Ludzie en-mass deklarują, że zmiany czasu nie chcą. Unia Europejska drąży temat od dawna. Fakt, że drąży jest dla euroentuzjastów dowodem jej pożyteczności. Fakt, że guano z tego wychodzi dla eurosceptyków dowodem na jej bezużyteczność.
Wstałem, popatrzyłem na zegarek - ósma. Na telefonie takoż. Spytałem żony, kiedy zmiana czasu. Nie miała pojęcia. Spytałem gógla. Odpowiedział, ze już była. Sprawdziliśmy na radzieckim zagarze Jantar w kuchni, przy śniadaniu. Faktycznie, był godzinę do tyłu. Aha.
No właśnie. Zmianą czasu powinna się pasjonować już tylko garstka emerytów używających radzieckich zegarków na sprężynę. Normalni ludzie, czyli produktywna, płacąca podatki większość sprawdza czas na opasce, telefonie, smartwatchu, zegarku sportowym, które aktualizują się w tle i bezboleśnie.
Technicznie moglibyśmy zmieniać czas co dwa tygodnie, gdyby naszła nas taka fantazja i mało kto by się połapał.
Tymczasem zmiana czasu z letniego na zimowy i z powrotem urosła do grubego politycznego problemu. Ludzie en-mass deklarują, że zmiany czasu nie chcą. Unia Europejska drąży temat od dawna. Fakt, że drąży jest dla euroentuzjastów dowodem jej pożyteczności. Fakt, że guano z tego wychodzi dla eurosceptyków dowodem na jej bezużyteczność.
W Stanach Gandalf Pomarańczowy miał przeciąć węzeł dekretem prezydenckim ale...
No właśnie. "Połowa chciałaby czas zimowy, połowa letni, a jak problem jest fifty-fifty, lepiej zająć się czymś pożytecznym". Na przykład bombardowaniem Jemenu, co też zrobił.

I tylko rusofile mogą otrąbić sprawczość Władymira Władymirowicza, który ma gdzieś preferencje wyborców i wprowadził czas, jaki miał na swoim zegarku za milion baksów. Po czym zajął się pilniejszymi sprawami, czyli trzydniową specjalną operacją.
Podobnym nie mającym przełożenia na życie normalnych ludzi problemem przez 99,999% czasu ich życia jest zagadnienie złotówka czy euro. Tytaniczne zmagania patriotów złotówki i zwolenników euro regularnie przetaczają się przez media i trybuny, a zwykli ludzie i tak nie płacą ani jednym, ani drugim.
Płacą kartą albo telefonem, albo smartwatchem. W Polsce, w Grecji i na Dominikanie. Oczywiście za wyjątkiem emerytów z zegarkami Pobieda.
I znowu, mogliby nam po cichu wprowadzić gwatemalskie kecale i nawet byśmy się - my, normalni - nie zorientowali.
Zważywszy jednak jakie głupie problemy mooglibyśmy sobie wynaleźć, gdybyśmy się nie zmóżdżali nad tymi zastępczymi, lepiej spierajmy się o zmianę czasu i euro.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo