Przed wojną jeszcze Paweł Hulka-Laskowski najpiękniej bodaj wspomniał, mimochodem co prawda - bo nie to było przedmiotem jego wnikliwych eksploracji na Zaolziu - o tustelańskich kobietach: "Sabinek śląskich nikt nie porywa. Porywają one same i swoich, i obcych, którzy przyszli na Śląsk za chlebem. I trzeba dodać, że kobiety śląskie mają wszelkie warunki potrzebne do porywania. Są naprawdę porywające".
Czy coś się pod tym względem zmieniło aby od tamtego czasu? Przyjeżdża ot taki obcy do tej nadolziańskiej Ziemi Obiecanej w poszukiwaniu śląskiego chleba, ciepłego, wypieczonego i jędrnego, z rumianą skórką dookoła i wraz z nim, a może zamiast niego, znajduje tak zupełnie nieoczekiwanie o takich właśnie przymiotach kajzerkę małą, cesaroczkę niepozorną. Wpada na nią tak nagle i ku swojemu zdumieniu bezwiednie daje się porwać ponętnemu spojrzeniu, roztańczonym ognikom oczu, składającym się w dwuznaczny uśmiech ustom i niebanalnemu profilowi.
Ale zdaje mu się, że się wciąż trzyma, że nie da się tak ponieść podmuchom uniesienia, bo nie każdy wszak kwiat rosnący w ogrodzie trzeba od razu zerwać, wystarczy napawać się jego widokiem; a kto wie, może ten ogród ma swojego właściciela?... Więc mniema jeszcze o naiwny, że to tylko zabawa, że to tylko taki flirt niewinnie towarzyski. Bo to tylko spotkanie jedno, drugie, trzecie, bo to tylko rozmowa (choć potrafi przeciągnąć się do brzasku), bo to tylko niezobowiązujące na siebie spoglądanie. Niezobowiązujące... I strzelają niezobowiązująco jej oczy jak migawka aparatu. Trzask-trzask - i zdjęty. Trzask-trzask - i uwięziony w kadrze. Trzask-trzask - i porwany.
Śląska kobieta, no - kobietka, której dałem się porwać już dawno dawno temu, wysunęła ku mnie swą dłoń spomiędzy kartek książki. Tustelaczka, ale nie do końca, szurnięta zdrowo, ale w tym szaleństwie uporządkowana, kontestująca rzeczywistość, ale ją współtworząca. I jeszcze tak wątpliwie romantycznie pałaszująca moskaliki z cebulą. "Podobna trochę do wrony, trochę do sowy, trochę do czarnego kota". To Czarna Julka. Czarna Julka Morcinkowa, ale od pewnego czasu już i moja. A ja jej. Dlaczego dałem się porwać? Sprawiła to uroda, intelekt czy ów nieposkromiony żywioł? Nie wiem, nie wiem, ale - jak znam swoje inklinacje - zadecydowało pewnie to ostatnie.
Ów pociągający element szaleństwa drzemie w każdej kobiecie. To ona we wszystkich mitach i tradycjach uosabia nieokiełznane siły natury. Ona jest ziemią, w której mości się ziarno, aby przynieść plon obfity, ale jest i ziemią, która może pochłonąć w swe nieprzeniknione czeluści. Ona jest krystaliczną wodą, która daje życie i gasi pragnienie, ale jest i wodą, która niesie śmierć i pozostawia po sobie szlam. Ale ta kobieca energia zostaje zduszona przez zderzenie ze społecznym życiem, obleczona w skrojoną przez system garderobę i skanalizowana w odgrywaną podług kulturowego scenariusza rolę.
I tak płynie sobie rzeka okiełznana gorsetem uregulowanych brzegów. Nie występuje z nich, nie zalewa. Spokojna, skromna i aż do bólu przewidywalna. Przeprasza niekiedy, że w ogóle ma czelność płynąć. Są takie - słyszałem - miasta, w których rzeka zmierza podziemnymi kanałami. By nie wpadała w oczy, nie narzucała się swym istnieniem, nie pokazywała światu swego oblicza. Cicha i pokorna.
I bawi to niektórych mężczyzn. Rajcuje ich przede wszystkim rytm niezmienności przyjmujący postać wypielęgnowanego domu, kaj prochy pościerane a pradło wybiglowane. Obscenicznie wprost cieszy ich ciepły, a przede wszystkim na czas podany obiad i toczący się z oddali (acz - nie ukrywajmy - nieco drażniący podczas oglądania meczu w telewizji) wartki szum wody z kranu, podbijany miarowo perkusją zmywanych talerzy. Odwieszona do szafy wyprana koszula, zapastowane buty i - jak akurat przyjdzie do łba taka fanaberia - dłuższa bądź krótsza zabawa we "wkładam i wyjmuję".
Ilu ich jest? Konformistów, więźniów kulturowej sztancy? Może ze swoimi żonami, kochankami i konkubinami tworzą nawet zwarte i stałe konstelacje? Ale może ujęta w karby natura przebija się bezgłośnie niczym korzenie drzewa między szczelinami cegieł i daje o sobie mniej lub bardziej niezauważalnie znać? Że niby głowa nadal pozostaje głową, ale nie wiedząc o tym obracana jest przez szyję? Ale to wszystko gierki. Wiejące sztampą i nudą theatrum zwane "wspólnym pożyciem".
Bo tylko prawdziwa kobieta jest ciekawa. I wiedzą o tym koneserzy, którzy preferują damy sauté, bez tej kulturowej panierki. Którzy nie mogą się wprost obyć bez codziennej dawki adrenaliny, nowych wyzwań wstających z łóżka w blasku jutrzenki. Jaka jest prognoza pogody usposobienia mej ukochanej na dzisiejszy dzień? co ma ukochana tym razem wymyśli? dokąd mnie tym razem ma ukochana porwie? Szurnięta Czarna Julka, ześwirowana śląska Sabinka, ta wariatka ciałem i duszą to prawdziwe wyzwanie. Bo porywającej wariatki się nie kocha, za porywającą wariatką po prostu się szaleje.
______
Tekst ukaże się w wydawanym na Zaolziu przez Polski Związek Kulturalno-Oświatowy "Kalendarzu Śląskim 2016".
Inne tematy w dziale Rozmaitości