Taki klimat – niż demograficzny. Dzieciary rządzą. Kiedyś szkoły miały czterdziestu chętnych na jedno miejsce, teraz cieszą się z czterdziestu chętnych w ogóle i porywają małych Ukraińców prosto z przejścia w Hrebennem, żeby nie musieć zwalniać ciała pedagogicznego.
Dawniej wszystko było lepsze: cieplejsze lata, zimniejsze zimy, prawdziwe wiosny, a jesienie tak dżdżyste, że tylko sobie żyły podciąć.
Szynka składała się głównie z szynki, schody były niższe, a i baby/chłopy (niepotrzebne skreślić) się za człowiekiem oglądały.
Powyższy potoczny konserwatyzm został zmemeizowany i wyśmiany pod hasłem „Kiedyś to było” i jako świadek historii mogę zaświadczyć, że słusznie, bo kiedyś to było, ale pełno syfu dookoła. Z wyjątkiem sklepów, w sklepach nie było nic.
Postęp kocham i rozumiem, nie rozumiem za to sentymentu do np. trzyzmianowej harówy w fabryce, po której nic tylko zaciągnąć się na jakąś wojnę. Dobrze, że te dwudziestowieczne atrakcje zostały daleko w tyle. Tylko koni żal.
Azaliż aliści, jednocześnie mętnie byłem świadom upadku współczesnych standardów kształcenia, że jakość poświęcono na rzecz ilości, i tylko powierzchownie symulowałem przejęcie maturą Syna. On nawet nie symulował. Jako fan postępu tłumaczyłem sobie, że kiedyś przejmowano się maturą, bo jej oblanie skutkowało dwuletnim wojem, czyli pobytem w syfie jeszcze większym niż dookoła. Nadszedł jednak ostatni dzień matur, na który Piotrek zaplanował sobie rozszerzoną matematykę. Taka matematyka to już panie nie przelewki, koniec z miękką grą, ten test nie bierze jeńców, myślałem sobie. Ja tu zrelaksowany odklikuję sobie dzień, a Pietraszczak poci się nad jakąś bryłą zadaną układem nierówności.
Kiedy już pogratulowałem ambicji i dobrej roboty (na ile dobrej okaże się po ocenach w lipcu), naszła mnie refleksja, jakiż to próg syn musi przeskoczyć, by zaliczyć. Ile procent tej rozszerzonej matematyki musi zmóc, żeby zdać.
I wiecie co? Równe zero. Na przedmiocie rozszerzonym cwaniak w ogóle nie musiał się pojawić. Za to z przedmiotów podstawowych wystarczy zaliczyć marne 30%, żeby chwalić się maturą. Jeżeli to nie jest upadek standardów, to nie wiem, co nim jest.
Taki klimat – niż demograficzny. Dzieciary rządzą. Kiedyś szkoły miały czterdziestu chętnych na jedno miejsce, teraz cieszą się z czterdziestu chętnych w ogóle i porywają małych Ukraińców prosto z przejścia w Hrebennem, żeby nie musieć zwalniać ciała pedagogicznego.
„- Postęp, proszę pana.
Ale jaki postęp?
Postępowy. Do przodu.(…)
A tył?
Tył też do przodu.
Ale wtedy przód będzie z tyłu?
Zależy, jak patrzeć. Jak od tyłu do przodu, to wtedy przód będzie z przodu, choć do tyłu.
To jakieś mętne.
Ale postępowe”
Inne tematy w dziale Rozmaitości