Dość niezauważalnie przemknęła w przestrzeni publicznej propozycja premiera Izraela o stworzeniu Palestyny w Arabii Saudyjskiej i „przeniesieniu” tam mieszkańców Gazy. Wiadomość ta pojawiła się krótko po oświadczeniu prezydenta Trumpa:
„…USA przejmą kontrolę nad Strefą Gazy i my wykonamy tam też robotę. Będziemy jej właścicielami i będziemy odpowiedzialni za usunięcie wszystkich groźnych niewypałów i innej broni z tego terenu. Wykonamy światowej klasy pracę…”
Jednocześnie Trump mówił, o stałym wysiedleniu Palestyńczyków ze Strefy Gazy. Według Trumpa Strefa Gazy ma potencjał, by stać się - jak stwierdził - „bliskowschodnią Riwierą.
Przejęcie strefy Gazy przez Amerykanów i przesiedlenie ok. 2 milionów mieszkającej tam społeczności na jakieś bliżej nieokreślone obszary nie zostało potraktowane jako żart, gdyż w międzyczasie słyszeliśmy już o uczynieniu Kanady pięćdziesiątym pierwszym stanem Ameryki, dowiedzieliśmy się o groźbach przejęcia przez wojska amerykańskie Kanału w Panamie, a zajęcie duńskich terenów na Grenlandii miałoby by być tylko kwestią czasu.
Gdyby nie nazwiska osób stojącymi za tymi wypowiedziami można by pomyśleć, że jesteśmy uczestnikami komputerowej gry, w której ruchy myszki czy joysticka decydują o losach krajów i narodów, a gracz(e) siedzący przed ekranem czuje się Panem Bogiem rozdającym lub aneksującym takie lub inne obszary. Jednym ruchem przemieszczając granice (najnowsza polska Historia się przypomina) , przesuwając pionki zamieniając je w wygodne sobie figury, zamazują to co jest i było i wymyślają to co, ich zdaniem, być powinno. Jednym zdaniem ulepszają c świat i żyjących na nim ludzi.
Rozpoczęcie nowej amerykańskiej prezydentury odbywa się z przytupem, gdyż w międzyczasie nie tylko mówi się o zmianie granic, ale i o zmianie ceł, które miałyby zapewnić amerykańskiemu podatnikowi dobrobyt.
„Najpiękniejsze słowo w słowniku to: cło” – powtarzał wielokrotnie Donald Trump ku zachwytowi swoich wyborców, a zwłaszcza amerykańskich robotników, którzy stracili swoje dobrze opłacane miejsca pracy i uważają, że winni temu są wredni Meksykanie, Chińczycy, Kanadyjczycy, Europejczycy a szczególnie Niemcy i w ogóle oszukująca Amerykę cała reszta świata.
Jednym słowem, wojna handlowa ze wszystkimi miałaby wzmacniać potencjał Amerykanów.
Wszystkie te zapowiedzi, obznajmienia i plany można by nazwać grą pozorów czyli jak to ktoś nazwał: pozornością. To tylko taka gra mająca na celu wymuszanie, z pozycji siły oczywiście, zakamuflowanych zamierzeń o których się na głos nie mówi. Nikt ich nie zna i tak jest chyba też w temacie najbardziej nas interesującym czyli wojnie w Ukrainie. Toczy się prawie na naszych granicach, dotyczy naszego narodowego bezpieczeństwa, jesteśmy nią politycznie, finansowo i gospodarczo konfrontowani a jej wynik ma dla nas egzystencjonalne znaczenie. Ale przecież agresor Putin musi usiąść za negocjacyjnym stołem. Ten sam uznany przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze za zbrodniarza wojennego, a przecież administracja amerykańska nie uznaje jego orzeczeń a na jego sędziów nałożyła ostatnio międzynarodowe sankcje.
Czy można sobie wyobrazić negocjowanie pokoju z agresorem i zbrodniarzem wojennym i grę nie tyle pozorów co kreślenie ołówkiem na mapie przyszłych granic i zapisywanie „norm” przyszłego pokoju? Czy będzie mowa o budowie wschodnioeuropejskiej Riwiery, odszkodowaniach za wojenne zniszczenia czyli reparacje, zapewnieniu bezpieczeństwa sąsiadom i amerykańskich wojskach zapewniających Pax Americana?
Czy Po Prostu znowu będziemy skonfrontowani z pozycją jaką sobie sami z naszym podzielonym państwem wypracowaliśmy, a inni gracze za komputerowym ekranem powiedzą nam jakie postanowienia zapadły?
Z dystansu ale nie z boku.
Anonimowych blogowiczów "tykam". Pan/Pani są dla mnie osobami z nazwiskiem.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka