Lata sobie po sieci i mediach "aferka alimentacyjna" która mnie brzydzi , tak samo jak brzydziły mnie aferki Sandra-Max , chrzest Dorna czy ślub Tuska. Po prostu uważam że ludziom nie zagląda się do rozporka , do kieszeni a szczególnie nie zagląda się w sferę wiary - to są ich prywatne sprawy i dopóki nie łamią prawa - ..... to kogo obchodzi.
Ale od 2-3 dni wraca jak bumerang sprawa " dziadka z Wermachtu " i wiedzy na ten temat jego wnuczka Donalda.
Podano dziś w S24 cytat z Kurskiego z Agory
"Poważne źródła na Pomorzu mówią, że dziadek Tuska zgłosił się na ochotnika do Wehrmachtu. Na Pomorzu zdarzało się często wcielanie do Wehrmachtu, ale siłą. Cokolwiek było z jego dziadkiem - nie winię za to Donalda Tuska. Winię go jedynie za tolerowanie plotek na ten temat. (...)
ale jakoś tak pominięte przez blogera zdanie z tej samej wypowiedzi
"Tusk w swojej publicystyce historycznej prezentuje często niemiecki punkt widzenia. Czyni też wiele proniemieckich gestów".
Przekaz Kurskiego był jasny - dziadek ochotnik z Wermachtu a wnuczek w swojej publicystyce prezentuje często niemiecki punkt widzenia .
" Dziadek Donalda Tuska, mieszkający w Wolnym Mieście Gdańsk, Józef Tusk należał przed wojną do Polskiej Tajnej Organizacji Wojskowej, która prowadziła szkolenia na wypadek wybuchu wojny. Spodziewając się konfliktu, polska administracja chciała obsadzić kluczowe stanowiska w gdańskim PKP zaufanymi osobami. Józef Tusk 1 września 1938 roku został mianowany na stanowisko telegrafisty kolejowego. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że osoba pełniąca taką funkcję musiała być tajnym współpracownikiem polskiego wywiadu wojskowego.
Od siebie dodam że noszenie polskiego munduru kolejowego czy pocztowego w 1938 czy 1939 roku w hitlerowskim Gdańsku - tak piszę hitlerowskim bo ludność WMG była w tym czasie bardziej hitlerowska niż ta w III Rzeszy - była już aktem odwagi.
Co potem ? Normalne polskie losy w WMG - obozy pracy , Stutthof , a w " sierpniu 1941 roku Józef Tuska przewieziono z obozu w Stutthofie do Gdańska.
Nie do domu jednak, ale do siedziby Gestapo. Tam mierzono mu czaszkę, robiono zdjęcia i w końcu wręczono do podpisu nakaz aresztowania tak zwany Schutzhaftbefehl. Jako powód aresztowania podano: Fanatischer Pole gefahrdet die Sicherheit des deutschen Staates (polski fanatyk - zagraża bezpieczeństwu Rzeszy). Wsadzony został z czterema innymi do pociągu. Trafił do obozu Neuengamme na obrzeżach Hamburga."
2 sierpnia 1944 roku został wcielony do 328 zapasowego batalionu szkoleniowego grenadierów.
- W 1944 roku Niemcy brali do wojska wszystkich. Pamiętam kolegę bez nogi, którego też powołano - twierdzi Brunon Zwarra. - Innych moich kolegów także: Edmunda Z., Edmunda K., Brunona M., mojego bliskiego przyjaciela Konrada W.
"We wspomnieniach gdańskiego bówki" pisał:
"Dziwne wrażenie robił na mnie widok kolegów ubranych w niemieckie mundury żołnierskie. Spotykałem ich rzadko i jak pamiętam, byli oni wszyscy zwyczajnymi piechurami. (...) Zostali oni do Wehrmachtu wcieleni siłą. (...) Wielu Polaków wcielonych do Wehrmachtu skorzystało z najbliższej okazji, by przejść na stronę wojsk sojuszniczych.
Istnieje odręcznie spisany dokument, zgodnie z którym 24 listopada 1944 roku Józef Tusk wstąpił do Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii . Dokument ten był w niemieckim archiwum w tej samej teczce, co informacja o służbie dziadka Tuska w Wehrmachcie. Brytyjczycy przekazali go tam po wojnie.
Obydwa dokumenty w jednej teczce .
Józef Tusk wraca do Gdańska w październiku 1945.Co zastaje ? Miasto którego nie ma , bo sowiecka szarańcza spaliła prawie wszystko , nieliczni Polacy z przedwojennymi paszportami gdańskimi są traktowani jak Niemcy i wywożeni z Gdańska do strefy okupacyjnej w Niemczech , Kaszubi siłą wcielani do Wermachtu lądują w więzieniach i są wywożeni na Wschód , żołnierze AK czy Armii Andersa trafiają także do więzień a nierzadko na Wschód.
Józef Tusk w życiorysie napisanym w 1948 roku, który znajduje w gdańskim oddziale Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych, pisze:
„25 sierpnia 1944 roku Niemcy wysłali mnie do Niemiec na roboty przy budowie okopów i pracowałem przy budowie bunkrów, rowów przeciwpancernych itd".
Nie podaje ani Wermachtu ani Armii Andersa. , wiem bowiem że stalinowcy oprawcy za jedno i drugie zrobiliby z nim to co się wtedy robiło.
I wracamy do jego wnuka Donalda i zarzutu "że wiedział nie powiedział " .
Leci sobie kampania prezydencka w 2005 roku a Donald nadal twierdzi że dziadek był na robotach i nic więcej - tak samo pisze w I tomie Był sobie Gdańsk 1996 . A przecież najprostszy tekst PRowski powinien brzmieć - dziadek był na robotach ale uciekł i wstąpił do Armii Andersa. Proste klasyczne mocne z przemilczaniem Wermachtu - pod warunkiem że się wie o istnieniu teczki z obydwoma dokumentami.
Czy można nie wiedzieć tego o własnej rodzinie z Gdańska ?
Opowieści które wypływają dopiero po aferze Dziadek w Wermachcie a które starsi ludzie trzymali tylko dla siebie .
1."Pan K. zaprasza do domu. Kiedy przychodzę, wyczuwam, że atmosfera jest napięta. Żona pana K. nie ukrywa swojej niechęci.
- Pochodzę z Borów Tucholskich. Niemcy zabili mi brata, a mnie powołali do wojska 20 kwietnia 1944 roku, akurat w urodziny Hitlera - zaczyna pan K.
- Stasiu, nie rozmawiaj z panią, proszę cię nie rozmawiaj, bo to jakieś nieszczęście na nas ściągnie.
- Nie bój się, pani zmieni mi imię i nazwisko.
- Mamy dzieci, wnuki, sąsiadów oni nic nie wiedzą !
- Byłem ranny, to cud, że żyję, kula przeszła między sercem a płucami, wyszła pod łopatką. To było gdzieś w Austrii, leżałem w szpitalu w Grazu.
- Proszę, niech pani wyjdzie! Mąż jest chory, nie trzeba go męczyć..."
2.Eugeniusz, siedemnastolatek, a więc dziecko jeszcze, zginął w niemieckim mundurze broniąc Monte Cassino. Boże, co to była za tragedia dla całej naszej rodziny! Monte Cassino, symbol bohaterstwa polskiego żołnierza, a Gienio walczy po stronie wroga. I ginie.
3.Antoś najpierw był we Francji, potem karnie zesłano go na front wschodni. Tam uciekł do I Armii Wojska Polskiego i doszedł z nią aż pod Warszawę. Stał wraz z Armią Czerwoną po drugiej stronie Wisły i patrzył jak wykrwawia się Powstanie. Zginął podczas przeprawy przez Wisłę, zastrzelony przez Niemców.
4.Będę rozmawiał, ale tylko pod warunkiem, że nie poda pani mojego nazwiska - mówi pan A., były żołnierz Wehrmachtu.
- Dlaczego?
- Mam dzieci i wnuki, nie chcę, by były napiętnowane.
- A pan?- pytam pana J.
- Mam osiemdziesiąt pięć lat i jestem sam jak palec. Nigdy z nikim o tym nie mówiłem. Tylko moja świętej pamięci żona potrafiła mnie zrozumieć. Tak jak ja pochodziła ze Skarszew. Jednego jej brata zabili Niemcy, drugiego wzięto do niemieckiego wojska. Ja się tego tak strasznie wstydzę, choć przecież nie ma w tym mojej winy. Pozostała wielka, nie gojąca się rana. Teraz myślę często o tamtych czasach. Lipiec 1942 roku - wcielenie, mama płacze, szkolenie w Szczecinie, verfluchte Polen, potem Prowansja. Boże, co za koszmar, czy kiedyś przez myśl mi przeszło, gdy w gimnazjum w Starogardzie uczyłem się o Cezannie, że zobaczę Arles i Aix-en-Provence jako niemiecki żołnierz? Na lekcjach francuskiego czytaliśmy "Tartarina z Tarascon", a teraz zakładam ładunki wybuchowe na moście przez Rodan - koło Tarascon właśnie!
Potem walki w okolicach Strasburga. Amerykanie nacierają. Nas, Pomorzaków, zostawiono jako tylne ubezpieczenie. Trafiam do "niewoli" amerykańskiej, która jest wybawieniem i wyzwoleniem. Ale jest i upokorzenie: francuskie kobiety wymyślają nam od "boszów" i plują w twarz.
5.Mój ojciec, powstaniec wielkopolski, w 1920 roku przyszedł na Pomorze z armią polską i w Kościerzynie poznał moją matkę, Kaszubkę - opowiada Stefan L., którego udaje mi się namówić na rozmowę. - Tu osiadł i zajął się handlem. Potem prowadził restaurację w Pelplinie. Należał do Związku Zachodniego.
- W chwili wybuchu wojny matka z dziećmi, a było nas czworo, ewakuowała się do Lubomla na Wołyniu. Ojca aresztowali Niemcy. Katowano go do nieprzytomności. Gdy w październiku 1939 roku wróciliśmy do Pelplina (ledwo zdołaliśmy uciec z Kresów przed Armią Czerwoną) aresztowano mnie, choć miałem dopiero 16 lat. Aresztowano też mego brata, który był o rok młodszy. Ktoś musiał donieść, że przed wojną byliśmy harcerzami i braliśmy udział w manifestacjach antyhitlerowskich. Bito nas strasznie. Przekładano nas przez kozioł gimnastyczny i czterech dorosłych, muskularnych mężczyzn lało, ile wlezie. Odbili mi nerki. Gdy mdlałem, polewali wodą i bili dalej. Od głowy do stóp byłem całkiem czarny. Mimo to nikogo nie wydałem.
Ojca rozstrzelano 8 listopada 1939 roku w Lesie Szpęgawskim, kilka kilometrów od Starogardu.
Matka z najmłodszym bratem ukryła się u krewnych w Skarszewach, jedna z moich sióstr - koło Brus, druga u ciotki w Chojnicach, a brat - nawet już nie pamiętam gdzie. Z Pelplina, gdzie mieszkałem u kolegi wywieziono mnie 30 marca 1940 roku na roboty. Trafiłem do młyna we wsi Hilkdebrandorf koło Marienwerder (Kwidzyn). Z literą „P" na ubraniu dźwigałem stukilowe worki z mąką.
We wrześniu 1943 roku padła propozycja nie do odrzucenia: „Wehrmacht albo Stutthof". Wybrałem wojsko, bo wiedziałem, że obozu nie przeżyję, a chciałem żyć, miałem dziewiętnaście lat! Byłem sam jak palec, ojciec nie żył, matka i rodzeństwo poukrywani po ludziach, dokąd miałem uciekać? Gdy wyjeżdżaliśmy ze Starogardu, śpiewaliśmy „Boże coś Polskę". Przecież byliśmy Polakami, harcerzami, patriotami!
Wylądowałem nad Kanałem La Manche. Tam pewien Niemiec-komunista pomógł mi napisać podanie o zwolnienie z wojska. Argumentowałem, że nie mogę służyć w Wehrmachcie, bo mój ojciec został rozstrzelany przez Niemców. Wskórałem tyle, że przeniesiono mnie do Norwegii. Nad fiordem budowaliśmy w skałach bunkry. Pod koniec roku przerzucono mnie z powrotem do Francji. Budując umocnienia w Normandii doczekałem lądowania aliantów... Naszemu oddziałowi nakazano odwrót w kierunku Antwerpii.
W Belgii dałem nura w kukurydzę rosnącą przy szosie. Rano nadeszli Kanadyjczycy. Wybiegłem z pola z podniesionymi rękami. Miałem przy sobie legitymację Czerwonego Krzyża i krzyż na mundurze, bo zapomniałem pani powiedzieć, że byłem sanitariuszem. Kanadyjczycy wsadzili mnie do willysa i przekazali wywiadowi I Dywizji Pancernej generała Maczka.
Zaczęto mnie maglować.
- Ojciec polski oficer, a ty w Wehrmachcie? - dziwili się maczkowcy, gdy pokazałem zdjęcie ojca w polskim mundurze, które miałem przy sobie. Mało kto wtedy rozumiał ten historyczny galimatias. Wysłany zostałem statkiem do Szkocji wraz z setką podobnych dezerterów. Trafiliśmy do obozu przejściowego i dalej się spowiadałem. Potem złożyłem przysięgę i znów zostałem sanitariuszem, ale już w polskim mundurze. To była najszczęśliwsza chwila w moim życiu.
Do Polski przypłynąłem 5 lutego 1946 roku statkiem „Clermont-Ferrand". W obozie Narwik prześwietlało mnie z kolei UB. W parę lat później, gdy pracowałem w Gdyni, wezwano mnie nagle do wydziału kadr. Czekało dwóch ludzi w cywilu.
- Jesteś aresztowany. Służyłeś u Maczka, przysłano cię tu jako szpiega!
Zawieźli mnie do UB na Kamiennej Górze. Tam z siedemdziesiąt razy spisywałem swój życiorys. Wreszcie padła propozycja: - Napisze pan podanie o przyjęcie do Urzędu Bezpieczeństwa. Zaraz wyślemy pana (przeszli wtedy na „pan") na szkolenie.
- Nie! Kapusiem nie będę.
To była dobra nauczka. W dokumentach nie pisałem już nigdy potem ani o Wehrmachcie, ani o Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie.
Powiem pani na koniec, że nie mogę tego Niemcom wybaczyć. I nigdy nie przebaczę! O tej gehennie opowiedziałem tylko swoim teściom. Przed ślubem. Zrozumieli. Dzieciom, ani wnukom nie opowiadam. Jeżdżę z nimi natomiast co roku w pierwszą niedzielę września na mszę świętą do Lasu Szpęgawskiego, na grób dziadka.
Nie będę więcej zanudzał , to i tak chyba najdłuższy wpis jaki popełniłem na S24.
Nie będę już więcej polemizował z piszącymi o "dziadku z Wermachtu " , o "ochotniczym "
wstąpieniu do Wermachtu ani o modnej tezie " Donald wiedział nie powiedział " albo Donald kłamał w sprawie dziadka czy różnicy pomiędzy Reichsdeutsch , Volksdeutsch a Eingedeutscht .
Niech sobie dyskutuje o tym " bulterier Kaczyńskich" który sam się tak nazwał , z innymi co wszystko wiedza lepiej co komu dziadek mówił a czego nie mówił .
Dlaczego ?
Dziś przeczytałem w S24
"I tak rzecz wyglądała naprawdę. Jeżeli więc możnaby komukolwiek czynić zarzut kłamstwa w tej sprawie ( dziadka z Wermachtu ) - z pewnością nie byłby to J. Kurski, a raczej historyk będący autorem publikacji o dziejach mieszkańców Gdańska, "nie znający" dla odmiany historii własnej rodziny."
Wystarczy.
W związku z końcem postkomunistów,a poszerzeniem pojęcia lewica oraz uznaniem Gierka za patriotę - odkurzam znaczek sprzed 35 lat "Za nic bym nie chciał , aby uważano mnie za człowieka poważnego , bo w obecności tzw. poważnych ludzi dzieci bawia się bez wigoru i radości , kobiety przestają być zalotne , wojskowi nie chcą opowiadac pieprznych anegdot , maski zdejmuja lub nadziewają w ich obecności tylko ludzie smutni. A na dodatek - durnie są zawsze poważni.
Jeden z tych poważnych wygłosił najgłupsze zdanie w salonie na mój temat "dyskomfort części dyskutantów wynikający z tej wprost niemożliwej już do banalizowania, relatywizowania czy tym bardziej ignorowania kompromitacji PO, wzrósł niepomiernie i manifestuje się w sposób różnoraki. Jedni fundują nam różnego rodzaju divertissement w postaci zagadek...."
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka