Stało się w Polsce coś nieprawdopodobnego i dawno nie widzianego. Partie i politycy od prawa do lewa, którzy do tej pory nie mogli się porozumieć w najważniejszych sprawach, dogadali się kilka dni temu, nagle i bez żadnych zgrzytów, w sprawie podwyżki wynagrodzeń dla parlamentarzystów i najwyższych urzędników państwowych. Głosy przeciwko podwyżkom były nieliczne i bez praktycznego znaczenia dla sprawy.
Przy okazji zaznaczam, że nie mam nic przeciwko przyzwoitym czy nawet wysokim wynagrodzeniom dla administrujących i odpowiedzialnych za konkretne gałęzie gospodarki czy obszary życia państwowego. Tak samo, jak nie mam nic przeciwko przyzwoitym dietom poselskim (pod warunkiem, że posłowie pracują i spełniają swoje obowiązki a nie wydurniają się, blokują czy bojkotują wydarzenia, na których mają psi obowiązek być). Nikt o zdrowym rozumie nie kwestionuje też, że sprawy te wymagają w Polsce pewnego uporządkowania – sytuacja, w której np.premier 38-milionowego państwa zarabia mniej niż regionalna kierowniczka sprzedaży w firmie kosmetycznej, nie jest na pewno zdrowa i normalna. Przy całym zrozumieniu – termin procedowania tej ustawy został jednak wybrany fatalnie. Nie chodzi mi przy tym o strategiczny punkt widzenia – wiadomo, że tzw.niepopularne decyzje najlepiej podejmować zaraz po wyborach i jak najdłużej przed kolejnymi wyborami. Chodzi tu raczej o coś, co można określić mianem inteligencji społecznej. W sytuacji, gdy ludzie tracą pracę, siedzą na tzw.”postojowym” czy mają znacznie redukowane wynagrodzenie a firmy i biznesy masowo plajtują, taka podwyżka uposażeń dla parlamentarzystów i urzędników po prostu urąga inteligencji – tej społecznej i wszelkiej innej. Nie wiem i nie bardzo rozumiem, skąd się ten pomysł wziął, co się tam stało i dlaczego partia rządząca w ten sposób strzela sobie samobója (bo - w razie czego - to nie pójdzie na konto opozycji tylko na konto rządzących).
Tyle tej przydługiej dygresji czy może własnej opinii o zajściu, teraz wracam do pierwszego akapitu. Otóż okazało się, że podwyżki zjednoczyły nie tylko zwaśniony dotychczas Sejm ale zjednoczyły - niestety w niezadowoleniu - także podzielony dotąd naród. Naprawdę, nie żartuję. Nie oznacza to oczywiście, że ktoś, kto był lewicą stanie się prawicą i odwrotnie i że w ogóle poglądy się zunifikują a wszyscy zaczną się kochać. Bynajmniej. Oburzenie i zgorszenie tymi podwyżkami wyrażają jednak wszyscy równo – i ci, którzy głosowai na PiS, i ci, którzy głosowali na PO i ci, którzy głosowali na Lewicę. Odpytałam większość moich znajomych – wszyscy wściekli i oburzeni. Przejrzałam fora - jadą po tym wszyscy, też od prawa do lewa. Byłam w piątek i w sobotę w mieście – to samo. Taksówkarze klną (ledwo ciągną – turystów nie ma, ludzie oszczędzają pieniądze), biznes klnie (firmy upadają, branża nieruchomości w tarapatach kompletnych, branża turystyczna siadła, gastronomia ledwo ciągnie, masa pozamykanych sklepów). Pani w cukierni-kawiarni klnie, że ledwo wyszła z tarapatów, kiedy musiała płacić czynsz a miała minimalne dochody, to teraz też spadły obroty, bo ludzie oszczędzają i nie kupują droższych produktów ani nie przychodzą na kawki. Pani w sklepie z konfekcją to samo. Krawcowej drastycznie spadła ilość zamówień i walczy o przeżycie. Ktoś z mojej rodziny wrócił właśnie z działki na wsi – tam tak samo wszyscy klną. Wprawdzie jedzenie ludzie zawsze będą musieli kupić ale dziś sporo ludzi na wsi żyje raczej z pracy w mieście (a tam wszystko też „siadło”). „A oni sobie fundują podwyżkę. I to jaką.” – i to mówi podzielony naród jednym głosem.
Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka