Słowa "Vyste se peknie leteli" wypowiedziane w znanym z mamuciej skoczni narciarskiej Harrachovie są najwyższą pochwałą, o ile nie wypowiada ich zaniepokojony Czech podając wam na stoku waszą wypiętą nartę. Żona Czecha podała mi drugą. Oczywiście nie był to stok skoczni, tylko taki zwykły tuż obok.
No faktycznie poleciałem paredziesiąt metrów, a to za sprawą zegarka sportowego, który odnotowując prędkości kolejnych przejazdów prowokował mnie do bicia własnych rekordów. Chwila nieuwagi i ziuuu... żeśmy se peknie poleteli.
Góry to nie tylko śnieg i rewia pstrokatych kominezonów. W górach jesteśmy bliżej Absolutu, nie przypadkiem benedyktyni budowali klasztory na szczytach. Widać to także po narciarzach, zwłaszcza tych, co w kolejce do wyciągu brawurowo a niebacznie ogłosili, że teraz pojadą czarną. Im bliżej szczytu tym stają się cichsi, w niejakim skupieniu zjeżdżają z kanapy, refleksyjnie suną po wypłaszczeniu przed przepaścią, nad którą zastygają na dłuższą chwilę...
Ich pierwsza myśl jest oczywista: po co ja się tu pchałem, ale następne, a jest wiele, bo stoją i stoją, muszą krążyć wokół głównych pytań filozofii: czy Bóg istnieje? Czy jest życie po śmierci? A jeżeli tak, to gdzie trafię?
Tego nie wiem, ale jak się rozpędzisz, to polecisz tam "peknie".
Inne tematy w dziale Sport