Jestem chrześcijaninem, ochrzczonym w Kościele rzymskim i kulturowo z nim związanym lecz na pewnym etapie swej życiowej peregrynacji nasze drogi się nieco rozeszły. Może na zawsze, a może tylko na chwilę - czas pokaże. I stąd właśnie daleki jestem od komentowania decyzji podjętej w zeszłym tygodniu przez purpuratów na Watykanie.
I dziwi mnie ta nagła ilość opinii na temat nowego biskupa Rzymu wypowiadanych przez osoby, publicznie demonstrujące swój religijny indyferentyzm bądź wręcz z dumą podkreślające potrzebę apostazji. Publicyści, politycy i działacze, którzy na co dzień akcentują "rozdział Kościoła od państwa" i pilnują aby wszelkie formy "religianctwa" nie opuściły progów świątyń i domów modlitwy, teraz nagle prześcigają się w radach i postulatach na co powinien zwrócić uwagę obecny depozytariusz świętopiotrowych kluczy. A więc zniesienie celibatu (tak na marginesie we wspólnotach tradycji greckiej, uznających zwierzchnictwo Rzymu, księża są żonaci), zaaprobowanie "małżeństw homoseksualnych", wyświęcanie kobiet na kapłanki etc. etc.
Ale co komu do tego. Przecież to jedynie problem tych, którzy uważają rzymskiego biskupa za swego duchowego przywódcę, a tym samym zgodnie z dogmatem z 1870 roku winni są mu posłuszeństwo w sprawach wiary i moralności. Osób, które znajdują się poza tą „papistowską” wspólnotą z urodzenia bądź z wolnego wyboru nic co Rzym głosi nie dotyczy. Problemy kapłańskiej bezżenności czy zasady komu i z kim udzielać ślubu są wewnętrzną sprawą członków Kościoła. Tak jak kwestia zasad, regulaminów i relacji międzyludzkich wśród buddystów, świadków Jehowy, wolnomularzy, homoseksualistów zorganizowanych, działaczy futbolowych i hodowców kanarków. Do głowy wszak nikomu (chyba) nie przychodzi by sugerować żydom i muzułmanom skosztowanie domowej szynki roztoczańskiej, feministkom - podzielenia się swoim brzuchem a filatelistom - zbieranie również i kancer. To ich sprawa.
Skąd zatem ta nagła troska besserwisserów mainstreamu o los rzymskiego katolicyzmu? Jest to dla mnie niepojęta zagadka, którą wyjaśnić mogłaby jedynie kozetka psychoanalityka. Bo przecież trudno by mi było podejrzewać tych światłych, wykształconych ludzi z miejskich aglomeracji o zaściankową wścibskość markowaną zbawiennymi radami typu: "to sąsiadka tu posadziła czeremchę? ja bym tam dała róże".
Inne tematy w dziale Rozmaitości