Rok wyborczy (bardzo wyborczy nawet) więc nic dziwnego, że walka na noże już trwa. Totalna marzy, jak uwalić PiS - no i tropi i szuka. A że znaleźć coś chwytliwego nie jest łatwo (bo owszem, afery zdarzają się wszędzie ale ludzie jednak pamiętają całkiem dobrze przekręty, awantury i – co najważniejsze – degradację państwa za ancien regime’u) więc im trudniej znaleźć, tym większa nerwowość. I tym bardziej wydobywane są różne absurdalne wątki, które z braku prawdziwych afer muszą się odwoływać do najniższych i ponurych uczuć części współobywateli – zawiści, nienawiści i mściwości (w łagodniejszej formie chęci odgrywania się za własne niepowodzenia).
Wielkie nadzieje wiązano z aferą wokół KNF i jej byłego prezesa. Nic nie wyszło, gdyż wszystkie instytucje szybko i odpowiednio zareagowały a prezesowi postawiono zarzuty. Ludzie zobaczyli wprawdzie, że owszem, afery się zdarzają i u „Dobrej Zmiany” – nikt nie jest w końcu święty – ale po raz kolejny mieli okazję przekonać się, jak różna jest reakcja na nieuczciwość w porównaniu do tego, co oglądali przez 8 lat rządów PO-PSL. Rozczarowanie totalnej opozycji było tym większe, że poprzez aferę KNF obiecywano sobie uwalenie Prezesa NBP, potem może i gospodarki polskiej w ogóle a na koniec i Rządu (tak, tak – niestety – każda metoda jest dobra, aby zniszczyć obecne władze, kryzysu finansowego czy sankcji UE przeciwko Polsce nie wyłączając).
Z braku lepszych możliwości uczepiono się więc na kilka dni Minister Emilewicz – media odkryły „straszliwe nadużycie” i sfotografowały męża Pani Minister wiozącego dzieci do szkoły służbowym samochodem. Każdemu jako tako zorientowanemu sprawa od razu wydała się dęta – o Minister Emilewicz różnie tam "na mieście" mówią ale nikt, nawet ludzie jej nieprzychylni, nie uważa jej za kompletną kretynkę. Mało tego – Pani Minister wręcz wygląda na osobę, która w sprawach formalnych ma wszystko w jak najlepszym porządku i rozliczone co do grosza. I tak też „afera” się skończyła - okazało się, że zgodnie z umową samochód może być używany prywatnie a wszystko jest spisane, zaksięgowane i opodatkowane jak trzeba. Oczywiście – jak zwykle przy metodzie Goebbelsa – trochę błota zostało, w końcu zawsze znajdzie się ten czy inny zawistny z pretensjami do losu, że to nie on jeździ ministerialnym mercedesem.
Aż w końcu trafiła się prawdziwa gratka – dwie blondynki w NBP. I znów wielkie nadzieje na dobranie się do Prezesa Banku. Po mediach zaczęły krążyć piękne fotki – przystojne blondynki w stylizacji wręcz haremowej (długie włosy, ostre makijaże, przesadne podkreślanie kobiecości ubiorem) towarzyszące mniej przystojnemu Prezesowi NBP. I informacja o nieprawdziwych funkcjach oraz o nieprawdopodobnych miesięcznych zarobkach obydwu pań (tu i ówdzie mówiono, że jedna oscyluje w okolicach 80 tys. a druga 60 tys. miesięcznie) bez koniecznych kwalifikacji. Zarobki okazały się raczej wzięte z sufitu (są odpowiednie oświadczenia), o kwalifikacjach pań ciągle nic nie wiadomo a stanowiska opisywane przez prasę częściowo nie istnieją - tak więc obecnie trudno cokolwiek rzeczowo ocenić. Na razie wiadomo tyle, że żadnej afery nie ma.
Pozostaje jednak pewna osobliwość estetyczna, z której wszystkie panie z parciem do kariery w polityce, biznesie, itp. powinny wyciągnąć odpowiednie wnioski. Otóż śmiem twierdzić, że „afera” byłaby jeszcze bardziej mikra i jeszcze szybciej rozeszłaby się po kościach, gdyby obydwie bohaterki po prostu nosiły się nieco skromniej i stosowniej do sprawowanej funkcji (chodzi o styl - ubioru, makijażu, itp.) – wtedy raczej po skorygowaniu zarobków w dół (bo na to wygląda, że dyrektorzy w NBP jednak zarabiają mniej niż mityczne gaże roztrąbione przez media) całą sprawą nie zainteresowałby się przysłowiowy pies z kulawą nogą, znów oczywiście z zastrzeżeniem notorycznych zawistników (bo poza tym mniej więcej wiadomo, że dyrektor w dużym banku może zarabiać np.20 czy 30 tys. na rękę, czy jeszcze więcej – po prostu w bankach tak zarabiają, czy to się komuś podoba czy nie).
Jak wiadomo ubiorem, stylem i ogólnie wizerunkiem udzielamy otoczeniu różnych informacji. Dyrektor dużego, poważnego banku (czy w ogóle poważnej instytucji) powinien informować swoje otoczenie, że jest osobą kompetentną, profesjonalną, skupioną na trudnych zadaniach a nie na sobie czy na głupotach a nade wszystko, że jest osobą poważną, dyskretną i godną zaufania. W przełożeniu na konkretne sygnały oznacza to, że wściekła czerwień na ustach czy na paznokciach jest ryzykowna, podobnie jak przesadnie falbaniaste i ostentacyjnie kobiece bluzki, zbyt wysokie szpilki czy jakiekolwiek przesadne „odpindrzenie” się (zamiast tego raczej strój elegancki ale nieco bardziej dyskretny, spokojny). I być może panie, o których mowa, spełniają wszystkie wyżej opisane wymogi i kryteria i posiadają wszelkie wymagane kompetencje – tego nikt na razie nie jest w stanie ocenić – niestety, ich wygląd sugeruje raczej kompetencje zupełnie inne. Jednym słowem problem jest nie aferalno-kryminalny (przynajmniej na obecnym etapie nic na to nie wskazuje) a przede wszystkim wizerunkowo-estetyczny. I dlatego właśnie media i totalna opozycja mogły się przez kilka dni tak świetnie bawić, pastwić nad wytypowanymi ofiarami i zabawiać fotkami i fejknjusowymi tekstami część społeczeństwa (tę mniej uodpornioną na wszelką durnotę). Niestety, sam Prezes NBP swoim występem na konferencji prasowej w niczym nie poprawił i tak już zapętlonej sytuacji wizerunkowej swej instytucji, wprost przeciwnie, raczej dolał jeszcze oliwy do ognia.
Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka