Z alkoholem jest odwieczny problem. W małych ilościach pomaga, w dużych szkodzi, a nie wiadomo, w którym momencie uzależnia. Niewielkie koszta jakie trzeba ponieść na uzyskanie czystego spirytusu zachęcały i nadal zachęcają możnych do okładania go wszelakiego rodzaju podatkami, by w ten sposób zwiększyć swoje dochody, a jednocześnie (choć tu jestem raczej sceptykiem) sprawić, by spożywano (czytaj: kupowano) go mniej.
Nabywanie (czytaj: picie) napojów wysokoprocentowych jest przez część społeczeństwa uznawana za działalność propaństwową, choć z drugiej strony ktoś trzeźwy być musi, by tą państwową nawą sterować. Wreszcie nie wiadomo czy bardziej niebezpieczne są łby, z których się kurzy, czy też trzeźwe głowy, bo w przypadku systemów autorytarnych i totalitarnych, to raczej te drugie kombinowały jak przeprowadzać ruchawki, powstania i rewolucje, szable i karabiny dając do rąk tym pierwszym.
Już ten i ów przypadkowy Czytelnik skłonny jest mnie posądzić o wynurzenia na kacu, kiedy mózg pracuje w nieco innych niż zwykle rejonach. A nie. Bynajmniej nie. Celem moim jest w tej chwili (alkomat uparł się na to zero zero i nie popuści) słów kilka skreślić o trzeźwości a wręcz abstynencji, z czego zapewne szczególnie zadowolone będą te nasze kochane, choć niekiedy zapominane a wręcz pogardzane – a Ty widzisz a nie grzmisz! – wątroby.
A więc bardzo dawno temu, mniej więcej w pierwszej połowie lat czterdziestych XIX stulecia, alkohol w postaci gorzałki gnębił ludność Śląska, Galicji i innych krain ościennych. W Piekarach Niemieckich (od 1935 r. znanych jako Śląskie) pewien katolicki duchowny, Jan Nepomucen Alojzy Ficek (1790-1862), zainicjował ruch trzeźwościowy. Pomysł chwycił na tyle, że już w 1844 roku został spopularyzowany na terenie Małopolski. I w tym czasie w niewielkiej wsi Krzeszów, u stóp Beskidu Małego niedaleko Suchej bawił na wakacjach młody Władysław Ludwik Anczyc (1823-83), który zasłynął potem m.in. popularyzacją Tatr i działalnością literacką (to on jest autorem słynnego „Marszu strzelców”, zaczynającego się od słów „Hej strzelcy wraz, nad nami orzeł biały”). A o tym, czego był świadkiem, napisał w osiemnaście lat później w warszawskim „Tygodniku Illustrowanym” (12 lipca 1862).
Był to okres walki z alkoholizmem w całej Galicji, co wywoływało radość żon i dziatek, ale nie było w smak panom, właścicielom gorzelni, żydowskim karczmarzom, poborcom podatkowym i zdaje się nawet skarbowi cesarskiemu. Tym niemniej „wstrzemięźliwość czyniła tam znaczne postępy, a włościanie chętnie słuchali porady osób im życzliwych. I ja również starałem się wraz z innymi obrzydzić poczciwym góralom niegodziwą gorzałkę, tę klęskę naszego rolnego i wyrobniczego ludu”. Anczyc zaznajomił się przy okazji z tamtejszym proboszczem, ks. Wawrzyńcem Barcikiem (?-1855), który nieustannie nawoływał z ambony swych parafian do trzeźwości.
Aż tu pewnego dnia „kilkunastu gospodarzy przybyło na plebanię. Zapytani przez proboszcza czegoby sobie życzyli, odpowiedzieli iż tu są wysłani przez gromadę.
– A czegóż chce odemnie gromada? zapyta ksiądz Barcik.
– Oto, dobrodzieju, gromada nas tu wysłała, coby was téż piknie prosić, abyście pogrzebali gorzałkę.
– Co? co? zagadnie ksiądz… pochować gorzałkę?
– Ano jacy, pochować gorzałkę.
– Jakto?
– A tak jako chowacie umarłego, w ziemi; juści nie na cmentarzu, ale choćby jacy w polu, żeby już więcéj między ludkami nie psociła, ani duszy nie dawała na ochfiarę deblowi.
– Ależ moi kochani, to się sprzeciwia obrzędom naszéj świętéj religii, żeby wódkę grzebać jak nieboszczyka, rzecze ksiądz.
– Ej, coby się tam miało przeciwić religii, jak ludkowie nie będą pić gorzałki. Dyć nas sami dobrodziejaszku do tego namawiacie, a jacy teraz, to jéj nie chcecie grzebać.
– I koniecznie przy tém obstajecie?
– No.
– Wszyscy?
– A no wszyscy.
– A cóż potém zrobicie, jak ją pogrzebię?
– Potém wystawimy jéj z kamienia figurę.
– A kiedy nie godzi się nad wódką stawiać krzyża.
– Nie bojcie się dobrodzieju, nie będziemy stawiali krzyża.
– Ha, to ją przywieźcie”.
Chłopi odeszli zadowoleni. A już w najbliższą sobotę „cała gromada: starce, gazdowie, niewiasty i dzieci, przyszła przed kościół, wioząc na wózku baryłkę z wódką, którą okryli czarnym całunem pożyczonym z kościoła. Ksiądz odprawił mszę uroczyście, na któréj lud modlił się gorąco. Nareszcie po mszy udali się wszyscy processyą w pole na miejsce obrane, położone śród pól dworskich. Dół głęboki na sześć stóp oczekiwał dziwnego nieboszczyka, obok zaś leżały nagromadzone cegły, kamienie i wapno. Po stosownéj o wstrzemięźliwości przemowie, po któréj włościanie uroczyście zaprzysięgli nie używać wódki, spuszczono do dołu baryłkę, a każdy z przytomnych rzucił na nią garść ziemi, poczém natychmiast przystąpiono do budowy pomnika, ażeby komu nie przyszła pokusa wykraść wódki z grobu”.
Nagrobek pobudowano okazały. „Wysokość jego wynosi 8-10 stóp, a na nim znajduje się trzykrotnie wyrażony rok 1844; u spodu zaś w kamieniu wykute wyobrażenie flaszki i kieliszka. Pomnik ten na fundamencie z kamienia wybudowany jest z cegły, u góry zaś zakończony rodzajem kapliczki na cztérech słupach wspartéj; szczyt uwieńcza krzyż stojący na podkowie w górę końcami zwróconéj”.
Ale już dwa lata po „pogrzebie gorzałki” wybuchła rabacja galicyjska, powstanie chłopskie przeciw panom (z poduszczenia władz austriackich nota bene), choć ponoć w okolicach Suchej i Wadowic było w miarę spokojnie. Zdaniem Anczyca to dzięki trzeźwości okolicznego ludu, choć śluby wstrzemięźliwości składano również we wsiach w tarnowskim, bocheńskim, czy sądeckim, gdzie krew okolicznej szlachty lała się obficie. Może jednak trzeźwość nie jedno ma imię, o czym dobrze wiedzieli panowie rozpijając poddanych?
Obecnie po nagrobku gorzałki w Krzeszowie nie ma już śladu, choć pozostał w miejscowej legendzie. Może któryś z następców proboszcza Barcika stwierdził, że zbyt przypomina on kapliczkę i pobożny ludek żegna się w miejscu, gdzie spoczywa baryłka wódki? A może któregoś dnia włościanie postanowili odkopać pogrzebaną przez ojców nieboszczkę i tym samym pożegnać się ze wstrzemięźliwością? Nie wiem, nie ma informacji na ten temat. Ale jedno jest pewne – zniknął on wtedy, kiedy we wsi nie było żadnego obcego, który by potrafił posługiwać się piórem.
Nagrobek gorzałki w Krzeszowie (Małopolska). "Tygodnik Illustrowany" , nr 146, 12 lipca 1862
Inne tematy w dziale Rozmaitości