Berlińskie wystąpienie ministra Radka Sikorskiego znakomicie nakreśliło obraz europejskiej rzeczywistości. Mimo że nie należę do fanów obecnego rządu, to wyrażam pełną aprobatę dla słów i wizji szefa polskiej dyplomacji.
Sikorski powiedział właściwie to, o czym głośno nikt specjalnie powiedzieć nie chce, że w obecnych warunkach istnienie i rozwój państwa polskiego jest możliwy li tylko w ramach wspólnoty europejskiej, a dokładniej rzecz ujmując - w jej zdecydowanie bardziej federacyjnym wydaniu. I o ile Wielka Brytania, Francja, czy Niemcy mogłyby sobie pozwolić na powrót do status quo ante, o tyle dla Rzplitej równałoby się to samobójstwu, czyli - no chyba, że kogoś ta perspektywa specjalnie nie przeraża - znalezieniem się pod skrzydłami Rosji.
Polska w ostatnim dwudziestoleciu, mimo pewnych prób i starań nie odgrywa roli lidera w Europie Środkowo-Wschodniej. Dość szybko, bo jeszcze w połowie lat dziewięćdziesiątych przegrała Białoruś, nie stworzyła "polskiej partii" na Ukrainie, nie wspominając już o maleńkich państwach bałtyckich. Również słynny Trójkąt, a potem Czworokąt Wyszehradzki okazał się niewypałem. I niewiele ma też do powiedzenia na Kaukazie Południowym. Takie są realia. A nie zamierzam dywagować który z rządów, czy konkretnie który z polityków zaprzepaścił okazję budowy regionalnego mocarstwa. Po prostu tak nie jest i już. Dlatego podstawowym celem polskiej polityki jest to, aby nikomu z parysko-berlińskiego duumwiratu przez myśl nawet nie przeszło, by wykluczyć Rzplitą z europejskich struktur. By ewentualny rozpad Unii Europejskiej, a przede wszystkim wyjście zeń Polski, był pod każdym względem czy to finansowym, gospodarczym, militarnym, czy politycznym po prostu nieopłacalny dla obydwu dziedziców spuścizny Karolingów. I o to właśnie chodzi ministrowi Sikorskiemu.
Inne tematy w dziale Polityka