Historia Polaków, przepraszam - Ślązaków - w Teksasie też jest wymowna. W skrócie nie potrafili nic i umierali z głodu, aż ktoś odkrył u nich ropę. Za czeki od nafciarzy w swojej bezbrzeżnej głupocie postawili Centrum Dziedzictwa Polskiego. Za duże i bez sensu, bo przecież są Ślązakami.
Panna Maria to nazwa pierwszego polskiego miasteczka w USA. W połowie XIXw. założyli je migranci ze Strzelc Opolskich. Historię wielokrotnie opisaną m.in. przez Melchiora Wańkowicza podjęła niedawno reporterka Ewa Winnicka, publikująca m. in. w Gazecie Wyborczej... skąd wiadomo, czego się spodziewać.
I te oczekiwania książka akurat spełnia.
Autorka nie poprzestaje na rejestracji zdarzeń i wrażeń, chętnie wchodzi w polemiki z bohaterami i jej nastawienie nie tylko jest widoczne, ale wręcz kłuje w oczy i rujnuje lekturę.
Zatem po kolei. Teksasu autorka nie znosi. Nie lubi też broni. Nie znosi Polaków w Teksasie. No i religia też jej nie w smak. Oraz Polska, jej obywatele, a także polski i teksański patriotyzm.
Nasuwa się pytanie, po co w takim razie jechać do Teksasu i pisać historię polskich teksańczyków? W dodatku religijnych i pielęgnujących swą tożsamość z pieczołowitością bliską Amiszom?
No cóż, po to żeby zedrzeć maski, odkłamać historię i pokazać ją w całej nędzy. I Teksańczyków przy okazji też.
Ma to - zapewne - wielki walor dydaktyczny, a na wychowywaniu czytelników pracodawcy p. Winnickiej znają się jak mało kto.
A zatem. Jacy Polacy założyli Pannę Marię? Otóż żadni Polacy. To byli Ślązacy. Spod Strzelc Opolskich, ale zawsze, a zatem zupełnie odrębny naród mówiący zupełnie innym językiem. Śląskim. Tezę tę autorka stawia na początku i ciśnie ją do ostatniej linijki.
Nie zgadzają się z jej pomysłem sami zainteresowani, czyli mieszkańcy Panny Marii i okolic, twardo utrzymujący, że są Polakami i za to reporterka chyba nie lubi ich najbardziej, prawie tak samo jak prezydenta Trumpa.
Ale oczywiście to ona ma rację, dwa Grand Pressy i nominację do Nike.
Pozwala więc czytelnikom osądzić samemu. Jedna z przemądrzałych Ślązaczek z Teksasu, mylnie sądząca, że mówi po polsku, jedzie w latach siedemdziesiątych na wycieczkę do Warszawy. Tam w hotelu bodajże Victoria, nawiasem - jedynej podówczas enklawie Zachodu, cinkciarzy, ubeków i prostytutek, otóż w tym snobistycznym miejscu prosi o śmietankę do kawy. Ale że mówi po śląsku i używa niepolskiego, śląskiego słowa "śmietunka" zostaje przez kelnera wyśmiana. I - obrażona - ślubuje nigdy więcej do Polski nie pojechać.
Z Teksańczykami nie lepiej. Jest to po prostu zgraja bandziorów, która odłączyła się od Meksyku by utrzymać niewolnictwo. Są niewypowiedzianie głupi (myślą, że Monachium jest w Polsce, ha ha ha) w morderczy sposób zresztą, bo posiadają broń. Tu autorka przytacza garść anegdot o tym, jak posiadanie broni zabija posiadającego. Przypadki, kiedy broń broni w książce się nie pojawiają.
Historia Polaków, przepraszam - Ślązaków - w Teksasie też jest wymowna. W skrócie nie potrafili nic i umierali z głodu, aż ktoś odkrył u nich ropę. Za czeki od nafciarzy w swojej bezbrzeżnej głupocie postawili Centrum Dziedzictwa Polskiego. Za duże i bez sensu, bo przecież są Ślązakami.
Głupota nie jest winą, prawdziwy winowajcy czają się w tle i jest nimi katolicki kler, od wariata, który Ślązaków tam sprowadził, przez szereg proboszczów, którzy podtrzymywali polskie tradycje, bo biskupa, który polskie Centrum wymyślił i umarł. Warunkowo nadawał się jeden ksiądz, który próbował zastąpić polactwo Ślązactwem, cześć mu, chwała i prenumerata wyborczej.
Na koniec najciekawsze, jak poprawnie określić Polaka ze Śląska nie nazywając go Polakiem, które to słowo jest niedzisiejsze i na swój sposób obsceniczne. To, cytuję: "osoba z terenów dzisiaj administracyjnie polskich.".
Tak, że tak.
Książkę zamyka podziękowanie za wsparcie Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej (Stiftung fuer Deutsch Polnische Zusammenarbeit.). Widać Stiftung uznała książkę o "osobach z terenów dzisiaj administracyjnie polskich" za jakoś dla siebie pożyteczną.
Inne tematy w dziale Kultura