Przed siedmiuset laty (zupełnie niezauważenie minęła ta rocznica) nastąpił podział Śląska Cieszyńskiego na Księstwo Oświęcimskie i Księstwo Cieszyńskie. To pierwsze stało się w późniejszych latach nieodłączną częścią Małopolski, weszło w krwiobieg polskiej historii i polskiego mitu narodowego, to drugie przez sześć wieków z Polską - aż do czasów pierwszej wojny światowej - nie miało nic wspólnego.
Acz znaczna część mieszkańców Śląska Cieszyńskiego utrzymała mimo to swą polskość i wzięła się po 1918 roku za odbudowę odrodzonej Rzeczypospolitej, to jednocześnie do dziś pielęgnuje poczucie odrębności wobec zewnętrznego świata, określane przez miejscowych mianem bycia „tu stela”, czyli byciem stąd. Dla Cieszynioków, zwanych też Cesarokami, Polska jest hen hen tam na wschodzie, za rzeką Białką.
Polska jest daleko również w przestrzeni dziejowej. Inaczej przyswaja mit Rzeczypospolitej Obojga Narodów człowiek, który wie, że jego antenaci współtworzyli obliczę tego państwa lub przynajmniej w nim mieszkali, a inaczej ktoś, kto nie ma z tamtą formacją ni rodzinnych, ni wspólnotowych związków. Nie potykamy się w Cieszynie o dawną polską historię. Rozbicie dzielnicowe, powstanie Księstwa Cieszyńskiego, a wreszcie hołd lenny złożony przez Kazimierza I królowi czeskiemu Janowi Luksemburskiemu w 1327 roku sprawił, że Śląsk Cieszyński poszedł swoją odmienną drogą, podporządkowany wpierw królom czeskim, a potem cesarzom Austrii.
Kolejny kamień milowy to osiemnastowieczne wojny śląskie, kiedy większość tych ziem (poza Cieszyńskim i Opawskim) została stracona przez Habsburgów na rzecz Prus. A wreszcie powstanie w 1975 roku województwa bielskiego, do którego trafiła pozostała przy Polsce część Ziemi Cieszyńskiej. Stąd nieustanne poczucie odrębności i wobec Polski, i „czornego” Śląska.
Austriackie dziedzictwo
Na to „bycie tu stela”, składa się kilka cieszyńskich mitów założycielskich. To przede wszystkim przywiązanie do Europy zachodniej, którą uosabiała monarchia austriacka, niosąca od XVIII stulecia prawo, tolerancję religijną i edukację. To także duma z przeplatania się na tym terenie o rozmiarach nieco ponad pięciu tysięcy kilometrów kwadratowych (włączając w to ziemie po obu stronach obecnej polsko-czeskiej granicy) wyjątkowo dużej liczby wartości i idei.
Pełen wachlarz wyznań religijnych to wizytówka Śląska Cieszyńskiego. Na drodze do Cieszyna pierwsze, co się wyłania na horyzoncie, to potężna budowla ewangelickiego Kościoła Jezusowego, powstałego w wyniku ugody altransztadzkiej z 1707 roku, w ramach której protestanci uzyskali swobodę praktykowania swojej wiary na terenie rzymsko-katolickiej Austrii. Wyznawcy luteranizmu do dziś stanowią stanowią jedną trzecią mieszkańców powiatu cieszyńskiego, a w Wiśle czy Cisownicy po prostu dominują. W sumie mieszka tu połowa wszystkich ewangelików polskich. Podobna sytuacja jest i po drugiej stronie Olzy, gdzie również odnotowuje się największe skupisko luteran w Republice Czeskiej. Żyją sobie katolicy i ewangelicy w zgodzie - cieszyński ekumenizm jest przysłowiowy.
- Życzyłbym całemu światu, żeby wszędzie funkcjonowało to tak, jak u nas – mówi Grzegorz Studnicki, etnolog, wykładowca filii Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie, ale zaraz dodaje, że lansowanie kwestii ekumenizmu stanowi również okazję do dowartościowania regionu i jego mieszkańców. „Myśmy mieli to wcześniej i lepiej urządzone” - ot, taki pępek świata. Pojawia się też aspekt polityczny: każde środowisko musi mieć reprezentanta we władzach i choć nikt tego głośno nie przyzna, to na szczeblu gminnym niejednokrotnie można się spotkać z wyznaniowym parytetem. W wielokulturowym społeczeństwie nikt nie powinien dominować.
Na Śląsku Cieszyńskim dostrzegalny jest imperatyw zrzeszania się, działania w stowarzyszeniach. Tylko w powiatowym Cieszynie jest ich ponad dwieście. I po jednej, i po drugiej stronie granicy jak ktoś już działa, to od razu w kilku organizacjach. Wielokrotnie można usłyszeć, że właśnie tutaj społeczeństwo obywatelskie rozwija się od dawien dawna.
- Ale to przecież polityka Wiednia stwarzała możliwości zrzeszania się - Studnicki obala kolejny mit. - Śląsk Cieszyński będąc poza granicami państwa polskiego miał szybszy dostęp do systemu mieszczańskiego, liberalnego.
Natomiast bardzo charakterystyczny, choć może rażący przybyszów z byłego zaboru rosyjskiego jest hiperlegalizm. Postawa „władza tak chciała, to tak trzeba zrobić” wynika tu jednak z chęci przetrwania. Ten mały kraik w ciągu zaledwie trzydziestu lat w pierwszej połowie XX wieku kilkakrotnie w całości lub częściowo zmieniał przynależność państwową.
Na Śląsku Cieszyńskim wyraźny jest też kult edukacji. W odróżnieniu od innych regionów obecnej Polski problem analfabetyzmu właściwie tu nie istniał. Chłopi już w XVIII wieku umieli czytać i pisać. Jako przykład przywołuje się Jurę Gajdzicę z Cisownicy (1777-1840), który spisywał pamiętniki. To tu zaczęły powstawać liczne towarzystwa oświatowe. Lud cieszyński to lud oświecony.
- Najśmieszniejsze, że to, z czego często jesteśmy dumni, bardzo często narzucili nam obcy - Studnicki nie daje za wygraną - przecież obowiązek szkolny to były reformy narzucone nam przez cesarza austriackiego pod koniec XVIII wieku! Myśmy tylko wykorzystali tę możliwość i zaczęliśmy działać w stworzonych strukturach, ale gdyby nie to, to nie byłoby prawdopodobnie tych szkół. To nie mieszkańcy Śląska zdecydowali, że dzieci muszą chodzić do szkoły.
Tustelacy i werbusy
Jednym z dowodów na bycie „tu stela” - poza wylegitymowaniem się drzewem genealogicznym - jest, zdaniem wielu mieszkańców, używanie na co dzień gwary, mówienie „po naszymu”, po cieszyńsku. Bardziej zwraca się na to uwagę na Zaolziu, gdzie gwara jest elementem odróżniającym od coraz bardziej dominującej czeszczyzny, ale swojska mowa również po polskiej stronie ma wielkich orędowników. Pojawiają się postulaty, by „po naszymu” można było się uczyć w szkołach. Od lat urządzane są gwarowe konkursy dla dzieci i młodzieży.
Skoro są miejscowi, to są i obcy. Opozycją do miejscowego, do „tustelaka” (używane bywa też błędnie określenie „stelak”) jest „werbus”, czyli zwerbowany do roboty, do Skoczowa, do Bielska w czasach kiedy „Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”. A migracje za pracą w owej dekadzie odbywały się na skalę masową. Więc przyjeżdżali „werbusy” z odmiennym bagażem kulturowym i zaczęli tę swoją kulturę forsować ośmieszając gościnną Ziemię swoich gospodarzy.
Ale nawet jeśli ktoś zawita tu w pokorze, to winien wiedzieć, że Cieszyniocy zazdrośnie strzegą swej homogeniczności. Człowiek z zewnątrz, jeśli się i zaaklimatyzuje, pozna ludzi, wejdzie w układy i przyjaźnie, musi pamiętać, że środowisko może mu w każdej chwili dobitnie zwrócić uwagę, że on „ni ma tu stela”, że nie jest stąd.
Na jednym ze spotkań w Cieszynie poświęconych poczuciu tożsamości Jerzy Kronhold, poeta, były konsul Rzeczypospolitej w Ostrawie wspomniał swego ojca Władysława, który w okresie międzywojennym przybył wraz z rodziną do cieszyńskiego 4 Pułku Strzelców Podhalańskich.
- Kiedy znalazł się w oflagu w Oldenbergu, powstała tam grupa, która zjednoczyła się pod sztandarem cieszyńskości. Mój ojciec też się do nije poczuwał z racji swojego przydziału służbowego, ale go nie dopuszczono. Był obcy.
Obcy może zakłócić normalne funkcjonowanie społeczne, wprowadzić własne porządki i niczym kolonizator narzucić swoją wizję świata. Przykładem może być choćby „Podbeskidzie”, lansowane przez komunistów po reformie administracyjnej z 1975 roku, kiedy powstało województwo bielskie składające się z historycznych ziem Śląska Cieszyńskiego i fragmentów zachodniej Małopolski. Jak echo powtórzyła ten termin pięć lat później bielsko-bialska „Solidarność” tworząc strukturę „Region Podbeskidzie”. To „Podbeskidzie” to taki werbusowski potworek szczególnie popularny w Bielsku-Białej, mieście z tradycjami, lecz wyzutym ze swej historycznej tożsamości. Śląsko-cieszyńskie Bielsko - które z małopolską Białą stało się jednym organizmem miejskim w 1951 roku - jeszcze do końca II wojny było swoistą niemiecką wyspą (ponad siedemdziesiąt procent mieszkańców) na słowiańskim morzu. Po wojnie zawładnęli nim przybysze z głębi Polski i mieszkańcy Żywiecczyzny. Jedni i drudzy mieli alergię na słowo „Śląsk” - obce, wręcz nienawistne, kojarzące się li tylko z kopalnianymi hałdami. Tymczasem za „Podbeskidziem” kryją się zielone pasma gór…
Podobna sytuacja miała miejsce po drugiej stronie granicy. Józef Szymeczek, historyk i prezes Kongresu Polaków w Republice Czeskiej zauważa, że w okresie komunistycznym propaganda sztucznie zacierała tożsamości regionalne i próbowała wytworzyć naród czechosłowacki. Czeska część Śląska Cieszyńskiego znalazła się w ówczesnym w województwie północno-morawskim (Severomoravský kraj)
- I tak automatycznie większość ludzi, szczególnie młodych do dziś uważa śląski Trzyniec czy Karwinę za miasta północno-morawskie.
Granica na Olzie
Tam zatem, gdzie kończy się „Podbeskidzie”, a zaczynają „Północne Morawy” jest obecnie granica. Istnieje niecałe sto lat, czyli raptem jedną siódmą część tego, co historyczne Księstwo Cieszyńskie, ale została już tak mocno wdrukowana, że niejednokrotnie słychać jak rodowity nawet Cieszyniok powie „idym na Czechy”, choć tak naprawdę nie opuszcza ojczystego Śląska.
- Ale kiedy wytyczono ją w 1920 roku, to ludzie nie byli w stanie pojąć, że tam jest jakaś granica. Teraz je ganc odwrotnie, bo jej już nie ma, ale ludzie nadal nie są w stanie tego pojąć. Więzy, które tworzyły się przez stulecia potrafią być zapomniane w życiu dwóch-trzech generacji - smutnie konstatuje Szymeczek. Bo równie dobrze mogłaby przecież przebiegać na Białce w Bielsku, albo we Frydku na Ostrawicy, wtedy przynajmniej całość regionu byłaby zachowana w ramach tego czy tamtego państwa. Ale ona idzie w poprzek.
A przede wszystkim istnieje w głowach. Szymeczek opowiada o znajomych Czechach, mieszkańcach Czeskiego Cieszyna, którzy na polskim brzegu Olzy nigdy w życiu nie byli. Po prostu nie mieli potrzeby w ciągu tych 25 lat przejść się przez most i zobaczyć, co też jest po drugiej stronie. A kiedy raz im się to udało, to wizyta kończyła się na targu czy w sklepie mięsnym, bo przecież nie na Wzgórzu Zamkowym, gdzie stoi Piastowska Wieża - ikona Cieszyna.
- Ale i przeciętny ustroniak, a nawet cieszyniak nie ma pojęcia, co jest za Olzą - twierdzi z kolei Andrzej Drobik, autor wydanych w zeszłym roku „Rozmów o Śląsku Cieszyńskim” (wywiadów z czołowymi postaciami regionu) i wyraźnie dostrzega „efekt wyparcia Zaolzia” ze świadomości „przedolziaków”. Efekt wygodnej niewiedzy. Z drugiej strony i dla zaolziańskich Polaków ta Polska, nawet ta najbliższa w postaci Cieszyna, jest już czymś obcym. I Szymeczek cytuje zaolziańskiego poetę Jacka Sikorę, który napisał, że dla Zaolziaków Polska staje się najbliższym krajem. Obcym.
Tabu
Dlaczego tak jest? To jedno z wielu cieszyńskich tabu. Nie mówi się również o II wojnie światowej, o antenatach służących w Wehrmachcie, o podpisywaniu volkslisty. W bardzo wielu wypadkach - bo jednak słowo „gremialnie” obrażałoby pamięć tych, którzy podjęli wielkie ryzyko przyznawania się do narodowości polskiej - podpisywano tzw. trójkę, przeznaczoną dla ludności autochtonicznej volkslistę do odwołania. Było się wtedy takim „niepewnym Niemcem”, co nie przeszkadzało w otrzymaniu powołania do Wehrmachtu.
- Mówię o tym bardzo mocno otwarcie, że taki teren, takie czasy - uważa Drobik. - Natomiast mam wrażenie, że Cieszyniocy usiłują ten temat bardzo mocno wyprzeć z pamięci zbiorowej.
Bo jak to stwierdziła Ewa Gołębiowska, dyrektorka Zamku Cieszyn na kartach „Rozmów o Śląsku Cieszyńskim”: „Cieszyńskie rodziny miewają w swoich szafach trupy. Ale szafy mamy też cieszyńskie - porządne, więc odorek raczej się z nich nie wydostaje”.
Dlatego pewne rzeczy się przykrywa, zmienia ich znaczenie, niczym stawiane w miejscu kultów pogańskich bożków chrześcijańskie świątynie. Pod szczytem Błatniej, która dominuje nad Brenną, stoi obelisk poświęcony grupie oddziału Edwarda Biesoka „Edka” z Narodowych Sił Zbrojnych w miejscu potyczki z odziałem milicji. Tyle, że wspomniany pomnik jeszcze niedawno czcił „dzielnych milicjantów”. Podmurówka ta sama, cokół ten sam, tylko teraz tablica upamiętnia tę drugą stronę sporu. To takie klasycznie „tu stela”. W Cieszynie ulica, która w czasach komuny zwała się 1 Maja, obecnie - i to nie żart - nazywa się 3 maja, a pomnik Mieszka, pierwszego księcia cieszyńskiego (po jego śmierci nastąpił wspomniany na wstępie podział Śląska), wystawiony był swego czasu Franciszkowi Józefowi…
* * *
I tak wygląda świat żyjących w micie „Cesaroków”. Uczciwych, legalistów, nad wyraz zdolnych do samoorganizacji i przedsiębiorczości. Ludzi wykształconych, niechętnych do migracji i przywiązanych do swej Ziemi i kultury przodków. Tak silnie przywiązanych, że niezbyt łaskawym okiem patrzących na przybyszów. Dumnych ze swojej małej ojczyzny, wyróżniającej się swą odrębnością od reszty świata, czy to polskiego, czy czeskiego, co się wyraża krótkim acz dobitnym
- Jo je tu stela.
_______
Tekst, napisany wspólnie z Beatą (indi) Tyrną pierwotnie ukazał się w weekendowym wydaniu „Polska - The Times”, 11-13.12.2015 pt. „Śląsk Cieszyński. Inny świat, jak z mitu”
Inne tematy w dziale Rozmaitości