Kiedyś usłyszałam męskie słowa:
- Ty jesteś tak cudownie osobna!
Zaskoczyło mnie to, ale przewertowałam swoje życie jak to ze mną w tej kwestii jest.
Jako małolatę nie wabiły mnie tzw. paczki.
Omijałam łukiem wszelkie organizacje, kluby etc.
Nie był to efekt prób izolowania się, niedobrej alienacji.
Wręcz przeciwnie, zawsze byłam postrzegana jako dusza towarzystwa, z więcej niż wysokim poziomiem komunikatywności.
Najsmakowitszą podróżą, jest wyjście do ludzi.
Jednak w tym wszystkim - faktycznie - pozostaję osobna.
Z genotypiczną wręcz alergią na grupy, wszelkie koletywy - przyjrzałam się syndromowi grupowego myślenia.
By zrozumieć, dlaczego jestem na drugim jego biegunie.
Za wiki:
Syndrom grupowego myślenia albo gromadomyślenie (ang. groupthink) – termin w psychologii społecznej oznaczający uleganie ograniczającej sugestii i naciskowi grupy, której jest się członkiem.
Myślenie grupowe prowadzi w skrajnym stadium do zupełnej utraty przez grupę poczucia rzeczywistości, przecenianie własnej siły i możliwości działania. Syndrom ten oznacza również izolację grupy od otoczenia i zamknięcie się grupy we własnym świecie.
Okazuje się jednak – i to bardzo często – że inteligencja grupy wcale nie przewyższa inteligencji jej poszczególnych członków; że decyzje rozmaitych komitetów czy komisji są wyjątkowo nietrafne i byłoby lepiej gdyby były one podejmowane przez pojedyncze osoby.
Zespół bowiem ulega złudzeniu co do swojej nieomylności i wyższości intelektualnej, przy czym złudzenie to jest tym silniejsze, im wyższy jest status społeczny każdego z uczestników, im wyższym dyplomem może się on legitymować i im większy jest poziom wewnętrznej spójności grupy. Istnieje wiele czynników, które powodują, że grupa podejmuje często gorsze jakościowo decyzje o większym poziomie ryzyka. Czynniki te składają się na tzw. syndrom grupowego myślenia.
Według Irvinga Janisa syndrom ten charakteryzuje się następującymi objawami:
- iluzja nieomylności i pewności siebie,
- lekceważenie niepomyślnych informacji,
- wiara we własną etykę zawodową, nieuwzględnianie etycznych i moralnych aspektów decyzji,
- lekceważące traktowanie wyników i osób spoza zespołu,
- wywieranie nacisku dla wymuszenia konformizmu,
- samocenzurowanie się (aby uniknąć powtarzających się negatywnych reakcji grupy, krytyczni jej członkowie decydują się w końcu milczeć),
- iluzja jednomyślności (milczenie jest traktowane jako wyraz zgody),
- filtrowanie informacji, tzn. członkowie grupy starają się nie dopuścić informacji sprzecznych ze zdaniem grupy.
Badania nad syndromem grupowego myślenia przeprowadził Irving Janis. Punktem wyjścia tych badań było spostrzeżenie, że niejednokrotnie grupy kierownicze podejmują głupie, lekceważące zasady moralne, pochopne czy wręcz szkodliwe dla realizacji zadań decyzje.
Większość swoich spostrzeżeń poczynił Janis na grupie decyzji politycznych. Każda z tych decyzji była wypracowana w toku serii spotkań małej liczby członków, doradców rządu, którzy stanowili wspólną grupę.
Dotychczasowe badania pozwalają z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że kluczową rolę w pojawieniu się syndromu odgrywa poczucie zagrożenia samooceny (lub uzależnienia samooceny od prawidłowej decyzji) wraz z dużą spójnością grupy.
Tyle selektywnie z wiki.
Prawdziwość tezy, że nie ma obiektywizmu - istnieją jedynie złudzenia kolektywne - nabiera nowego znaczenia w wypadku grupomyślenia.
Bo następuję wtedy intensyfikacja złudzeń.
Paradoks polega na tym, że głodni na przynalezność do jakiejkolwiek grupy - rzadko są otwartymi mentalnie, społecznie, prywatnie - osobowościami.
Poczucie bezpieczeństwa - wynikające z właśnie przynależności - dopiero zaczyna otwierać. W różnym stopniu - ale jednak.
Grupę wzmacnia jednomyślność - a tam gdzie ona króluje - nie myśli się w ogóle.
Świeżość optyki zawsze wynika z przewartościowań, często bolesnych.
W grupie o to bardzo trudno - czego byłam świadkiem widząc masowe ataki grupy na pojedynczego członka, który sugerował - by czemuś nadać nowy wymiar, formułę.
Żywotność grupy osadza się na rzucaniu hasła przez jej lidera.
Nawet najbardziej irracjonalny pomysł rzadko spotyka się z krytyką, dyskusją - moc sugestii lidera czyni sprawę bezdyskusyjną.
Próby wewnętrznej weryfikacji definiowane są jako akt zdrady, wichrzycielski zapęd.
Grupa to jak butla tlenowa, gdy indywidualnie tak trudno złapać oddech.
Grupa to winda poczucia własnej wartości.
Nieuświadomiona, ale jednak.
Grupa tworzy fosę wokół swych członków - taka specyficzna ochronka. Iluzoryczna, bo życie rozprawia się z nami zawsze indywidualnie.
Grupowy żywot - mentalny, emocjonany, intelektualny - to zawsze nieboskłon lęku, by nie trafić na pobocze kolektywu.
Ufność wobec grup jest bardzo niska.
Bo o jej wiarygodności stanowi prym posluszeństwa, zgrania się, podlegania - równania.
Nikt mi nie powie, że tak nie jest - bo sami jesteśmy świadkami reprymendy grupy wobec odważniejszych jej członków.
Takie nieformalne partie "zmarzniętych", dość słabych by czuć się komfortowo bez protezy grupy.
Członkowie nie muszą się dopieszczać, fundować głasków, koić mentalnie - sama przynależność odwala tę robotę. Niema - ale constans, ale - najczęściej skuteczna.
Nie ma znaczenia etykieta grupy, jej totem ideowy, skład personalny, wartości pojedynczych członków.
Przynależność jest formą obrzezania z indywidualności. Suwerenność koliduje z kroplówką w postaci grupowej przynależności.
To spory Vat - ale nie dla tych, którzy nie znają instrukcji obsługi do własnej niepowtarzalności, suwerenności, wewnątrzsterowności.
Inne tematy w dziale Rozmaitości