"Ja nigdy nie popłynę rowem najszczalnika Kaczafiego" podsumował najbarwniejszy z komentarzy.
Jestem być może pierwszym samotnym kajakarzem, który wypłynął na szerokie wody Zatoki Gdańskiej via Przekop Mierzei Wiślanej. Dokonałem tego "wyczynu" w zeszłym tygodniu. Oczywiście zdarzały się już spływy kajakowe, ale w przeciwnym kierunku, z Kątów Rybackich na Zalew Wiślany, czyli z wiatrem, jak nakazuje zdrowy rozsądek.
Wbrew skromnej nazwie Przekop to spora inwestycja, obejmująca m. in. dwie śluzy i rodzaj portu z potężnym falochronem. Kajaki z zasady nie są tam mile widziane jako potencjalne zawalidrogi, wolne i podatne na kaprysy pogody. Każdorazowe pokonanie Przekopu kajakiem wymaga specjalnej zgody z długą listą warunków, które udało mi się spełnić, a nawet więcej, bo zaopatrzyłem się w (niewymagany) radiotelefon do komunikacji z Kapitanatem Portu Nowy Świat, który zawiaduje ruchem w Przekopie. Poniewczasie doczytałem zresztą, że używanie mojego chińskiego niecertyfikowanego radia bez szkolenia zagrożone jest karą więzienia do lat dwóch (!).
Nie omieszkałem pochwalić się swoim osiągnięciem na grupie kajakowej i odzew... hm przeszedł moje oczekiwania. "Ja nigdy nie popłynę rowem najszczalnika Kaczafiego" podsumował najbarwniejszy z komentarzy.
Przekop ma opinię jedynej zrealizowanej od początku do końca inwestycji obecnej ekipy i jako taki i on i jego użytkownicy obłożeni są - jak się okazało - swoistą anatemą.
Niesłusznie. Każdy sukces ma wielu ojców, ale przekop ma także matkę, która wbiła pierwszą symboliczną łopatę. To mało znany fakt, ale łopata, ze stosowną inskrypcją wciąż stoi gdzieś w Kątach Rybackich, dowodząc, że również olsztyńska senator Platformy, pani Ela Gelert, w swoim czasie obiecywała wyborcom jakiś przekop.
Dziennikarze odnotowali, że łącznie wbijano "pierwszą łopatę" w Mierzeję czterokrotnie.
Inne tematy w dziale Rozmaitości