wielką kulą. Na osiemnastu kilometrach jest wiatr całkiem spory. Ładujemy sprzęt i oddajemy się pod rozkazy Pabla, robota zespołowa. Powłoka jednego członu rozerwała się, dosyć duże uszkodzenie, nie do zrobienia przez standardowego robota. Trzeba wymienić cały płat materiału a potem podpompować. Zgrzewamy na gorąco, bez płomienia. Dwóch naciąga a jeden zgrzewa. Ten balon jest helowy, ale trzeba ostrożnie. Kiedyś używano wodoru, ale mógł zapalić się a nawet wybuchnąć. Teraz wodór stosuje się tylko w mieszance z helem i tylko co pięć członów. Powłoka jest z jakichś lekkich polimerów, niepalna, odporna na rozerwanie i nieprzepuszczalna. Skoro jednak tu jesteśmy to znaczy że nie jest odporna na rozerwanie.
Mamy w sobotę kolokwium z historii spółdzielczości. Więc powtarzaliśmy sobie z Markiem pewne daty i kwestie.
-Rochdale?
-1843
-Jakie większe miasto?
-Manchester.
-Zasady spółdzielcze?
-Dobrowolnego i otwartego członkostwa, demokratycznej kontroli członkowskiej, ekonomicznego uczestnictwa członków, autonomii i niezależności, kształcenia, szkolenia, informacji, współdziałania, troski o społeczność lokalną.
-Jaką zasadę wprowadzono w XXI wieku?
-Absolutnej i bezwzględnej uczciwości.
-Z jakiego powodu?
-Realizacji programów tworzenia spółdzielni przez polskie firmy pośredniczące.
Kilkaset kilometrów dalej w kancelarii wiceministra odbywało się spotkanie.
-Szef chce żeby coś na nich znaleźć.
-Trudno będzie. Miejscowi są nimi zachwyceni. Kilkanaście tysięcy okolicznych mieszkańców jest członkami kooperatywy, albo adeptami. Mają najskuteczniejszy program edukacyjny i najtaniej załatwiają kwestie socjalne. A zaplecze mają takie, że wiele potrafią osiągnąć. Lepiej być ich sojusznikiem niż wrogiem.
-Poszukajcie czegoś, wszyscy mają coś na sumieniu, korupcja, skandale seksualne, spiski, alkohol, narkotyki. Nie ma świętych.
-Oni wszystkie takie sprawy załatwiają na bieżąco.
-Ktoś coś zapomniał powiedzieć? Pedofilia?
-Bardzo tego pilnują, tak naprawdę wszystkiego bardzo pilnują. Mają system kontroli i system braterstwa. Oba się uzupełniają. Nie ma szans aby do ich strefy trafił alkohol, narkotyki albo broń.
-Jesteście wywiadem. Dajcie mi coś.
-Amerykanie próbowali, Izrael próbował. Rozmowa z pojedynczym spółdzielcą jest jak anons w prasie. Nic się nie da zrobić.
-Pieprzeni szmaciarze. Nie przestrzegają reguł gry. Mamy ich na naszym terenie, jest ich tysiące. Musimy znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Dziś mamy trzeciego lutego. Trzeciego marca zapraszam do mnie i chciałbym usłyszeć coś ciekawszego
.
odc. 3.
.
Trzy godziny zajęło nam naprawienie panela. Korzystając z okazji postanowiliśmy zrobić inspekcję liny. Pablo ustawił aparaturę i połączył się z poziomem bazy. Testowaliśmy wytrzymałość liny głównej, a właściwie czterech lin. Liczba mikropęknięć pojedynczych drutów była w normie, jakieś trzy miesiące powinien być spokój. Pablo wysłał raport, a my zebraliśmy sprzęt. Odcumowaliśmy naszą platformę i popłynęliśmy do wieży. Platforma była balonem wodorowym z osprzętem dużego drona. Renesans wykorzystania balonów to była nasza, spółdzielcza specjalność i jedno ze źródeł naszych patentów. Dwadzieścia lat temu uważali nas za szalonych dziwaków, dopóki przed siedmioma laty nie stanęły nasze wieże i nie zaczęliśmy regularnej eksploracji bliskiego kosmosu. Balony to tylko jedno z rozwiązań.
Pablo opowiadał jak kiedyś trafił do niego nowicjusz i bardzo pilnie obserwował wszystkie szczegóły, robił też ukradkiem zdjęcia. Idiotyczne, przecież mógł fotografować wszystko co chciał. Kiedy Pablo zaczął z nim pogawędkę o dupie Maryni rozluźnił się i pozwolił sobie na szczerość, spodziewał się ze znajdzie coś, co trzymamy w tajemnicy. Tacy ludzie pojawiają się u nas często, zaglądają w różne miejsca i dziwią się, że wszystko co mogą zobaczyć jest dostępne również w internecie. Trudno im zrozumieć że nie mamy tajemnic, że niczego nie ukrywamy. Nie może do nich dotrzeć, że to jest właśnie powodem, dla którego wyprzedziliśmy wszystkich innych w rozwoju technologii społecznych. Ale nie tylko technologia jest źródłem naszej siły. Niektórzy straszą nas terrorystami. Wysadzenie 20 kilometrowej wieży byłoby dla każdego szaleńca szczytem marzeń. Ale mamy system bezpieczeństwa i mocne, precyzyjne lasery.
Po południu spotkaliśmy się na ostatniej odprawie. Kiedy wczoraj dowiedziałem się że nie lecimy na księżyc, byłem jeszcze podniecony walką, dlatego nie odczułem tego tak bardzo. Dziś emocje opadły i było mi trochę przykro, księżyc to moja romantyczna wizja, pierwszy krok ludzi do podbicia głębokiego kosmosu. W Bazie miałem robić coś przy najnowszych technologiach energii solarnej. Jeśli to się uda, będziemy mieć wielką nadprodukcję energii, trzeba będzie wymyślać sposoby jej użytkowania.
Jan rozpoczął odprawę od przedstawienia nowego, który siedział boso na podłodze jako nowicjusz. To Karol, był naszym przedstawicielem w Brukseli. Załatwiał dla nas ważne polityczne sprawy, miał prawo podejmowania samodzielnych decyzji. Służył spółdzielni trzy lata, zrobił dużo dobrych rzeczy. Według standardowej procedury został przydzielony do naszej grupy, żeby przejść trzymiesięczny nowicjat. Witaj Karolu, opowiedz nam o sobie.
Witajcie. Służyłem spółdzielni w parlamencie europejskim jako przedstawiciel kooperatywy. Mam nadzieję że służyłem dobrze. Zdarzało mi się popadać w nadmierne samozadowolenie i poczucie władzy. Pobyt w nowicjacie pomoże mi przypomnieć sobie zasadnicze wartości w życiu. Na razie tyle o mnie.
Witaj Karolu. Nie polecisz z nami, zostaniesz z Antkiem i Markiem. Mówisz po francusku, przydasz się w Afryce. Życzę Wam pożytecznego pobytu. Za rok dolecicie do nas. Teraz się pożegnamy. Później nie będzie czasu. Zabieramy swoje rzeczy, ci którzy odlatują. Spotkanie za pół godziny przy windzie. Ktoś chce jeszcze coś powiedzieć?
Odezwał się Robert. Wypiłem piwo.
Jan zbladł. Połączył się z działem technicznym – Tu Jan z kooperatywy Makondo. Mieliśmy odlatywać o 20. Proszę zawiesić wylot. Mamy problem.
Ok. Jesteście zawieszeni przez 24 godziny. Jeśli nie zdążycie, wracacie na koniec kolejki.
Miejsce w kolejce ustalali w dziale logistyki. Czekanie mogło zająć trzy miesiące, mogło dwa tygodnie.
Ok. Rozłączył się.
Opowiedz Robert, co się wydarzyło?
Robert patrzył w milczeniu w podłogę. Wypowiedzenie dwóch słów bardzo go wyczerpało, wydarzenie musiało mieć miejsce już jakiś czas temu. Siedzieliśmy więc w milczeniu czekając na to co powie.
.
.
Ewa zeszła na taras, liczyła że spotka Manuela z miasteczka poza kooperatywą, nie było go, ale spotkała kilkoro znajomych. Manuel z ojcem i kilkoma sąsiadami zbiera dziś banany. Najbliższe kilka dni nie będzie go, faktycznie wspominał że zbliżają się zbiory, nie spodziewała się jednak że to już teraz. Miała ochotę na sex. Była z Manuelem już kilka miesięcy i było im dobrze. Teraz była trochę zła. Nie na Manuela, nie na sytuację, była zła na siebie. Regularnie przyjmowała tabletki antykoncepcyjne, a teraz czeka ją abstynencja. Zabezpieczenie niepotrzebne, bo nie ma niebezpieczeństwa. Myślała o powrocie do siebie. Miała pouczyć się do egzaminu i przejść go. Nie był trudny, ale trzeba było się przyłożyć. Umiała się zmobilizować i poświęcić kilka dni, kiedy trzeba było stawić czoła wyzwaniu. Dzisiaj jednak niczego nie musiała, a koledzy i koleżanki Manuela również mówili po hiszpańsku, to jej wybrany język. Z Manuelem rozmawiało jej się znakomicie, kiedy jednak przyszło jej zmierzyć się z grupą mówiących po hiszpańsku znajomych, którzy skakali luźno po tematach i ciągle wtrącali dygresje, często się gubiła i przestawała rozumieć, potem z kolei świetnie rozumiała wszystko co mówili. Ta sytuacja najpierw ją drażniła, później zaczęła bawić. Przypomniała sobie słowa nauczyciela – Nie przejmuj się niczym, słuchaj i mów. Cokolwiek głupiego powiesz, za chwilę zapomnisz, ale ciągle się rozwijasz. Za rok będziesz świetnie mówić, potem przyjdzie czas na pisanie i czytanie.
Chciała przejść egzamin a potem przejść do ciekawszej pracy. Była w spółdzielni półtorej roku, pochodziła z Lubina, jej ojciec był Niemcem więc znała trochę niemiecki, ale zawsze podobał jej się hiszpański. Kiedy pojawiła się perspektywa pracy przy wieży, zgłosiła się i po kilku miesiącach dostała propozycję. Na razie miała podstawowe prace, była jedyną sprzątaczką ze statusem spółdzielczyni, musiała zarządzać i jednocześnie pracować. Trzy lata była na statusie pretendentki do spółdzielni, wszystkie obowiązki wykonywała wzorowo. Kiedy została spółdzielczynią postanowiła że zrobi program studiów, jednak w miarę upływu czasu entuzjazm malał. Skoncentrowała się na razie na hiszpańskim i robiła duże postępy. Zatopiła się więc w rozmowie. Pili herbatę i soki owocowe, Lucio popijał energetycznego drinka i uśmiechał się kiedy mówiła. Kilkakrotnie spojrzała w jego stronę i zaczął ją interesować jego sposób mówienia. Przekonywała sama siebie ze to studium lingwistyczne, ale widziała wyraźnie że ma czarne oczy i opaleniznę prawie taką samą jak Manuel. Pomyślała nawet przez chwilę że Lucio może być równie ciekawy jak Manuel, ale na dziś nie rozwijała tej myśli. Nie chciała żeby uznano ją za puszczalską. Pierwsza okazja i Manuel idzie w zapomnienie. Wdała się więc w ploteczki z pracy z Manuelą i Angelicą. Opowiadały sobie o zwyczajach gości hotelowych i bałaganie jaki zostawiali. To była jej dziedzina, znała wszystkie potrzebne słowa, więc pogawędka przebiegała z lekkością i dawała poczucie elokwencji. Wiedziała ze Lucio spogląda na nią z wyraźnym zainteresowaniem, wiedziała że faceci lubią na nią patrzeć. Pozornie nie zwracała na niego uwagi, ale po godzinie pogawędki, kiedy postanowiła wracać do siebie powiedziała do niego – Podejdź proszę do Manuela i powiedz że tęsknię i go pozdrawiam. Powiesz mi jutro co powiedział. Muszę już lecieć, mam naukę. – w zasadzie nie kłamała, nauka czekała, ale prawdopodobnie nadaremnie.
.
.
Robert podniósł wzrok i spojrzał przed siebie. Miesiąc temu byłem w Paryżu na dyskotece. Poznałem dziewczynę, była już wstawiona i najładniejsza, jaką w życiu widziałem. Miałem wrażenie że się zakochałem, zatańczyłem z nią a potem zapytała czy postawię jej drinka, powiedziałem że tak, jeśli się ze mną prześpi, zgodziła się. Ale nie chciała pić sama. Musiałem wypić piwo. Spędziłem wspaniałą noc. Rano ona była miła ale zdystansowana, a ja zrozumiałem co się stało i ona też jakoś mi obrzydła. Więcej się nie widzieliśmy.
Karol, siedzący na podłodze zapytał.
Jak długo jesteś w spółdzielni?
Dwanaście lat.
Miałeś jakieś niewyjawione potknięcia?
Robert odpowiedział z lekkim opóźnieniem – nie.
Przemyśl zanim odpowiesz. Mamy czas.
Zaległa cisza. Siedzieliśmy zasłuchani w śpiew ptaków.
.
odc. 4.
.
W wiosce pośród dżungli było przed porankiem, ale ludzie jeszcze spali. Jeden wartownik chodził z karabinem po dróżce wśród zarośli. W pewnej chwili na jego czole pojawiła się czerwona kropka, a potem plama krwi i umarł bez słowa. Grupa cieni wbiegła między domy. To były typowe afrykańskie chaty z gliny. Czterech ludzi rozlało benzynę wzdłuż zabudowań, kiedy zakończyli, podpalili. Czterdzieści karabinów otworzyło ogień, kule z łatwością przebijały ściany, część dosięgała śpiących ludzi. Trzej żołnierze, którzy spali na wartowni, obudzili się, złapali za broń i zaczęli chaotycznie strzelać, jeden z nich zbił szybkę i nacisnął przycisk alarm. W powietrze wzbił się dron i zawisł na wysokości 100 metrów, był nie do zestrzelenia nawet dla dobrego strzelca. Sygnał trafił do miasteczka oddalonego o trzydzieści kilometrów i do spółdzielni siedem kilometrów od wioski. W miasteczku był wzmocniony garnizon, wieści o terrorystach docierały już od dawna. Dwa bataliony załadowały się na ciężarówki po piętnastu minutach od ogłoszenia alarmu.
W chatach zapanował okropny zamęt i krzyki, ranni wołali o pomoc, dzieci płakały, matki zabierały je i uciekały w dżunglę, mężczyźni zabierali rannych. Ogień z wartowni ostudził nieco napastników. Przypadli do ziemi i całą siłę ognia skierowali na wartownię. To dało czas zaskoczonym ludziom wydostać się z chat. Ale w wartowni było trzech ludzi. Przeczekali ostrzał i odpowiedzieli ogniem. Ściana wartowni była do okna betonowa i miała szczeliny strzelnicze. Ale wyżej była z gliny i pociski kruszyły kawałki ścian, które spadały na hełmy.
Napastnicy byli zdezorientowani, spodziewali się ze zabity żołnierz był jedyny, nie spodziewali się betonowej wartowni, Wywiad przeprowadzili miesiąc temu, ale wartownia stała od dwóch tygodni a posterunek wzmocniono na wieść o napadach. Mieli dużą przewagę liczebną, dowódca zawołał Allah Akbar i skoczył do ataku, poderwał resztę. Mieli do przebiegnięcia 60 metrów, ale odezwał się karabin maszynowy. Napastnicy jak się poderwali tak padli, niektórzy martwi, kilku rannych. Znowu nieprzyjemna niespodzianka.
Dowódca dostał postrzał w brzuch, jego zastępca przejął dowodzenie i nakazał rozdzielić się na dwie strony żeby okrążyć bunkier. Kiedy zaczęli się ruszać, karabin odezwał się znowu, kosząc ziemię wokół napastników. Przypadli do ziemi w bezruchu i czekali kiedy to się skończy. Czasem któryś nagle krzyczał i zaczynał się wić. Pozostali czekali, kiedy skończy się amunicja. Mieli czterdzieści minut, od początku alarmu, minęło siedem.
Zaczęli tracić ducha. Do tej pory było łatwo, wpadali do wioski, mordowali i gwałcili, brali sobie dziewczęta i odchodzili w chwale. Rzadko padał strzał z drugiej strony. Teraz było coś nie tak. Allah ich nie wspiera, choć walczą w jego imieniu i dla jego chwały.
Do wartowni dotarło jeszcze dwóch mężczyzn. Weszli do środka, wzięli broń ze stojaków i strzelali od czasu do czasu. Gdyby nie zaskoczenie napastników, pewnie już by nie żyli. Ale i tak wszystko mogło się odmienić w każdej chwili. Ponad trzydziestu islamistów było wciąż groźnych, amunicja musi się skończyć lada chwila. Karabin maszynowy zamilkł, Tamci poderwali się znowu, gdy karabin wściekle omiótł przedpole, wsparty strzałami z kałasznikowów. Obrońcy z rozpaczą liczyli ładownice, amunicja była już na wyczerpaniu.
Gdy się podrywali światło dnia oświetliło cały świat, Płomienie pożaru bladły i już nie były jedynym źródłem światła. Napastnicy tak to właśnie skalkulowali. Nikt z nich nie spodziewał się, że coś może pójść nie tak. Znowu przypadli do ziemi.
Nagle amunicja w karabinie jednego z napastników wybuchła, masakrując mu twarz i ręce, za chwilę to samo stało się z drugim. Leżący ludzie nie mają zbyt wielkich możliwości percepcji, patrzyli w przód, na bunkier z którego padały strzały, ale słyszeli wybuchy i myśleli że to granaty. Oni też mieli granaty, ale byli jeszcze zbyt daleko żeby ich używać. Kolejny karabin rozerwał się w dłoniach terrorysty, który szykował się do strzału, prawdopodobnie zginął. Ostrzał z bunkra słabł więc napastnicy poderwali się do ataku.
Kiedy człowiek wstaje z postawy leżącej do stojącej, perspektywa się zmienia. Oczy ogarniają większą część przestrzeni, widzą bardziej na boki i w górę. To co zobaczyli zdumiało ich a potem przeraziło.
Trzej aniołowie z ognistymi mieczami zstępowali z nieba a ich stopy chodziły po ogniu. Jeden z terrorystów podniósł karabin i zaczął strzelać, przyłączyli się do niego pozostali. Kule odbijały się od anioła, jak od pancerza czołgu. On sam skierował miecz na pierwszego strzelającego i jego karabin eksplodował masakrując mu twarz i ręce. Potem drugi karabin wybuchł. Terroryści wreszcie zrozumieli co się dzieje. Odrzucali karabiny i podnosili ręce do góry. Aniołowie pozostali na wysokości trzech metrów rozdzielając się tak, że otoczyli grupę więźniów. Żołnierze z bunkra przyszli żeby pozbierać broń. Dwudziestu ośmiu mężczyzn stało z rękami w górze, dwunastu leżało na ziemi, niektórzy jęczeli z bólu. Mieszkańcy wioski wracali do chat, sprawdzając kto został ranny, kto zginął.
Było troje zabitych i pięcioro rannych w tym dwie osoby ciężko. Pięć minut później wylądował poduszkowiec i wysiadło z niego kilku ratowników. Natychmiast zajęli się najciężej rannymi. Kobieta dostała w głowę i krwawiła, była nieprzytomna, mężczyzna z raną nogi miał przestrzeloną kość, wymagał szybkiej interwencji. Przywódca terrorystów miał postrzał w brzuch i jeszcze żył. Ta trójka została zapakowana do poduszkowca, który natychmiast odleciał. Zanim jeszcze wzbił się do góry, nadleciały dwa następne. W jednym ratownicy, w drugim uzbrojeni członkowie Służby Ochrony Cooperatywy. Natychmiast otoczyli więźniów i skuli każdego z nich. Ratownicy z drugiej grupy wybrali kolejnych najciężej rannych i oba poduszkowce odleciały do szpitala, wraz z nimi aniołowie z mieczami, teraz już bez ekwipunku, w mundurach SOC. Wioska zaczęła się uspokajać.
Po dwudziestu minutach nadjechało wojsko. Przejęli więźniów od spółdzielców i zaczęli spisywać protokół. Wreszcie policzono straty. Mieszkańcy wioski - trzy osoby zabite i dziewięć rannych, w tym dwie ciężko, jedno poważne poparzenie, reszta tylko postrzały. Draśnięć nie liczono, opatrywano i bandażowano.
Żołnierze – jeden zabity, dwóch lekko rannych.
Terroryści – pięciu zabitych, siedmiu rannych.
W wiosce wszyscy już wrócili i zaczęli z nienawiścią patrzeć na terrorystów, dowódca wydał rozkaz żołnierzom, zostawili wartownikom zapas amunicji, zabrano puste ładownice i załadowano napastników na samochody. Odjechali pospiesznie. Ratownicy kończyli opatrywanie ran. Przyjechały dwie sanitarki spółdzielcze, odjechali nimi pozostali ranni, sanitariusze i SOC.
Wioska przygotowywała się do opłakiwania zabitych.
.
.
.
Wreszcie Robert się odezwał. Trzy lata temu poznałem na dyskotece dziewczynę, miała swoje towarzystwo, zaprosiła mnie i poznałem Georga. Miał kasę i był wesoły, dziewczyny za nim przepadały. Dużo rozmawialiśmy, zawsze kręciły się przy nim. Ja jako kumpel na tym korzystałem. Bardzo był ciekawy spraw spółdzielni, mówił że jest psychologiem i prowadzi praktykę. Do tej pory się przyjaźnimy. Zawsze mnie wypytuje co się dzieje u nas. To w zasadzie nic takiego, bo i tak nie mamy żadnych tajemnic. Ale ostatnio przyszło mi do głowy, że może on jest częścią większej grupy. Bardzo go interesowały nasze ideologiczne problemy, na przykład z alkoholem albo z seksem. Kiedy zadaje pytania, stara się żeby to brzmiało luźno, ale pyta bardzo metodycznie.
To ciekawe co mówisz. Chciałbym żeby był tu z nami ktoś z SOC. Czy to wszystko co ukrywałeś?
Nie. Stawiam dziewczynom alkohol, choć sam nie piję.
Czyli sex i alkohol. Od jak dawna jesteś w spółdzielni?
Osiem lat.
Lubisz wesołe życie i lubisz kobiety, nie chcesz odpocząć od spółdzielni? Przecież w jakiejś korporacji przyjmą Cię z otwartymi rękami?
Ale tam będę niewolnikiem, tutaj jesteśmy braćmi. Tam będę trybikiem, tutaj jestem u siebie.
Ale będziesz pił do woli i dziewczyny będą wskakiwać Ci do łóżka.
Wiesz że to moja słabość, przestań mnie dręczyć.
Dobrze. Zakończmy to. Jakie macie propozycje?
Wykluczenie ze spółdzielni.
Nowicjat przez rok.
Jakieś jeszcze?
Cisza.
Głosujemy. Kto za wykluczeniem?
Pięć rąk w górze.
Kto za nowicjatem?
Siedem.
Dobrze. Oczywiście jako nowicjusz nie lecisz z nami. Ustalę z logistyką kiedy odlatujemy, czas na kolację.
Wstaliśmy i zaczęliśmy wychodzić, Marek powiedział do mnie - no, dużo się dzieje, nie jesteśmy tacy najgorsi. - Roześmialiśmy się.
.
odc. 5.
.
Ewa usiadła obok Sandry, pięknej klasycznej blondynki, była w sekcji zaopatrzenia i Ewa zawsze z nią coś załatwiała. Zaprzyjaźniły się i na posiłkach siedziały obok siebie. Kiedy weszliśmy na stołówkę zobaczyła mnie i zamachała. Pomachałem do niej i pokazałem gestem że się przysiądziemy. Podeszliśmy do bufetu i nabraliśmy coś na ząb. Kiedy przynieśliśmy nasze porcje, dziewczyny wytrzeszczyły oczy – zamierzacie to zjeść? Planuję dokładkę – powiedział Marek.
Wszyscy przy stoliku byliśmy Polakami. W spółdzielni była pewna nadreprezentacja Polaków, to dlatego że od nas był Abramowski i u nas zaczęło się naukowe podejście do problemu redukcji złodziejstwa w organizacji. A to doprowadziło do kolejnych etapów redukcji kompleksowości i postawieniu problemu autoreferencji w spółdzielczości. Ale najważniejsza przyczyna to fakt że u nas narodziła się i zwyciężyła „Solidarność”.
Ewa Była w czarnej sukience, ale nawet gdyby założyła na siebie worek po ziemniakach, Marek byłby zachwycony. Czarne oczka patrzyły zadziornie na świat z gładkiej, szczupłej twarzyczki. Lekka pucołowatość policzków tylko dodawała jej uroku, podobnie jak dwa dołeczki, gdy się śmiała. Ja też widziałem ją odmienioną, gdy spotkaliśmy się rano była zwykłą ładną dziewczyną, teraz zamieniła się w ślicznotkę, która jednym spojrzeniem zmusza mężczyznę do marzeń. Co robi facet po drugim spojrzeniu, lepiej nie dociekać. Niejeden ataman byłby gotów połać kraju wysiec i z dymem puścić, za to spojrzenie.
Kiedy jedliśmy Marek patrzył ukradkiem, kiedy skończyliśmy dziewczyny wzięły kawę, my zieloną herbatę. Nagle na Sali rozeszła się wieść ze islamiści zaatakowali i ponieśli porażkę. Wszystkie stacje trąbią o skutecznej obronie, jaką zastosowała armia Kongo w ochronie dużych terenów. Na marginesie wspominano również że kooperatywa wsparła oddziały rządowe. My wiedzieliśmy jak było w rzeczywistości, ale nie mieliśmy zamiaru niczego prostować. Jeden z najważniejszych motywów dla których żołnierze walczą to chwała. Tak naprawdę byli bardzo dzielni. Trzej w prowizorycznym bunkrze przeciw czterdziestu rozbójnikom. Zapewne swój udział miała świadomość że odsiecz już blisko.
Zapanowała radosna atmosfera, ktoś włączył taneczną muzykę i po chwili wolna przestrzeń zaroiła się od tańczących. Ostatnio nadeszła moda retro i szaleństwo na punkcie tańca sprzed wieku, nazywał się twist. Kiedy tylko Ewa usłyszała pierwsze ostre takty poderwała się na krześle, spojrzała na Marka, złapała go za rękę i rozkazała – idziemy. Jemu wystarczył już sam pierwszy gest, był gotowy tańczyć z nią do rana. Biegli w stronę parkietu i zapamiętali się w zabawie. Ponieważ prawie wszyscy gięli się w skrętach, poprosiłem Sandrę i dołączyliśmy do tłumu na parkiecie.
Po kilku tańcach wróciliśmy do stolika, Ewa z Markiem trwali objęci przy romantycznym, wolnym utworze. Wracając zobaczyłem naszych z Makondo. Uśmiechaliśmy się do siebie. Wszyscy rozmawiali o wydarzeniach w Kongo. Za miesiąc ja też tam będę. W tej chwili przestałem żałować że nie lecę na księżyc, będę w centrum historii, będę brał udział w wydarzeniach które są ważne. Słyszałem o przygotowaniach logistycznych, słyszałem że nasi inżynierowie pracują nad miniaturowymi silnikami odrzutowymi, żeby je użyć w dronach i poduszkowcach, ale nie spodziewałem się że już są prototypy.
A te ogniste miecze to pewnie lasery plazmowe z dodatkowym skoncentrowanym laserem infratronowym. Wiązka energii docierając do metalu, rozchodzi się w nim, dochodzi do nagrzania i eksplozji amunicji.
Nagle muzyka ucichła, Na wielkim ekranie ujrzeliśmy obraz z drona, który wisiał nad wioską. Obejrzeliśmy całą scenę. Kiedy wojsko odwoziło pojmanych rozbójników wszyscy zaczęli klaskać, śmiać się i tańczyć, muzyka zabrzmiała z pełną mocą i radość rozlała się po Sali. Tańce trwały do późnej nocy, choć coraz więcej ludzi wychodziło, aby się przygotować do snu. Przed północą na parkiecie zostało tylko kilka par, między innym Marek z Ewą. Całowali się namiętnie, świat nie istniał, czas nie istniał, był tylko parkiet, muzyka i oni. Takie pocałunki oznaczają tylko jedno – kłopoty.
Oczywiście nie wrócił na noc. Rano sam biegłem trzy kilometry. Zrobiłem też standardową rozgrzewkę, nie zastanawiałem się nad Markiem, ale coraz mocniej czułem że szykuje się romantyczny zakręt, a ja jestem jego przyjacielem. Nic o niej nie wiedziałem, ale widziałem po Marku że wciąga go jeden z klasycznych życiowych wirów i mogłem tylko patrzeć.
Przypomniałem sobie jego powiedzenie: „Mów co wiesz, rób co powinieneś – niech będzie co ma być” To było hasło pod jakim słynna matematyczka Kowalewska wystawiła swoją pracę w Paryskiej Akademii Nauk. Dostała pierwszą nagrodę. U Marka na półce stoi jej książka „ O sprowadzaniu niektórych całek Abela do całek eliptycznych”. A teraz tego ścisłego analityka owinęła sobie wokół palca dziewczyna, która z Kowalewskiej zrozumiałaby tylko że trzeba się całować, bo od tego są całki.
Kiedy wracałem, zobaczyłem go. Biegł jak na skrzydłach. Rozpromieniony podniósł rękę aby mnie pozdrowić gdy się mijaliśmy. Pomachałem mu i powtórzyłem w myślach: Mów co wiesz, rób co powinieneś – niech będzie co ma być.
Odprawa zaczęła się o siódmej. Na początku Janusz opowiedział o wydarzeniach w Kongo, Sukces był duży, bo napastnicy nie spodziewali się obrony, byli kiepsko wyszkoleni i mieliśmy blisko do tej wioski. Sytuacja jednak jest poważna i w niedługim czasie można spodziewać się poważniejszych ataków. Spółdzielnia dziś się rozdziela, dziewięć osób leci na księżyc o jedenastej, wszyscy są już spakowani. Cztery osoby zostają. Ja, Marek, Robert i Karol. Zajmiemy się intensywnym treningiem i weźmiemy udział w obronie przed terrorystami. Przechodzimy pod Spółdzielczy Instytut badawczy. Mają ambicję stać się Uniwersytetem Spółdzielczym, ale muszą spełnić jakieś formalne kryteria. Politechnikę Spółdzielczą już mamy. To tam zrobili ostatnio odrzutowe buty i tam powstało prototypowe urządzenie do stawiania pola siłowego wysokich energii. Wyglądało malowniczo na filmie, ale tak naprawdę to nie była monolityczna tarcza. To system komputerowy włączał poszczególne elementy pancerza, tam gdzie nadlatywały kule. Gdyby ostrzał był bardziej skoncentrowany, wydolność obrony zostałaby przekroczona. Jesteśmy tylko o krok przed wrogiem. Oni już wiedzą to co my. My nie wiemy co robią i co planują zrobić oni. Musimy pędzić do przodu. Nasza przewaga to nie technika, ale komunikacja.
Po części technicznej Jan zapytał o nieuczciwości. I posypało się. Nieprzyznawanie się do zaniedbań, telefony prywatne w czasie pracy, małe oszustwa przy podziale premii, drobne wykroczenia seksualne w stylu ocieranie się o koleżanki, zaglądanie w dekolt, flirty. Marek wtedy powiedział – przespałem się dziś z koleżanką z innej spółdzielni. Wszyscy zamilkli. Chcesz z nią być i mieć dzieci?
Ja tak, ale nie wiem czy ona chce.
Wiesz o tym że ona ma chłopaka? A w każdym razie przedwczoraj miała chłopaka.
Nie mówiła mi, ale może uznała że to już nieważne.
Łudź się łudź. Rozległa się salwa śmiechu. Sprawy związane z płcią są takie fascynujące, ale jednocześnie mechanizmy tak banalne.
Posłuchajcie. Musimy odlatywać. Za tydzień spotkamy się wszyscy na konferencji. Jest tu sala z dużym ekranem. Na księżycu jest podobna. Do tego czasu zróbcie poważny rachunek sumienia i przypomnijcie sobie wszystko. Marku, Nie złamałeś prawa, ale to co zrobiłeś nie jest etyczne. Uważaj na siebie. Nie jesteśmy komuną hipisowską, a na pewno nie XX-wieczną. Musisz być odpowiedzialny za to co robisz, ona też powinna być odpowiedzialna. Mamy zasadę, że zanim pójdziesz z dziewczyną do łóżka, powiesz nam że ją poznałeś, ta zasada pomaga zapobiegać rozprężeniu. A już na pewno dotyczy to członków spółdzielni.
Pożegnaliśmy się serdecznie ale bez nadmiernej wylewności. Choć Andrea, Włoch wycałował wszystkich nas pozostających. Takie mają zwyczaje a Andrea jest świetnym kolegą.
Oni pojechali na odloty a my na poligon. Otoczony dziesięciometrowym wałem obszar około dwóch hektarów służył jako strzelnica czołgowa i artyleryjska. My stanęliśmy z naszymi małymi laserami w rogu i nie byliśmy zbyt widoczni. Za ścianą ogniową było kilkaset kilometrów dżungli. Warunki bezpieczeństwa zachowane ponadstandardowo. Ale nasza broń byłaby w stanie zestrzelić satelitę, gdyby miał pecha otrzymać wiązkę energii.
Robert od razu usiadł przy klawiaturze i zaczął testować i czytać instrukcję. Ja z Markiem zabraliśmy się za poznawanie sterowników skrzydeł anielskich. Ta nazwa pewnie się powszechnie przyjmie, po opublikowaniu filmiku z wioski. Wszystkie serwisy internetowe informowały o odparciu ataku i o tym że poszkodowanym pomogli również spółdzielcy.
Ewa odkurzała korytarz na 17 piętrze gdy przybiegła roztrzęsiona Manuela. Czerwona na twarzy z zapłakanymi oczami. Co się stało? Weszłam do apartamentu na górze, siedzieli we trzech, strasznie nabałaganili. Zabrałam się za sprzątanie, tamci na mnie patrzyli. Ten najważniejszy powiedział że chcą mnie przelecieć i dadzą pieniądze. Akurat byłam schylona i jeden z nich klepnął mnie w tyłek. Uciekłam.
Dobrze ze przyszłaś do mnie. Ewa objęła ją ramieniem, drugą ręką połączyła się z SOC. Dajcie mi kierownika hotelu. Przyjedź na 17 piętro, pilne.
Kilka minut później był z nimi Stefan, czterdziestoparoletni, postawny mężczyzna. Na widok takich ludzi najgorszym oprychom poziom adrenaliny opada. Ewa opowiedziała o zdarzeniu.
Chcesz pójść z nami? Nie bój się, jesteś ze mną. Uśmiechnął się do Manueli ojcowskim uśmiechem. Ona nabrała odwagi i powiedziała – dobrze. Pojechali na górę. Stefan zapukał.
Otworzył ten najbardziej cwany. Spojrzał wyzywająco.
Byliście nieuprzejmi wobec tej Pani, Przeproście i może wam wybaczy, i na tym zakończymy sprawę.
Stek przekleństw z ust młodego człowieka był dosyć długi, wśród nich przemknęła informacja że jest siostrzeńcem wiceministra.
Czekam dwie minuty na przeproszenie tej Pani.
Upłynęły na wyzwiskach i pogróżkach.
Proszę opuścić Hotel.
Młodzieńca zatkało na moment. Wiesz ciulu że mój wujek jest ministrem, wylecisz z roboty, zapłaciłem za ten pokój.
Na recepcji zwrócą panu pieniądze. Proszę opuścić pokój.
Nigdzie się nie ruszamy.
Proszę zadzwonić do wujka.
Po chwili wahania młodzieniec wybrał numer i powiedział - Wujku, te głupki się mnie czepiają.
Podał słuchawkę Stefanowi. Stefan Inskip, kierownik ochrony hotelu kooperatywy.
Proszę pana, pański syn obraził współwłaścicielkę hotelu i odmówił jej przeproszenia. Tamten powiedział coś, a Stefan podał słuchawkę chłopakowi. Cała sylwetka młodzieńca zmieniała się na ich oczach, z cwanego zawadiaki stał się w skarconym uczniakiem.
Odjechali z hotelu po kwadransie.