W ramach swej polityki historycznej środowiska mainstreamu oraz dwie partie lewicopodobne postanowiły zagrać kartą przypadającej na dniach 90-tej rocznicy śmierci Gabriela Narutowicza.
Pierwszy Prezydent Rzplitej, człek porządny w każdym calu znany był powszechnie ze swych - jakbyśmy to dziś ujęli - lewicowo-liberalnych przekonań; w dodatku - co również ma niebagatelne znaczenia - nie dość, że wolnomyśliciel, to i wolnomularz. Przed wyborami na najwyższy urząd, jak i zaraz po nich zostaje zaszczuty przez narodowo-katolicką tłuszczę i ginie ostatecznie z ręki karmionego endecką papką szaleńca. W postaci Narutowicza zawiera się emanacja Polski; Polski, na którą - poprzez strzały w jej Prezydenta - podniesiono rękę. Postać Narutowicza stała się ikoną, którą śmiało można wynieść na sztandary w walce z przeciwnikami politycznymi.
I od razu wyciągane są paralele. A to że dyskurs publiczny z początku lat 20-tych a i teraz jest silnie spolaryzowany (nb. zastanawiam się, już tak na marginesie, kiedy to niby w ciągu ostatnich 250 lat polska scena polityczna nie była "silnie spolaryzowana"), a to że tak jak wtedy "nienawiścią zionęła" "Gazeta Poranna 2 Grosze" tak obecnie w tej roli widziane są media związane z koncernem toruńskiego redemptorysty oraz ze strefą wolnego słowa. W endecki motłoch z grudnia 1922 - zgodnie ze scenariuszem mainstreamu - wcielają się mohery, pisiory i dziarscy chłopcy z "falangą" na rękawie maszerujący z pochodniami ulicami polskich miast i miasteczek, natomiast samym Narutowiczem ma być III Rzplita i polska demokracja sensu stricto.
Tyle przekaz podprogowy, czytelny i piarowo dość sprytny. Zadziwia jednak w tym momencie milczenie PiS, który w tym scenariuszu dał sobie przyprawić endecką, ksenofobiczną gębę. Dał się także zmusić do gry podług reguł podyktowanych przez uzurpatorów tradycji polskiej lewicy. Bo w tej chwili w mainstreamowym przekazie medialnym partia Kaczyńskiego staje się ni mniej, ni więcej a sukcesorem tych, co to nosili "krzyże na piersi a brauningi w kieszeni".
I PiS w to brnie. Nie bierze udziału w wiecu pod Zachętą (zaręczam, że transparentów z logo tej partii byłoby zdecydowanie więcej niż jakichkolwiek innych) czy też nie próbuje organizować własnych uroczystości rocznicowych. Nie potrafi ponadto stworzyć własnego przekazu dotyczącego mitu Narutowicza, chociażby inteligentnie zinterpretowanego faktu o wybraniu go dzięki głosom mniejszości narodowych - wszak dostał głosy reprezentantów tej wielokulturowej "jagiellońskiej Rzplitej", o której przypomniał dopiero Lech Kaczyński uznając, że odbieranie w 1968 roku obywatelstwa polskim Żydom było bezprawne. PiS-owsy spindoktorzy bez trudu porównaliby przecież nagonkę na Narutowicza z nagonką na jego następcę w latach 2005-10, a wreszcie - wskazując na grób Marka Rosiaka - ukazali do czego prowadzi "mowa nienawiści" á la Grudzień 1922.
Nie wiem dlaczego jedyna silna partia opozycyjna tego nie robi, dlaczego - zdawałoby się tak silnie zakorzeniona w historii i tradycji - odżegnuje się od pierwszego w dziejach Polski prezydenta, któremu Marszałek Piłsudski przekazał władzę. Ale może dzieje się tak dlatego, że rzeczywiście przekonania polityków PiS-u - jak to nosem poczuli Miller, Palikot et consortes - coraz bliższe są "myślom nowoczesnego" syna warszawskiego brukarza niż litewskiego szlachciury, przed którego pomnikiem przemawiał ostatnio prezes Kaczyński.
Marszałek Józef Piłsudski i prezydent Gabriel Narutowicz, 1922 r.
Inne tematy w dziale Polityka