Walka o Ukrainę toczy się bez pardonu. I to nie tylko na kijowskim Majdanie, w cieniach kremlowskich gabinetów czy w przestrzeni medialnej (nb. liczba antymajdanowych tekstów i komentarzy, jakie publikowane są w polskim internecie zastanawia i budzi poważne zaniepokojenie). Walka toczy się również na sali plenarnej, a raczej w kuluarach Parlamentu Europejskiego.
Ewidentnie istnieje w Brukseli proukraińskie lobby. Ale po tym co wyszło wczoraj na jaw przy wprowadzaniu rezolucji w sprawie Ukrainy należałoby się poważnie zastanowić czy orkiestra eurodeputowanych stara się aby grać wspólnie tę samą melodię. Zdziwienie bowiem wywołało nagłe zniknięcie z dokumentu tuż przed głosowaniem słówka "przygotowuje" (mowa o sankcjach) , które dość znacznie zmienia jego wydźwięk oraz nie uwzględnienie w nim poprawki, w której była mowa o uznaniu prawa Ukrainy do członkostwa w UE po spełnieniu warunków traktatowych. W tym pierwszym wypadku miał zawinić tłumacz, w drugim - zdaniem jednego z wysoko postawionych europosłów frakcji EPL - w rzeczywistości "żadna taka poprawka nie została formalnie złożona".
Próba przeforsowania zatem tylnymi drzwiami zdawałoby się mało znaczących słów lub torpedowanie innych każe postawić pytanie - na kogo grają europarlamentarzyści? czy rzeczywiście na Ukrainę? Bo to, że w Brukseli są "grupy wsparcia" forsujące czy to interesy rosyjskie, czy interesy konkretnych ukraińskich klanów i koterii od dawna nie jest już tajemnicą.
Inne tematy w dziale Polityka