Sprawa spalenia Koranu przez żołnierzy amerykańskich w Afganistanie świadczy albo o braku profesjonalnego przygotowania do prowadzenia misji wojskowej w krajach muzułmańskich, albo o celowej prowokacji.
Niszczenie i bezczeszczenie przedmiotów i miejsc kultu oraz świętych ksiąg jest - obok gwałtów - praktykowane od tysiącleci w celu upokorzenia wroga, ukazania mu ni mniej, ni więcej tego, że nie jest on godny bycia człowiekiem. Działanie to jest stosowane przez przedstawicieli wszystkich wyznań. I - choć zabrzmi do prowokacyjnie - kulturowo ów czyn jest jak najbardziej zrozumiały.
Natomiast zdecydowane budzi wątpliwości i kompletnie jest pozbawiony logiki, jeżeli brak szacunku dla przekonań religijnych okazywany jest wobec społeczności, z którą - przynajmniej w założeniu - łączą więzy przyjaźni, a wojska z zewnątrz nie mają na celu interwencji lecz pomoc. Aby się zatem ustrzec przed niepożądanymi faux-pas, wojskowi przed odlotem na teren misji odbywają specjalne szkolenia ze specjalistami - etnologami, historykami, religioznawcami, którzy wprowadzą żołnierzy na zaminowany teren obcej kultury.
Pytanie zatem, czy ci, którzy spalili Koran byli szkoleni? Jeśli tak, to znaczy, że zależało im może na rozwścieczeniu całego muzułmańskiego świata? Bo czy nie wystarczyło zabranie ksiąg do więziennego depozytu, a skoro już doszło do czego doszło, to któż okazał się być tak inteligentny, aby nagłośnić to wydarzenie? Przecież ta sprawa nie powinnna w ogóle być znana poza murami bazy wojskowej w Bagram.
Inne tematy w dziale Polityka