W pierwsze dni listopada odbywa się w Polsce swoisty obrzęd, którego - mimo czynionych w ostatnim tysiącleciu prób - nie udało się jeszcze do końca schrystianizować. To kult przodków i herosów.
Wypełniają się cmentarne alejki. Rzadko kiedy można natknąć się na pojedyncze osoby - przeważają grupy w różnym wieku i składzie, choć na ogół pary, małżeństwa, rodzice z dziećmi, mniejszymi, starszymi i całkiem dorosłymi, rozrastają się wtedy do trzech pokoleń. Niekiedy pośród nagrobków, mogił i kurhanów spotkają się nieoczekiwanie kuzyni i pociotkowie dawno nie widziani. Rozmowy, żarty, szczypta narzekania, papieros, drugi, wspomnienie, anegdotka, śmiech, obwarzanek, pańska skórka, herbata z termosu, trzeci, czwarty, modlitwa.
- Dziadek, a poczęstujesz się obwarzankiem?
- A dziękuję. To tak jak dawniej, gdy byliśmy mali z ciocią i przychodziliśmy na pierwszego listopada. Tata, to znaczy pradziadek, kupował obwarzanki i pańską skórkę, bo ciocia zawsze...
Do cioci? Nie, do mamy, a potem do pradziadka i pana Olka. I jeszcze do tego chłopaka, którego w dziewiętnastej wiośnie dopadła gruźlica (chłopaka! miałby teraz ze sto kilkanaście lat, prababcia z nim śpiewała w kościelnym chórze). I do generała i prezydenta, oficerów z Katynia i więźniów obozów koncentracyjnych, nieznanego żołnierza, legionistów i powstańców, aktora, piosenkarki, biskupa, księcia, redaktora, poety i kolegi z pracy. Pamięć, pamięć, nie zapomnieć.
- Która to kwatera? Zawsze się gubię.
- A ja nie, przychodzę tu od ponad sześćdziesięciu lat. Najpierw z ojcem, teraz z wnukami.
I toczy się korowód po cmentarzu. Duszom przodków i herosów składane są ofiary z kwiatów, żywego światła, myśli i słowa. I jak w każdym obrzędzie, tak i tutaj zaduma i powaga miesza się z radością i wzruszeniem.
I tylko po głowie kołacze ta natrętna myśl, że przyjdzie ten czas, a przyjdzie, oj przyjdzie, kiedy to inni będą oddawali hołd moim cieniom. Przyjdą, zapalą światło, wymienią między sobą uwagi o życiu, kłopotach, pomarudzą, pożartują, zjedzą obwarzanka, zatrą zgrabiałe ręce i pójdą. Ale za półtora miesiąca przypomną sobie o mnie znów, wpatrując się melancholijnie w pusty wigilijny talerz.
Inne tematy w dziale Kultura