Rzeka żyje: zalana ściekami zamiera, zostawiona sama sobie odżywa. W okolicach Lubiąża nie ma już śladu po brzydkich zapachach. Miałam nadzieję na obejrzenie z rzeki imponującego klasztoru cystersów, ale z wody jest zasadniczo niewidoczny. Widać kościoły, ale monumentalnej bryły, która podobno rzuciła na kolana Michaela Jacksona - nie.
Nie szkodzi, widziałem wcześniej nie raz.
Nazwa Odra wywodzi się o żwawego nurtu rzeki, który bezlitośnie drze brzegi. Dla wrocławianina brzmi to jak żart, bo w mieście toczy się wyjątkowo leniwie. Co innego w dole. Tu odbieram nareszcie kajakarską premię za odwagę i mogę przestać wiosłować. Wyciągnąwszy się wygodnie wciąż robię z prądem w okolicach 5 km/h. Spływ co się zowie.
Po drodze widzę liczne czaple, w tym białe, myszołowy i bieliki oraz ptasi drobiazg. Co i rusz pokazują się sarny schodzące do wodopoju. Brudna Odra oferuje zwierzętom więcej niż czysta Brda, którą płynąłem w poprzednim roku.
Następnym przystankiem ma być Ścinawa, miejscowość z przystanią, prysznicem i polem namiotowym. Doginam, żeby zdążyć przed zmrokiem.
Ścinawa... miasteczko z mostem nad Odrą. Do niedawna wcale niełatwo było o taki most, toteż Ścinawa była ważnym punktem na mapach drogowych, teraz trochę mniej.
Przystań... przystań i zapłacz. Malutka. Co innego zaplecze. Wielka wiata osłania dziesiątki stołów, na których turyści mogliby spożywać śniadania, gdyby byli. Ale nie ma. Na ogromnym polu namiotowym znajduje się jeden namiot - mój. Ulokowałem się blisko brzegu, daleko od wiaty, która zgodnie z przewidywaniami szybko zaczyna zapełniać się miejscową młodzieżą. Ścinawianki są ładne i wysokie. Trochę dopinguje mnie to do odwiedzenia kontenera higienicznego, który do wyłącznej dyspozycji zostawił mi sympatyczny bosman.
Kontener jest koedukacyjny, ale to detal, bo na widok wnętrza nawet fizylierki frontu białoruskiego cofnęłyby się do drzwi. Fantastyczny wręcz syf i zapuszczenie. Bohatersko spłukuję dwa dni potu, kremów i komarów i kieruję się do namiotu. Nie przyłączę się do rozkręcającej się imprezy, bo jako przyjezdny jestem idealnym kandydatem do nakładzenia po ryju w ramach weekendowej nawalanki.
Nie mylę się, nawalanka rozpoczyna się koło trzeciej nad ranem i powoli toczy się w kierunku mojego namiotu. Słyszę krzyki, spadają ciosy, hałasy ustępują miejsca przerażającemu kaszlowi i charczeniu.
- Co mu jest?
-Nic mu nie jest. On się w ogóle nie powinien bić bo ma astmę. No, wstawaj Łukasz, idziemy.
Następny dzień rozpoczynam inwentaryzacją kajaka i wizytą na miejscowym bazarku. Ścinawa oprócz przystani ma jeszcze jeden oryginalny ośrodek życia towarzyskiego w postaci nabrzeżnego parkingu. Nikt na nim nie parkuje poza czołgiem T-34 umieszczonym na postumencie lufą do Odry. Liczne butelki potwierdzają widokową atrakcyjność miejsca.
Miasteczka jak to zawsze budzą we mnie ciepłe uczucia. Kibicuję ich mieszkańcom, ich heroicznym wysiłkom by dotrzymać kroku światu. Mają pod górkę, ale są skądś. God bless you, Ścinawa.
Inne tematy w dziale Rozmaitości