Zamiast zapowiadanej na środę międzynarodowej konferencji "Wizja NATO po Afganistanie" w Warszawie - która miała uświetnić piętnastą rocznicę wstąpienia Polski do Sojuszu - doszło przed tygodniem w Brukseli do nadzwyczajnego posiedzenia Rady Północnoatlantyckiej. NATO po Afganistanie zostało nagle poddane próbie w związku z "kryzysem krymskim" - jak eufemistycznie można ująć obecny konflikt rosyjsko-ukraiński.
A wszystko zależy od tego, jak dalej się potoczą wydarzenia. Czy - przy optymistycznym acz mało prawdopodobnym założeniu - uda się przekonać Rosję do status quo ante, czy też dojdzie do powstania kolejnego już na obszarze postsowieckim parapaństwa (po Górnym Karabachu, Osetii Południowej, Abchazji i Nadniestrzu), względnie do wcielenia półwyspu Krymskiego w struktury Federacji Rosyjskiej (z zachowaniem autonomii bądź nie).
I albo - przy którymś z powyższych wariantów - doszłoby do wygaszenia lub hibernacji tego konfliktu, albo będziemy świadkami jego eskalacji na płaszczyźnie polityczno-dyplomatycznej w postaci sankcji i prób izolacji Rosji na arenie międzynarodowej, czy też wręcz do eskalacji militarnej (choćby zajęcie przez wojska rosyjskie lub formacje rosyjskopodobne Donbasu, teraz lub za kilka lat). Dość że dla NATO, a szczególnie dla tych jego członków, którzy może nie tyle bagatelizowali zagrożenie płynące ze strony Moskwy, co zaczęli uważać ją za normalnego i przewidywalnego partnera, stała się ona teraz właśnie wręcz niebezpiecznie nieprzewidywalna.
Choć możnaby się w tym momencie zastanowić jak doszło do tego, że uznano za wiarygodne i przewidywalne - w pozytywnym sensie tego słowa - państwo, które nie dość, że nie pogodziło się z rozpadem Związku Sowieckiego, to jeszcze od samego początku na wszelkie możliwe sposoby odbudowuje swoje wpływy w jego byłych republikach (i to niekoniecznie przez bezpośrednią ingerencję militarną, choć i tak bywało, ale poprzez podsycanie lokalnych konfliktów; w tym kontekście warto przypomnieć choćby wojnę domową w Gruzji 1991-93, w wyniku której doszło do oderwania się Abchazji, Osetii Południowej i Adżarii - ta ostatnia przed dziesięcioma laty ponownie znalazła się pod kontrolą Tbilisi; czy równie mgliście zaznaczającą się w euroatlantyckiej pamięci zakończoną, a właściwie przerwaną jedynie wojnę ormiańsko-azerska 1992-94, której pokłosiem jest m.in. powstanie nieuznawanej Republiki Górnego Karabachu i okupacja przez Armenię blisko 20 proc. terytorium Azerbejdżanu) a także poprzez ingerencję polityczną i ekonomiczną.
I jeżeli teraz nagle Rosja "wprawia w zdumienie" euroatlantycki świat tym, że przejmuje kontrolę nad fragmentem terytorium sąsiedniego, powstałego na gruzach Sowietów państwa, to znaczy, że albo szwankuje sposób pozyskiwania informacji, albo nikt z wojskowych i polityków państw Sojuszu nie wczytuje się w pozyskane materiały czy eksperckie analizy.
Zdaniem szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, gen. Stanisława Kozieja "kryzys krymski" będzie cezurą dla Sojuszu Północnoatlantyckiego i to niezależnie od tego jak się on zakończy, innymi słowy - po Krymie NATO nie może już być takie, jakim było do tej pory. Wnioski na temat nowej strategii obronnej powinny zostać wyciągnięte podczas planowanego na wrzesień szczytu w Newport w Walii. Koziej sugeruje, że zdecydowanie mocniej należałoby zaakcentować problem bezpośredniego bezpieczeństwa swego terytorium, a tym samym wzmocnić gwarancje wynikające ze sławetnego artykułu piątego Traktatu Waszyngtońskiego. Zdecydowanie też częściej powinny być aktualizowane plany dotyczące ewentualnych zagrożeń i sposobu odpowiedzi na nie, a ich weryfikacja winna następować w ramach ćwiczeń. W następnej kolejności potrzebna jest inwestycja w infrastrukturę obronną, która obecnie nie jest rozmieszczona w Europie proporcjonalnie i - co tu mówić - jest dość uboga. Konieczna wydaje się wreszcie wzmocnienie wschodniej flanki NATO i budowę sojuszniczej obrony przeciwrakietowej.
Ale to dopiero za pół roku, bo w tej właśnie chwili NATO jest w trakcie zdawania egzaminu. Ale to nie są już prewencyjne akcje z powietrza na małe państewko, którego prezydentowi zamarzyło się być wielkim, to nie jest też wspieranie bezpieczeństwa w labiryncie gór przy błogosławieństwie całego świata. To jest zderzenie z silnym i wyrafinowanym przeciwnikiem. I trudno w tym miejscu odmówić racji szefowi BBN, kiedy mówi, że jeśli nie uda nam się powstrzymać Rosji na Krymie to będzie to nie tyle jej zwycięstwo, co porażka Sojuszu. Wśród obywateli państw sprzymierzonych zasiana by została wówczas niepewność co do tego czy NATO spełnia swoją rolę i czy w ogóle jest nam potrzebne.
Inne tematy w dziale Polityka